Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5 / 1995

MYŚLANE NOCĄ

Ubogiego nienawidzą wszyscy jego bracia...
Przyp. 19:7

To, nad czym sobie ostatnio rozmyślałam, zdarzyło się wprawdzie w marcu bieżącego roku, ale do dziś nie straciło, i nigdy nie straci, aktualności, bo i sam problem, i sposoby jego rozwiązywania są ponadczasowe. Chodzi mi o zorganizowany w Kopenhadze przez ONZ szczyt na temat nędzy na świecie.

Co prawda nie zgadzam się z opinią papieża, Jana Pawła II, że szczyt ten stał się znakiem nadziei dla ubogich, ale sama szlachetność pomysłu, by go zorganizować, wzrusza mnie do głębi. No, bo pomyślcie: przez trzy lata wielka (jak można mniemać) liczba ludzi krzątała się wokół tysięcy spraw, jakie trzeba było załatwić przed tak ogromną imprezą, w której wzięło udział dziesięć tysięcy uczestników ze wszystkich stron świata. Jedni wspaniali ludzie (mam tu na myśli przygotowawaczy) wydali trzydzieści milionów dolarów, by inni wspaniali ludzie (tym razem chodzi mi o uczestniczących) mogli przez całych siedem dni gadać, gadać, gadać i na końcu wysmażyć 90--stronicową deklarację z dziesięcioma punktami walki z nędzą.

Gdy o tym przeczytałam, zaczęłam się podejrzliwie odnosić do zacytowanych na początku słów z Przypowieści Salomona: „Ubogiego nienawidzą wszyscy jego bracia...” Czy można bowiem tak powiedzieć o tych, którzy przyjechali na szczyt? Przecież oni go kochają! Przecież pofatygowali się ze wszystkich krańców ziemi, opuścili swoje wille, baseny, ogrody, klimatyzowane biura, by (z ulubionymi kapciami w walizce) wylądować w jakimś luksusowym apartamencie hotelu i, siedząc godzinami na krześle (nieporównywalnie mniej wygodnym od własnego fotela), obradować nad poprawą losu tego właśnie ubogiego.

A do jakich odkrywczych doszli wniosków! Trzeba wyeliminować nędzę, trzeba zwiększyć pomoc zagraniczną dla krajów najuboższych, trzeba znaleźć nowe środki na programy socjalne w krajach Trzeciego Świata. Zgodzili się też, że należy walczyć z bezrobociem i zapewnić dzieciom dostęp do oświaty i opieki zdrowotnej. Widać z tego, jak bardzo potrzebny był ten szczyt, bo -jak wiadomo – nikomu dotychczas nie przyszło do głowy, że to wszystko trzeba zrobić.

Gwoli ścisłości należy dodać, że gdy przyszło do konkretów, to znaczy do zadeklarowania umorzenia wierzytelności biednym krajom, nikt poza Austrią i Danią, które anulowały blisko 270 milionów, jakie był im winien rzeczony „ubogi”, z powodu którego odbywała się ta cała heca w Kopenhadze, nikt – powtarzam – nie spuścił ani grosza z dwóch bilionów ogólnego zadłużenia. Nie stać ich, po prostu nie stać. Bogate państwa nie mogą też, nawet minimalnie, zredukować wydatków na zbrojenia, co tak nietaktownie sugerował premier Danii Poul Nyrup Rasmussen, dodając, że poprawiłoby to znacząco opiekę medyczną dla tysięcy ludzi na całym świecie. Osobiście sądzę, że jego kraj i on sam jest za mało bogaty, by zrozumieć, że zbrojenia to też pewna forma pomocy ubogim: jak będzie wojna i zostaną zabici, to już przestaną być ubodzy, no nie?

Z dużym niesmakiem stwierdziłam, że w Kopenhadze niektórzy przedstawiciele ubogich krajów nie stanęli na wysokości zadania. Taka na przykład delegatka Gwatemali, pani Mercedes Arzu Wilson, powiedziała po zakończeniu szczytu: „Nic, co proponujemy, nie przechodzi, bo oni blokują”. Jest to przejaw czarnej niewdzięczności, bo przecież wydali 30 milionów dolarów, żeby ona i jej podobni mogli przyjechać i pogadać.

No, trudno. Wiadomo, że nie sposób wszystkich usatysfakcjonować. Musimy się pocieszyć, że chociaż apele, by państwa wysoko uprzemysłowione przeznaczały na pomoc dla biednych krajów niecały jeden procent swojego dochodu narodowego, spaliły na panewce i – być może – nie ucieszyło to niektórych przedstawicieli, to jednak ogół uczestników, po ciężkiej pracy nieprzerwanego gadania przez bitych siedem dni, miał też – oprócz zadowolenia z dobrze spełnionego obowiązku – trochę rozrywki. Po pierwsze – zrobili sobie pamiątkowe wspólne zdjęcie, a po drugie – szczyt zakończył się pokazem sztucznych ogni, co uważam za niezwykle trafną, acz zapewne niezamierzoną, pointę obrad.

Cóż, panie i panowie! Po powrocie do domu możecie pokazać rodzinie zbiorową fotografię, sugerując najmłodszemu wnuczkowi, by znalazł na niej dziadziusia lub babunię. Wiceprezydent USA, Al Gore, który zresztą zapewne nie ma jeszcze wnuków, może oprócz tego udokumentować swój wkład w obrady szerokim ziewnięciem (zdjęcie w „Życiu Warszawy” z 13 marca br.), ukazującym, jak bardzo się spracował (zdecydowanie zaprzeczam, jakoby pierwszą moją myślą było, że się znudził!). A prawdziwi bracia „ubogiego”, którzy wrócili do domu z niczym, będą mogli powielić zdjęcie i tym obywatelom swoich państw, którzy jeszcze nie pomarli z głodu, a ponadto umieją czytać – rozesłać odbitki z krótkim komentarzem: „Oto ci, którzy obradowali sześć dni, a siódmego dnia odpoczęli i podpisali dokument, i na tym papierze wyraźnie było napisane, że należy wyeliminować ubóstwo. A ponieważ nie wiedzieli, jak to zrobić, więc myśmy im powiedzieli. A oni powiedzieli »aha!«. I wróciliśmy z niczym”.

Gdyby ktoś poczuł się w obowiązku stanąć w obronie atakowanych przeze mnie państw przytaczając argument, że te bogate również mają problemy z rosnącymi u nich obszarami nędzy i bezrobocia, to odpowiadam: wiem. Jeśli ktoś powie, że zniechęca je do pomocy tym najuboższym krajom fakt, że i one same przeznaczają na cele społeczne mniej niż połowę pieniędzy wydawanych na zbrojenia, to odpowiem: wiem. Wiem jednak i to, że 1,3 miliarda ludzi na świecie żyje w skrajnym ubóstwie, że półtora miliarda ludzi pozbawionych jest podstawowej opieki medycznej i uzdatnionej wody pitnej, że każdego roku blisko 14 milionów dzieci umiera z powodu chorób, przeciw którym nie zostały zaszczepione. I wiem też, że nie można porównywać nędzy nędzarza, który żyje w cywilizowanym świecie wśród bogaczy, z nędzą nędzarza wśród nędzarzy. A że władze najuboższych krajów same też nie dbają o swoich ubogich? Cóż, może to jednak prawda, że „ubogiego nienawidzą wszyscy jego bracia...”

Wanda Mlicka