Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1993

MYŚLANE NOCĄ...

...biada człowiekowi, przez którego zgorszenie przychodzi...
Mat. 18:7

Zgorszenie... Wydaje mi się, że to słowo, a wraz z nim pojęcie, które wyraża, zatraciło w naszym życiu swój pierwotny, biblijny sens. a ponadto stało się niemodne. Cóż takiego bowiem muszę dzisiaj zrobić, aby ktoś się mną zgorszył? I czy bywa, że stajemy się zgorszeniem dla siebie samych? Jako żywo nie słyszałam, by w naszych czasach zgorszyła kogoś własna ręka, noga czy oko, chociaż Jezus przewidywał taką możliwość, mówiąc: „Jeżeli więc ręka twoja albo noga twoja cię gorszy, utnij ją i odrzuć od siebie [...]. A jeśli cię oko twoje gorszy, wyłup je i odrzuć od siebie...” (Mat. 18:8.9). Jest to bardzo poważne napomnienie, wzywające do oczyszczenia się nawet za pomocą tak drastycznych środków, jak odcięcie ręki, nogi lub wyłupienie sobie oka. Czy nie należałoby zatem zastanowić się nad istotą zgorszenia? Zwłaszcza że za gorszenie innych lub siebie samego grozi wrzucenie do „ognia wiecznego”, do „piekła ognistego” (Mat. 18:8.9).

Jeżeli już się gorszymy, to – zgodnie z podobieństwem o belce w moim oku i źdźble w cudzym – winowajcą jest zawsze inny człowiek, a nie my sami. Przeprowadziłam taką miniankietę i okazało się, że owszem, ludzie gorszą się niekiedy, ale prawie wyłącznie sprawami związanymi z seksem, narkomanią i alkoholizmem, co o oczywiście! – osobiście ich nie dotyczy. Parę osób stwierdziło, że gorszące jest to, co dzieje się u nas w polityce, a więc również poza, a raczej ponad nimi. Większość jednak wzruszała ramionami: „ Też wymyśliłaś! Człowiek współczesny jest wolny i niczym się nie gorszy, to staroświeckie!” No, proszę ! Staroświeckie...

Nie bacząc na ten ciężki zarzut, poszłam dalej tropem myśli o zgorszeniu. „Człowiek współczesny jest wolny i niczym się nie gorszy...” – dobrze, powiedzmy, że to jego sprawa. Ale czy daje mu to prawo do gorszenia innych? Święty Paweł ostrzega: „Baczcie jednak, aby ta wolność wasza nie stała się zgorszeniem dla słabych [...]. Przeto, jeśli pokarm gorszy brata mego, nie będę jadł mięsa na wieki, abym brata mego nie zgorszył” (I Kor. 8:9.13). A Jezus powiedział: „Kto zaś zgorszy jednego z tych małych, którzy wierzą we mnie, lepiej będzie dla niego, aby mu zawieszono u szyi kamień młyński i utopiono go w głębi morza” (Mat. 18:6).

A więc w Biblii z dużym naciskiem przestrzega się przed gorszeniem maluczkich i słabych, czyli tych, którzy nie mają jeszcze „właściwego poznania”. A przecież to ich właśnie gorszymy, jakże często nie zdając sobie nawet z tego sprawy.

Wydaje mi się, że wszyscy robimy tu jeden podstawowy błąd. A mianowicie uważamy, że zgorszenie wiąże się wyłącznie z jakimś wyskokiem, z drastycznym zachowaniem, z przekroczeniem obowiązujących norm obyczajowych. Zaryzykowałabym jednak stwierdzenie, że wiele zachowań uważanych dzisiaj za normalne sieje zgorszenie tym niebezpieczniejsze, że uchodzące uwagi samych gorszycieli i ich otoczenia, a wchłaniane wszystkimi porami i nieświadomie przez tych, którzy są gorszeni. Ponieważ w czerwcu obchodzimy Dzień Dziecka, zawężę ten problem do dzieci. One bowiem, te młodsze i te starsze, przede wszystkim są ofiarami, a gorszycielami bardzo często są rodzice, a więc osoby, które z wieku i z urzędu winny być wzorem i przykładem. Ostatnim zdaniem „zgorszyłam” być może niektórych. No i dobrze. Jeśli zechcą czytać dalej, to może dadzą się jednak przekonać, że w moim twierdzeniu jest trochę racji.

Wymyślający sobie rodzice albo ich pełne jadu milczenie – czy to nie jest zgorszeniem dla dorastającej młodzieży? Złoszcząca się o byle co matka, ojciec skory do łojenia skóry za byle głupstwo – czy nie są zgorszeniem dla dzieci? To drobne sprawy, można by rzec: codzienność rodzinnego życia w wielu domach. I właśnie dlatego wydają mi się tak niebezpieczne. Jak i dziesiątki innych drobiazgów: podziw dla cwaniactwa, lekceważenie łudzi bez pieniędzy i wpływów, małe kłamstwa „towarzyskie”, wyrazy szacunku w oczy i wyśmiewanie za plecami różnych znajomych osób... Myślę, że w chwili szczerej rozmowy z samym sobą każdy z nas może sporządzić długą listę swoich własnych zachowań, będących zgorszeniem dla tych, którzy mają z nas brać przykład.

Dlaczego w I Liście do Tymoteusza Paweł na pierwszym miejscu wśród cech, jakie powinny wyróżniać biskupa, wymienia nienaganność (I Tym. 3:2)? Bo biskup to człowiek, z którego cały zbór ma brać przykład. A kimże są dla dziecka ojciec i matka? Czy nie są to pierwsze w jego życiu osoby, których zachowanie ma być dla niego wzorem? I zważcie: w rodzinie chrześcijańskiej rodzice pierwsi uczą dzieci słów modlitwy, z ust matki i ojca pierwszy raz słyszą one Słowo Boże. I potem słowa Biblii pozostają słowami na papierze, a czyny i zachowania nauczających stoją w jaskrawej z nimi sprzeczności.

Dlaczego w I Liście do Koryntian Paweł ostrzega braci mających „właściwe poznanie” przed jedzeniem mięsa? Bo chodzi mu o sumienie słabych braci, którzy „przyzwyczajeni dotąd do bałwochwalstwa, spożywają mięso jako składane w ofierze bałwanom” (I Kor. 8:7). Bo nie wolno „człowieka słabego, brata, za którego Chrystus umarł”, narażać na duchową rozterkę i zboczenie z właściwej drogi, nawet jeśli mylnie ocenił postępowanie tego, kto powinien być dla niego wzorem. Paweł woli nie jeść mięsa „na wieki”, aby tylko nie dać powodu do zgorszenia. On też mówi: „Ojcowie, nie rozgoryczajcie dzieci swoich, aby nie upadały na duchu” (Kol. 3:21). Mówi więc o sprawach codziennych, z pozoru błahych, na które nie zwraca się uwagi. Czy jednak nie powinno nas skłonić do zastanowienia to, że czytamy o nich w Biblii, w której nie ma ani jednego nieważnego słowa?

Pierwszy czerwca jest Dniem Dziecka. Rodzice prześcigają się tego dnia w dostarczaniu dzieciom mnóstwa atrakcji, prezentów, słodyczy. A może by tak przemycić w tym radosnym rozgardiaszu coś, co nie da się odpakować, zjeść ani spożytkować tylko w tym jednym, jedynym dniu? Może spróbować dać dzieciom od pierwszego czerwca inną jakość dnia powszedniego w rodzinie przez cały, calutki i okrągły rok?

Wanda Mlicka