Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1993

MYŚLANE NOCĄ

Na początku było Słowo...
Jn 1:1

Parę lat temu, gdy „Myślane nocą” było jeszcze w kolebce, napisałam o ludzkiej mowie, że im błahsze treści wyraża, tym jej więcej. Przywołałam wtedy słowa Jezusa: „Niech więc mowa wasza będzie: Tak – tak, nie – nie, bo co ponadto jest, to jest od złego „ (Mat. 5:37). Przez tych parę lat, jakie od tamtej pory minęły, mowy pochodzącej „od złego” przybyło. Jest jej wielka obfitość. Dlatego dziś, gdy z nastaniem Nowego Roku podjęłam swoje nocne myślenie, już nie tylko o ludziach niepełnosprawnych i naszym do nich stosunku – tamten temat powrócił.

A stało się to za sprawą Ewangelii św. Jana. Jej początek – choć tak często czytany i słuchany – uderzył mnie nagle i poraził. Tak bywa z Biblią, że myśl, która, zdawałoby się, towarzyszy nam od urodzin aż po grób – nagle, w jakiejś jedynej dla czytającego chwili, rozjarza się oślepiającym blaskiem i poraża. Tak jakby dopiero teraz przeniknęła do serca i umysłu, wywołując tam krótkie spięcie.

„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga” (Jn 1:1.2). Słowo było na początku. Samo Słowo. A więc coś, czego używamy najczęściej, od kiedy otrzymaliśmy dar mowy. Przywykliśmy uważać słowo za coś ulotnego: to właśnie słowa „rzuca się na wiatr”; przywykliśmy też do wielomówności: to „potokiem słów – zalewa się bliźnich. Gorzej, że dokonujemy prawdziwych nadużyć wobec słów, które ongiś wiele znaczyły i wyrażały treści, o których zapominamy. Nie tylko bezmyślnie nimi szafujemy, ale nauczyliśmy się równie bezmyślnie odzierać je z godności i wypaczać ich sens.

Wiara, nadzieja, miłość... Ten poważny człowiek, święty Paweł, który słowa swoje ważył i odmierzał, powiedział Koryntianom, że „wiara, nadzieja, miłość, te trzy” pozostawione nam są na teraz, dopóki poznanie nasze jest cząstkowe (I Kor. 13:13 i 12). Te trzy słowa w ustach Pawła jednoznacznie wyrażały trzy pojęcia, odzwierciedlały dokładnie to, co chciał nimi wyrazić. Wiara oznaczała wiarę w Jezusa Chrystusa, wiarę chrześcijańską. Nadzieja oznaczała nadzieję na żywot wieczny, na zbawienie. Miłość – miłość do Boga i miłość do bliźniego. Ludzie, którzy w tamtych czasach tych słów słuchali lub je czytali, właściwie i jednoznacznie pojmowali ich znaczenie, wiedzieli, o jakich wartościach Paweł mówi.

A co dzisiejszy człowiek czyni z tymi słowami, które wyrażają trzy podstawowe dla chrześcijanina pojęcia? Z wiary chrześcijańskiej bierze na przykład sam przymiotnik i ozdabia nim nazwy partii politycznych, dodając dla smaku – jak w przepisie kulinarnym – „narodowa”, „demokratyczna” i jaka tam jeszcze. Co nie przeszkadza, że członkowie tych partii bez skrępowania opluwają przeciwników („Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak, bracia moi, być nie powinno” – Jb 3:10).

Nadzieja... Skierowaliśmy ją na sprawy i dobra doczesne. Mamy nadzieję wygrać w Totolotka, mamy nadzieję, że dokuczliwego sąsiada trafi wreszcie szlag, mamy różne pożądliwe i wredne nadzieje. A co z tą jedyną, o której mówi Paweł? Czy mamy jeszcze nadzieję, że zostaniemy zbawieni?

Bardzo niedobrze obchodzimy się z miłością. „Kochamy” jeść, spać, chodzić do kina... A co powiecie o takim zestawieniu pojęć, jak „uprawianie miłości”? Gdzież podziała się ta miłość, o której Paweł mówi, że jest cierpliwa, nie postępuje nieprzystojnie, nie myśli nic złego, wszystko znosi i nigdy nie ustaje?

Nie dajmy się ukołysać złudzeniu, że takie nadużywanie słów nic nie znaczy, że po prostu część ludzi tak tylko sobie mówi, używa takich powiedzonek, bo taki jest ogólny trend współczesnej mowy: na luzie i żeby było śmiesznie. Ale czy ta tendencja nie jest objawem powszechnej choroby, nie mającej sprecyzowanej nazwy, a powodującej zanik wewnętrznego słuchu? Ostatecznie – czym jest mowa, czym są słowa, czemu służą? Jak będziemy się porozumiewali, jeżeli dla każdego z nas to samo słowo będzie oznaczało coś zupełnie innego?

Sądzę, że warto to przemyśleć. Zbyt wiele szkód wyrządziła komunistyczna nowomowa, abyśmy beztrosko pozwolili sobie na nadużywanie ważnych słów i nadawanie im znaczenia sprzecznego z ich pierwotną treścią. Ale czy pierwotna treść musi koniecznie być prawdziwa? Czy po wsze czasy słowo musi wyrażać to samo, co na początku? Nie. Wiele słów zmienia przecież swoje znaczenie z biegiem lat. Powstaje tylko pytanie: czy mamy prawo do zmiany pierwotnego sensu słów Biblii? Czy chcemy ich odtąd używać także w innym, wygodniejszym dla nas znaczeniu? „Panie, Słowo Twoje trwa na wieki, niewzruszone jak niebiosa” (Ps. 119:89). Czy ta „niewzruszoność” nie powinna być rozumiana nie tylko jako pewność spełnienia wszystkiego, co Słowo zapowiada, ale również jako nietykalność jego znaczenia?

Wielka moc kryje się w słowach. Zapomnieliśmy o tym, bo dla nas słowa straciły swoją siłę. A przecież o pierwszym Słowie powiedziano, że „wszystko przez nie powstało, a bez niego nic nie powstało, co powstało. W nim było życie, a życie było światłością ludzi” (Jn 1:3.4). Dawno zapomnieliśmy, że Słowo wypowiedziane nawet nie przez Boga, a przez człowieka, może i powinno mieć moc inspirującą do dobrego.

„A Słowo ciałem się stało...” – śpiewaliśmy niedawno w wieczór wigilijny, zgromadzeni wokół żłobka z Dzieciątkiem.

Jakoś mi smutno. I wstyd.

Wanda Mlicka