Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11/1991

MYŚLANE NOCĄ

Odkąd pamiętam siebie, dzień poświęcony pamięci zmarłych wpisany był na stałe w krajobraz moich jesieni. Kiedy byłam mała, rodzina ze strony Ojca miała groby swoich bliskich daleko poza Warszawą i nigdy tam nie byłam. Natomiast groby rodziny mojej Matki zostały za wschodnią granicą; o niektórych w ogóle nie było wiadomo, gdzie się znajdują i czy nie są po prostu bezimiennymi zbiorowymi mogiłami. Tak więc odwiedzając warszawskie cmentarze kładłyśmy kwiaty i zapałałyśmy światła na opuszczonych, zarosłych trawą i chwastami grobach nie znanych nam łudzi. Matka z cichą nadzieją, że może czyjaś ręka zapala teraz świeczkę na grobach jej najbliższych; ja przejęta powagą snujących się wokół ludzi, nastrojem jesiennego smutku, szelestem liści pod nogami, pełganiem światełek po konturach nagich drzew. Nierzeczywisty świat cieni i ledwo przeczuwanych uczuć świata dorosłych. W miarę mego dorastania i budzenia się pytań o sens życia, przemijania i śmierci, wizytom na cmentarzu towarzyszyła coraz głębsza melancholia. Jednak wciąż jeszcze była to abstrakcja nijak się mająca do własnego życia, w doświadczenie którego nigdy dotychczas nie wpisała się śmierć bliskiej osoby.

Później wędrówki po cmentarzach miały już określony adresem cel, a kwiaty, wianki i znicze przynosiło się ludziom, których odejście pozostawiło pustkę nie do zapełnienia przez kogoś innego.

A potem przyszła wojna, okupacja, powstanie.„Dni człowieka są jak trawa: tak kwitnie, jak kwiat polny. Gdy wiatr nań powieje, już go nie ma i już go nie ujrzy miejsce jego" (Ps.103:15.16). Często to sobie powtarzałam. Ale cóż można poradzić na to, że człowiek jest młody, zakochany i - cokolwiek działoby się wokół - szczęśliwy? Słowa Psalmu ściskały mi serce serdecznym żalem, błądząc po cmentarzu czułam szczery smutek. Mimo to kwiaty, wianki, znicze, ten smutek i ten żal pozostawały tylko daniną spłacaną zmarłym w dniu ich święta. Za bramą było życie tak pełne obietnic i... właśnie życia, że myśli cmentarne zostawały tam, wśród grobów, aż do następnego roku.

„Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądre serca!" (Ps.90:12). Trudna to nauka, bolesna i trwa całe życie. A egzaminy trzeba zdawać codziennie. Wydaje mi się bowiem, że to liczenie dni jest potrzebne nie tylko po to, aby w każdej chwili być gotowym na własną śmierć. Samo rachowanie nie wystarczy. Każdy z tych dni wymaga jeszcze rozliczenia się ze wszystkiego, co się w nim wydarzyło. Tak jak czynią to wierzący Żydzi, oglądając i oceniając wieczorem każdy swój postępek i słowo minionego dnia w świetle przepisów Prawa. A tych mają znacznie więcej niż chrześcijanie.

Ale to tak na marginesie. Wróćmy do zasadniczego tematu. Być gotowym na własną śmierć oznacza gotowość zaakceptowania jej, kiedykolwiek nadejdzie. Niezmiernie to trudne. I nawet jeśli teoretycznie mogę nieśmiało i z wahaniem uznać, że może mi się to udało, pozostaje jeszcze sprawdzenie tego w decydującej godzinie. A wtedy może się okazać, jak złudne było takie mniemanie... Nic na to nie można poradzić poza rzetelnym staraniem się.

Jak jednak zaakceptować śmierć innego człowieka? Doszłam do zaskakującego mnie samą wniosku, że jest to trudniejsze nie tylko w odniesieniu do kogoś bliskiego, ale również w odniesieniu do tych wszystkich widmowych i anonimowych ludzi pojawiających się na łamach prasy i ekranach telewizorów wyłącznie pod postacią liczb: tylu a tylu zabitych... Niekiedy ci zabici w bratobójczych walkach— materializują się w otwartych trumnach i podczas pogrzebów, wśród nieprzeliczonych tłumów; albo na portretach niesionych za karawanem przez najbliższych. Ale to tylko wtedy, gdy jest ich niewielu, a w okolicy zapanował kruchy spokój. Innych musimy sobie wyobrażać sami na podstawie suchej informacji:„Agencja taka a taka donosi dziś o stu zabitych..."

Nie ma dnia bez takich doniesień ze wszystkich stron świata. A jeszcze oprócz tego żniwa śmierci dokonującego się nieomal na naszych oczach, powracają dziś nasi umarli sprzed lat: Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk, Katyń, Miednoje, Charków... A ci z gułagów i więzień sowieckich, ci, o których nawet pamięć nie przetrwała, bo w naszych myślach żyją już jedynie jako niewyobrażalna zbiorowość, a nie odrębni ludzie.

I tak właściwie ten jedyny w roku dzień poświęcony pamięci zmarłych przestał być dniem jedynym. Codziennie nadchodzą bezszelestnie, upominając się o miejsce w naszej pamięci, nowe rzesze tych, których zabili bracia na rozkaz innych braci. Gdybyśmy chcieli uczcić ich pamięć, włączyć przerwane nagle istnienia w naszą codzienność - w każdym oknie na całym świecie powinny dniem i nocą płonąć znicze.

A kiedy czytam te słowa:„Ty znowu człowieka w proch obracasz i mówisz: Wracajcie, synowie ludzcy! Albowiem tysiąc lat w oczach Twoich jest jak dzień wczorajszy, który przeminął, i jak straż nocna. Wartko porywasz ich, są jak sen poranny, jak trawa, która znika: rano kwitnie i rośnie, pod wieczór więdnie i usycha" (Ps.90:3-6), mimo woli muszę ze ściśniętym sercem myśleć, jak wielu z tych zmarłych porwanych zostało rankiem w porze kwitnienia, gdy dopiero rośli, i nie dane im było zwiędnąć i uschnąć w ciszy wieczoru.

Wanda Mlicka