Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10/1990

MYŚLANE NOCĄ

Oto dzień, który Pan uczynił, weselmy się i radujmy w nim
Ps. 118:24

Prześladuje mnie ostatnio przewrotne pytanie: dlaczego cnota jest nudna i ponura? No, bo przeważnie jest. Lubi się przyoblekać w smutna powagę i patrzeć z surową wyższością. Ale może to nie cnota jest nudna, tylko jej nosiciel? Wtedy jednak nasuwa się niewiarygodne podejrzenie, że ten „podziwu godzien Cnotliwy” nie jest stworzeniem Bożym. Bo gdzież kto widział ponuro śpiewającego ptaka? Koso patrzący kwiat? Albo nudną wiewiórkę na drzewie? Wszelkie stworzenie Boże, jeśli tylko nie jest chore lub prześladowane przez ludzi, żyje weseląc się i chwaląc Boga z radością. Nawet gdy zima sroga i z pożywieniem nietęgo. A człowiek co? A co chrześcijanin, który ma najwięcej powodów do radości? Czemu jest ponury? Może z powodu posiadania rozumu, którego ponoć inne stworzenia nie mają? Dlaczego jednak rozum i rozumne myślenie miałyby tu być przeszkodą? Wszak powinno być odwrotnie, skoro się wie o Bogu i pokłada w Nim ufność... Ciekawe.

Wydaje się, że w czasach biblijnych było inaczej. Ileż to razy czytamy w Biblii takie i podobne słowa: „Będę się weselił i radował w Tobie, będę opiewał imię Twoje, Najwyższy” (Ps. 9:3); „Raduję się i weselę łaską Twoją” (Ps. 31:8): „ Weselę się z obietnicy Twojej jak ten, który zdobył wie/ki łup” (Ps. 119:162). Przyznam, że częściej zdarzało mi się widzieć radość tego, „który zdobył wielki łup”, niż spotkać takiego, który by się weselił z Bożej obietnicy.

Obawiam się, że chrześcijanie na ogół nie są zbyt dobrymi menażerami cnoty. Kiepski akwizytor odżywek nie będzie miał wielkiego ruchu w interesie, a prócz tego, że osiągnie marne zyski własne, doczeka się jeszcze, że go szef wyrzuci. Nasz Szef nie wyrzuca nikogo. Wciąż na nowo daje szansę swoim pracownikom nie zrażając się brakiem wyników ich działania i cierpliwie powtarza: „Radujcie i weselcie się...” (Mat. 5:12). Mało kto jednak wyciąga z tego zawołania właściwe wnioski. Nawet ci, którzy są miłosierni, nie zawsze postępują w myśl zaleceń Pawła: „Kto okazuje miłosierdzie, niech to czyni z radością” (Rzym. 12:8).

Nie wydaje mi się, byśmy mieli prawo tłumaczyć brak radości tym, że czasy są ciężkie i każdy z nas ma mnóstwo trosk i kłopotów. Pierwsi chrześcijanie nie mieli lepiej. „Ale byli bliżej źródła – odpowiedział mi ktoś nieco zrzędliwym tonem – ich wyznawanie miało urok świeżości, nauka Chrystusowa była w tamtym świecie czymś zupełnie nowym, nikt nie głosił przedtem tak dziwnych rzeczy”. Urok świeżości... Coś w tym jest. Znaczyłoby to jednak, że jesteśmy trochę przykurzeni w naszym chrześcijańskim wyznawaniu. A dziwność tego, co głosimy? Dziwność nie przestała być dziwna już choćby dlatego, że ludzie powtarzają te „dziwne rzeczy” z nawyku i mechanicznie, postępując zarazem na przekór i wbrew.

Na początku prawdziwi chrześcijanie żyli zgodnie z tym, co zwiastowali. Może dlatego radowali się w sercach swoich, a ich promienność przyciągała uwagę i pociągała innych, którzy też pragnęli weselić się czymś, co nie przemija, co pozwala z pogodnym czołem znosić trudy, biedę, nieszczęście, cierpienia i śmierć. Zważmy bowiem, że za czasów apostołów każdy chrześcijanin narażony był na utratę życia, dziś natomiast tylko w niektórych częściach globu i tylko pod specyficznymi rządami niebezpiecznie jest przyznawać się do wiary w Jezusa. Mimo to radości w dzisiejszym chrześcijaninie mniej i rzadko promieniuje ona na zewnątrz. A jedną z przyczyn tego niedoboru upatruję w odejściu człowieka od przyrody.

Otoczeni jesteśmy wytworami ludzkiej myśli technicznej, nastawionej na pomnażanie i doskonalenie wszystkiego, co współczesny człowiek chce używać. Wokół siebie zamiast dzieł Bożych mamy dzieła ludzkie. Ich użytkowanie niesie wiele korzyści doraźnych, ale równie często niszczy w człowieku wiele wartości danych mu od Boga. Nie cieszy się już człowiek tym, co wytwarza, bo jego ręce tylko naciskają klawisze, przekręcają gałki, przesuwają dźwignie: nie raduje go sprawność własnych nóg wyręczanych silnikami samochodów, motorówek, wind: nie korzysta z wyobraźni, bo telewizja i wideo wybierają mu i narzucają zestaw obrazów. Jakże piękną rzeczą był, na przykład, niegdysiejszy zwyczaj domowego muzykowania. Mieszkałam kiedyś w Wiedniu i tamtejsi gospodarze zaprosili mnie wieczorem do siebie. Po wieczerzy siostra, brat i ciotka grali na skrzypcach, altówce i fortepianie dawną muzykę. Zamiast wpatrywania się w telewizor, obmawiania bliźnich i rozmowy o pieniądzach – co dziś jest żelaznym tematem w większości polskich domów – spędziliśmy razem godziny, które zostały mi w pamięci, bo byty nasycone czystą radością. Żal mi też pieśni ludowych, które kiedyś unosiły się nad polami, a dziś zastąpił je warkot ciągników i szlagiery z taśm. To też jest uszczerbek i umniejszenie radości, bo jakże tu chwalić Pana magnetofonem? No, ale świat podobno idzie naprzód. Szkoda tylko, że nikt nie wie ku czemu.

P.S. Jeszcze jedna paskudna myśl przyszła mi do głowy: czy gdyby Pan Jezus wjeżdżał do Jerozolimy dziś, nie byłby zmuszony z braku osiołka użyć motocykla?