Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7/1990

MYŚLANE NOCĄ

Będzie on jak drzewo zasadzane nad strumieniami wód, wydające swój owoc we właściwym czasie, którego liść nie więdnie.

Ps. 1:3

Wiele myśli i troski poświęca nasz Kościół ludziom uzależnionym. Uzależnionym od alkoholu, uzależnionym od narkotyków, ludziom ulegającym nałogom, które niszczą ciało, serce i duszę. Często modlimy się za nich. Nieraz w nocy myślę o matkach pochylonych w bezradnym bólu nad dzieckiem, którego nie można już uratować, o ojcach krzyczących z rozpaczą: „Przecież miałeś w domu   wszystko! Wszystko...! Więc dlaczego?”
Dlaczego?

„Oto jest zasadzony – czy to się uda? Czy nie uschnie całkiem, gdy go dotknie wiatr wschodni? Uschnie na grządce, na której wyrósł” (Ez. 17:10). „Oto jest zasadzony...”, oto urodził się. Czego potrzeba, aby nie usechł na grządce, na której ma wzrastać?

Nie wszyscy alkoholicy i narkomani pochodzą z rodzin skażonych nałogiem lub występkiem. Wielu rodzi się i wychowuje w rodzinach przeciętnych, tak zwanych normalnych czy porządnych, ma rodziców, o których dawniej mówiło się „zacni ludzie”. Zresztą, badania socjologiczne na świecie nie stwierdzają prostej zależności między środowiskiem rodzinnym a nałogiem. Tak sobie myślę, że badania te, być może, nie sięgnęły dostatecznie głęboko i nie dotarły do tego, co naprawdę istotne albo, co bardzo prawdopodobne, inicjatorzy badań w ogóle nie wiedzieli, że coś takiego istnieje, więc i nie pomyśleli, aby tego właśnie szukać. A to coś, jeżeli w człowieku i w rodzinie rzeczywiście istnieje, ukryte jest najgłębiej i wielu chrześcijan nawet nie jest świadomych, czy posiada to, czy nie.

Owa tajemnicza rzecz, której skłonna jestem przypisywać tak wielkie znaczenie w świecie ludzi, występuje powszechnie w świecie flory. To korzeń. Cóż w nim osobliwego? Nic, poza tym, że trzyma i zasila wszystko, co zeń wyrasta. Trawkę i krzew winny, lilię polną i cedr. WBiblii o korzeniach mowa jest kilkadziesiąt razy. Są obecne w podobieństwach, służą do obrazowych porównań i zawsze okazuje się, że jeśli z korzeniem coś jest nie w porządku, gdy „zgnije ich korzeń”, ginie i to, co z niego wzięło początek: „ich kwiat uleci jak proch” (Iz. 5:24), o czym zresztą można się dowiedzieć z każdej książki traktującej o roślinach.

W Starym Testamencie potęga i uroda drzewa ściśle zależy od miejsca, w jakim ono rośnie: „A był piękny w swojej wielkości dzięki długim swoim gałęziom, gdyż jego korzeń był nad obfitymi wodami” (Ez: 31:7); „Jest on jak drzewo, zasadzone nad 'wodą, które nad potok zapuszcza swoje korzenie, nie boi się, gdy upał nadchodzi, lecz jego liść pozostaje zielony, i w roku posuchy się nie frasuje, i nie przestaje wydawać owocu” (Jer. 17:8).

Korzeniem, z którego dziecko czerpie soki i silę wzrastania, są rodzice. Rodzina jest grządką, na której ono rośnie. Potrzeba jeszcze wody. Jezus powiedział Samarytance przy studni Jakuba, gdzie spoczął zmęczony podróżą, że woda, którą On daje, stanie się w każdym człowieku „źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu”. Chrześcijańska rodzina powinna mieć zatem pod dostatkiem życiodajnej wody. Jak więc to, co z niej wyrasta, może uschnąć, stracić liście, kwiat i owoc?

Kilka lat temu, zastanawiając się na lamach „Jednoty” nad zagadnieniem odpowiedzialnego wychowania, napisałam: „Dziecko nie tylko słyszy i widzi. Nasiąka również atmosferą domu. A cóż to jest ta »atmosfera«? (...) Jest to coś, co emanuje z żyjących w tym domu ludzi. (...) Jeżeli tak jest, jeżeli atmosferę tworzy to »coś«, co jest najbardziej istotną częścią życia wewnętrznego, to sprzeczność prawdziwych uczuć i myśli ze słowem i postępowaniem ujawni się w niej w sposób nieunikniony. Naruszona zostanie substancja, z której dziecko nieświadomie czerpie składniki dla budowy własnej osobowości, Słowa rodziców i ich postępowanie nie wypływające z wewnętrznego przekonania tracą wiarygodność, a z nią razem rzeczywistą moc oddziaływania”.

Na polach moabskich Mojżesz ostrzegał lud Izraela przed oddawaniem czci bożkom różnych narodów spotykanych na drodze do Ziemi Obiecanej: ..Niechże nie będzie wśród was mężczyzny ani kobiety, ani rodziny, ani plemienia, których serce odwróciłoby się dziś od Pana, Boga naszego, aby pójść i służyć bogom tych narodów. Niechaj nie będzie wśród was korzenia wydającego truciznę i piołun. (...) To doprowadziłoby do tego, że zostałoby zniszczone to, co nawodnione, wraz z tym, co wyschnięte” (V Mojż. 29:17.18).

Może więc być wody pod dostatkiem, a jednak to, co nawodnione, ulegnie zniszczeniu. Dziś nie służymy 'bogom innych narodów. Ludziom wydaje się, że nie odwracają serca od „Pana, Boga naszego”, czcząc swoje małe prywatne bożki: sukces, pieniądze oraz pochodne jednego i drugiego. Czy jednak nie stają się przez to wydającym truciznę gorzkim korzeniem? Bogowie żądają ofiar. Ludzie dzisiejsi składają na ich ołtarzach (często nieświadomie) to, co mają najcenniejszego: nadrzędne wartości. I powoli, nie zdając sobie z tego sprawy, gniją w środku, co nie zawsze widać z wierzchu.

„Jeśli korzeń jest święty, to i gałęzie” –powiedział Paweł w Liście do Rzymian (11:16). Może warto zastanowić się nad tymi słowami i nad sobą.