Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 6/1990

MYŚLANE NOCĄ

Wydarzenia dramatyczne, wstrząsające, przekazywane są następnym pokoleniom w różny sposób, niekiedy w postaci suchej relacji o faktach. Jest to sposób mnie osobiście najbardziej poruszający, bo uruchamia moją własną wyobraźnię. Im dramatyczniejsze wydarzenie, tym mocniej uwaga sprawozdawcy i odbiorcy koncentruje się na samym fakcie, usuwając w cień tło i szczegóły. Główna postać dramatu skupia na sobie całe światło w dziele malarza, pisarza czy kronikarza. Prawie zawsze jednak jakieś okruchy, mniej istotne dla samego wydarzenia, można z obrzeży zebrać, by pochylić się nad nimi w zadumie.

Biblia nigdzie nie mówi wprost o miłości Jezusa do Matki. Wiemy, że „miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza” (Jn 11:5), wiemy, że miał umiłowanych uczniów. Wiemy też, że gdy Mu doniesiono: „Matka Twoja i bracia Twoi stoją na dworze i chcą widzieć się z Tobą”, odpowiedział: „Matką moją i braćmi moimi są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je” (Łuk. 8:20.21), a na weselu w Kanie Galilejskiej dość szorstko odniósł się do Marii w sprawie wina. Mam jednak głębokie przekonanie o Jego wielkiej miłości do Matki. Czerpię je między innymi z dwóch wierszy rozdziału dziewiętnastego Ewangelii Jana.

„A stały pod krzyżem Jezusa matka Jego i siostra matki Jego (...). A gdy Jezus ujrzał matkę i ucznia, którego miłował, stojącego przy niej, rzeki do matki: Niewiasto, oto syn twój! Potem rzekł do ucznia: Oto matka twoja! I od owej godziny wziął ją ów uczeń do siebie” (Jn 19:26.27). Ilekroć czytam Ewangelię Jana, ta scena przejmuje mnie do głębi. W chwili, gdy się działa, Jezus był już bliski śmierci. Zmaltretowany  fizycznie biczowaniem, biciem po głowie, cierniami wbijającymi się w skronie, dźwiganiem krzyża, znosił mękę ostatnią, najokrutniejszą – ukrzyżowanie. Zmaltretowany psychicznie przesłuchaniami, poniżaniem, nienawiścią, odstąpieniem uczniów, znosił mękę ostatnią, najboleśniejszą – opuszczenie przez Ojca: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” A był to czas, gdy jeszcze przebywał jako Syn Człowieczy w ciele znikomym, podatnym, jak i nasze ciało, na wszelki ból i cierpienie. Gdy ujrzał Matkę swoją i umiłowanego ucznia, obraz ich musiał być nieostry w oczach umierającego. Był już o krok od dokończenia dzieła, dla którego przyszedł na ziemię. Za chwilę powie: „Wykonało się!” – i skona. Jakże straszliwego wysiłku wymagało zatrzymanie się na tym progu, zdanie sobie sprawy z tego, co się widzi, zwrócenie się raz jeszcze ku doczesnemu światu i wypowiedzenie słów zrywających ostatnie więzy łączące Syna Bożego z Jego ziemskim bytowaniem. Słów suchych, rzeczowych, surowych w kształcie, a zawierających przesianie miłości i polecenie: żyj i kochaj, bądź potrzebna innym aż do końca dni twoich. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, co się stało.

Nie ma, zdaje się, pewnych przekazów, jak długo Maria żyła jeszcze po śmierci Jezusa. Ale czy było to długo czy krótko, obraz cierpień Syna musiał być w Niej obecny przez resztę życia, towarzyszyć Jej w dzień i w nocy. Była kobietą prostą, więc chociaż słysząc, co mówiono o Jezusie zaraz po Jego urodzeniu, „zachowywała wszystkie te słowa” (Łuk. 2:19), to raczej nie wnikała w istotę zdumiewających rzeczy dziejących się wokół Niego, lecz „rozważając je w sercu swoim” (Łuk. 2:19), właśnie sercem rozumiała wielkość i niezwykłość Tego, którego urodziła. Czy nie można domniemywać, że gdy Jezus zmartwychwstał, nie śmiała już, nie mogła uważać Go nadal za swoje dziecko, bo był nim i nie był zarazem, bo w pamięci zachowała niemowlę, dziecko, mężczyznę – narodzonego i zmarłego. Opłakiwała  Go więc, jak od początku świata matki opłakują swoich synów, którzy oddali życie za jakąś sprawę. Sprawa Jezusa była sprawą Bożą, ale dla matki pochylonej nad ciałem dziecka nic nie ma znaczenia poza tym, że ono nie żyje. I tylko jedna gorycz została Marii odjęta: Jej Syn, tak wielki i niepojęty, Syn Boga powracający do Ojca, w ostatnich chwilach życia na ziemi nie opuścił Jej, pomyślał o tym, że zostanie tu samotna i nieszczęśliwa, zatroszczył się o Jej los, mówiąc do ucznia, którego miłował: „Oto matka twoja!”

Rozważania powyższe dedykuję córkom i synom starych matek, które dożywają swoich lat w nędzy, opuszczeniu i samotności, opłakując swoje żywe dzieci.