Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 3-4/1990

MYŚLANE NOCĄ

Różne myśli przychodzą do człowieka nocą. Najczęściej nie te najmilsze. Niektóre są jak zmory. Pojawiają się w zwielokrotnionym kształcie, a ich. cienie wałęsająsię po suficie w zimnym świetle ulicznej latarni. Strach. „Wspominam Cię na łożu moim, rozmyślam o Tobie podczas straży nocnych” – mówi psalmista (Ps. 63:7). Czy nocne godziny jemu również niosły trwogę? Być może tak. Ale ludzie Starego Testamentu żyli z Bogiem na co dzień. Noc rozświetlały im gwiazdy, księżyc i żywy ogień ognisk i pochodni. Byli bliżej ziemi, bliżej przyrody, bliżej Boga. I myślę, że Jego obecność była dla nich bardziej oczywista i konkretna niż dla człowieka dni dzisiejszych, tkwiącego w betonowej klatce, ileś tam metrów nad betonową jezdnią i chodnikiem, człowieka oddzielonego od nieba piętrami innych betonowych klatek nad głową. Jeśli nawet człowiek ten mówi: „Wspominam w nocy imię Twoje, Panie” (Ps. 119:55), to trudniej mu jest odczuć obecność Boga wśród dzieł rąk ludzkich niż temu, który mówiąc: „Chwalcie Pana z ziemi, potwory morskie i wszystkie głębiny! Ogniu i grądzie, śniegu i dymie, wichrze gwałtowny, co pełnisz Jego rozkaz! Góry i wszystkie pagórki, drzewa owocowe i wszystkie cedry! Zwierzęta i wszystko bydło, płazy li ptactwo skrzydlate!” (Ps. 148:7-10) – patrzył w pokorze i z bliska na dzieło Przedwiecznego.

Co, oprócz modlitwy, może dopomóc w tym, aby o wszystkich trudnych, przykrych, złych, przerażających sprawach, atakujących dziś umysł i setce, dało się myśleć odważnie i z nadzieją? „Żeby tak bezkarnie myśleć powiedział mi czytelnik tej rubryki – trzeba mieć kogoś przy sobie blisko, trzeba czuć się bezpiecznym”. Czy to zdanie nie trafia w sedno? I tak, i nie.

Ogromne mnóstwo ludzi ma kogoś przy sobie blisko. Na przykład mężowie mają żony, żony mają mężów. Dzieci mają rodziców, rodzice mają dzieci. Ale dla ogromnego mnóstwa ludzi nic z tego faktu nie wynika. Bliskość jest tylko w sferze materii, a zatem nie daje poczucia bezpieczeństwa. I wygląda na to, że mało kto zastanawia się nad tym i wyciąga wnioski. To bardzo dziwne.

Myślę, że uwaga, jaką usłyszałam, odnosiła się przede wszystkim do bliskości w małżeństwie. Brak tej bliskości w związku dwojga ludzi – jest chyba jednym z najbardziej gorzkich nieszczęść, jakie mogą się przydarzyć człowiekowi. Jest to zarazem nieszczęście najbardziej powszechne. Dlaczego? Ślubowanie, jakie małżonkowie składają sobie przed Bogiem, zawiera wszystko co konieczne, by do nieszczęścia nie doszło. Kto nie zapamiętał, co ślubował, może wspomnieć słowa Jezusa: „I będą ci dwoje jednym ciałem. A takjuż nie są dwoje, lecz jedno ciało” (Mk 10:8).

Z listów Pawła wynika, że choć sam nieżonaty, zastanawiał się nad tą dziwną sprawą i doszedł do takiego wniosku: „Tajemnica to wielka, ale ja odnoszę to do Chrystusa i Kościoła. A zatem niechaj i każdy z was miłuje żonę swoją, jak siebie samego, a żona niechaj poważa męża swego” (Ef. 5:32. 33). Przerażająco zobowiązujące słowa. Przerażająco, jeśli się pomyśli, jak mało małżeństw wciela je w swoje małżeńskie życie, .większości można by nieomal wytoczyć sprawę o antydatowane krzywoprzysięstwo. Ślubowanie nie zawiera bowiem warunków, nie mówi się w nim, że „zachowa moc, jeśli będziesz taki, jak ja to sobie wyobrażam lub życzę”.

Mieć kogoś przy sobie blisko… Jak można być samotnym, przerażonym i bezradnym, jeśli jest się z kimś jednym ciałem – we dwoje. Czego może brakować, by osiągnąć ten stan, właściwie dany już u samego początku? Można mówić o dobrej woli, tolerancji, zrozumieniu, braku egoizmu, pokorze, mądrości... Niewątpliwie są to rzeczowniki nader pomocne w tej. sprawie. Ale myślę, że są one raczej pochodną jednej umiejętności: ujrzenia, odczucia i uznania obecności Boga w obecności drugiego, najbliższego człowieka.

W telewizyjnych reportażach z wydarzeń w Azerbejdżanie pokazywano wielokrotnie ormiańskich uchodźców. I raz, może przez parę sekund, kamera uchwyciła postać chyba dziesięcioletniego chłopca, który za pazuchą niósł kota. Wielką nadzieję pokładam w tym chłopcu. Wokółniego rozgrywały się straszne sceny. Patrzył na bezwzględność, brutalność i okrucieństwo dorosłych. Konkretny świat, w którym rósł, i wyobrażenie, jakie miał o świecie, zostały nagle zmiażdżone przez ludzkie bestialstwo. Uciekał w śmiertelnej trwodze, która aż nadto mogłaby usprawiedliwić skrajnie egoistyczne postępowanie nie tylko w stosunku do kota. Z pewnością też łatwiej i wygodniej byłoby mu uciekać samemu. Czy wziął kota, bo czuł się za niego odpowiedzialny? Czy dlatego, że go kochał? Czy dlatego, że byli dla siebie nawzajem tym, kogo „trzeba mieć przy sobie blisko”, by czuć się bezpiecznym? Nie wiem. I chłopiec oczywiście też nie wie i nie zaprząta sobie tym głowy. Ma kota. Kot ma jego. A ja mam zamiar skorzystać z tej lekcji.