Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 7 / 1989

MYŚLANE NOCĄ

Pan Teofil z parteru przypomina mi Noego. Takiego, jaki żyje w mojej wyobraźni, oczywiście. Patrzą na niego z balkonu, a on sadzi, piele, podlewa. Ogródek ma nieco na ukos od naszego balkonu, w lewo. Któregoś dnia zaczęłam się zastanawiać, czy Bóg wybrałby pana Teofila, gdyby cała historia z potopem miała zdarzyć się w naszych czasach i nie byłoby pod ręką Noego. Najpierw pomyślałam, że to kwestia jego osobistych kwalifikacji, których nie znam. Ale szybko doszłam do wniosku, że nie jest to mądre. Mnóstwo jest w Biblii postaci, które w ludzkim rozumieniu wcale nie zasługują na zainteresowanie ze strony Pana Boga, a okazuje się, że po obróbce wspaniałe są z nich narzędzia. O Noem wiem tyle, że „był mężem sprawiedliwym, nieskazitelnym wśród swojego pokolenia” i że „chodził z Bogiem”. To, rzecz jasna, bardzo dużo. Później jednak była ta sprawa z upiciem się i niezbyt przystojnym zachowaniem w namiocie. Ale przecież Bóg o tym wiedział już wtedy, gdy Noego wybierał spośród wielu. Tak więc kandydatura pana Teofila pozostaje nadal sprawą otwartą.

Swoją drogą ciekawe, czy dziś wśród znajomych znalazłoby się ludzi, do których pasowałoby określenie „mąż Boży” w czysto biblijnym znaczeniu. Mieliśmy w rodzinie Ciotkę, o której chyba można by było tak powiedzieć. Ogromnie wykształcona, utytułowana naukowo, znająca kilka języków, zorientowana we współczesnych realiach świata, jako osoba mocno już wiekowa żyła z wyboru w absolutnym ubóstwie. Ubrana zawsze w czarną znoszoną suknię, przepasaną sznurkiem, w zimie okryta przewiewną czarną peleryną, nie miała poza tym ubraniem, laską i .woreczkiem nic własnego. Jadła mało i najprościej. Była człowiekiem wielkiej życzliwości dla wszystkiego co żyje, skromnym, pogodnym, cichym i pełnym żarliwego podziwu dla dzieł Bożych. Ogromnie mi się spodobało, jak mimo głębokiej wiedzy teologicznej użyła kiedyś w dyskusji z osobą wykształconą takiego argumentu dowodzącego istnienia Boga: przecież patrząc na stół wiesz, że zrobił go stolarz, jakże więc patrząc na góry, morze czy choćby na tę stokrotkę możesz mówić, że nie ma Tego, kto to wszystko uczynił? Poza tą Ciotką nie spotkałam nikogo, kto tak wyraźnie kojarzyłby mi się z „mężem Bożym”. Błądząc tak myślą od Noego do pana Teofila i Ciotki, potknęłam się nagle o śmieszne pytanie: co właściwie biblijny Noe wziął ze sobą do arki z osobistych rzeczy? A jego żona? Nic a nic o tym nie wiemy. Z pewnością wziął jakieś narzędzia (choć Biblia o tym nie wspomina), bo po wyjściu z arki zbudował Panu ołtarz i złożył ofiarę. Żona jego musiała mieć garnki, naczynia na wodę i inne kuchenne przybory, bo Bóg kazał wziąć zapasy żywności na długie miesiące. Ale czy miała też w zawiniątku strojniejszą chustkę na głowę i lepszą suknię od święta? Może flakonik z wonnościami? Bransoletki?

A Noe? Do ostatniej chwili zajęty gromadzeniem mnóstwa nakazanych przez Pana zwierząt, wszedł z pewnością do arki w bylejakim roboczym ubraniu. Czy kazał żonie zabrać szaty na zmianę, swój ulubiony pas i prawie nowe sandały? A może... Może Noe lubił lepić z gliny albo strugać z drewna zabawki dla swoich synów, gdy byli dziećmi? I teraz do arki wziął trochę jakiegoś surowca, by zabawić wnuki i samemu ucieszyć się w ciągu długich deszczowych dni zręcznymi figlikami wyskakującymi spod własnych palców? No cóż – nie wiemy! Trudno.

Nie daje mi jednak spokoju pytanie: co wziąłby do arki współczesny Noe i jego połowica? Nie mówiąc już o synach, synowych i wnukach. Gdy postawiłam sobie to pytanie, zdjęło mnie przerażenie: toż na wszystko, co człowiek naszych dni uważa za absolutnie niezbędne do życia, trzeba by wybudować drugą arkę-magazyn. Tym większą, im bardziej cywilizowane byłoby macierzyste społeczeństwo współczesnego Noego. Coraz mniej jesteśmy zaradni, coraz bardziej zdani na łaskę obstępujących nas szczelnie przedmiotów. Strach, że nie mając czegoś tam zginiemy, zmusiłby tę wybraną rodzinę do zgarniania nieprawdopodobnych ilości rzeczy. A jak żyć bez Kamiennego kręgu, Isaury, Krokodyla? No, powiedzmy, że krokodyl znalazłby się w arce w naturze... Ale bez żartów – człowiek współczesny zamienił społeczność z Bogiem i zaufanie do Niego na społeczność z bożkiem posiadania i użycia, a życie swoje zawierza technice. Nie ocalałby z potopu, gdyby [czas jego przypadł na nasze dni... Nam natomiast przypadł Czas Wielkiego Trucia, Czas Wielkiego Grzyba. Drugiego potopu nie będzie: „...już nigdy nie będzie potopu, który by zniszczył ziemię” – rzekł Bóg i ustanowił przymierze między sobą a człowiekiem. Przypomina nam o tym niekiedy rozpinając łuk na obłokach, siedmiobarwną tęczę. My jednak nie mamy o niej nic innego do powiedzenia, jak to, że powstaje wskutek załamania, rozszczepienia i całkowitego odbicia promieni słońca w kroplach deszczu, mżawki, mgły...

Tak zatem wiem, że potopu więcej nie będzie i nie mam pojęcia, jak pan Teofil wygląda w oczach Boga. Samo imię, które wszakże znaczy: „przyjaciel Boga”, nie świadczy jeszcze o niczym. Muszę jednak wyznać, że gdy pewnego ranka przywiózł do ogródka stertę pachnących żywicą desek, mocniej zabiło mi serce...