Drukuj

NR 3/2017, ss. 3–4

Ks. bp Marek Izdebski na Tygodniu Ewangelizacyjnym w Zelowie (fot. Ewa Jozwiak)Kazanie wygłoszone 16 lipca podczas nabożeństwa otwierającego Tydzień Ewangelizacyjny w Zelowie

 

Nazajutrz znowu stał Jan z dwoma uczniami swoimi. I ujrzawszy Jezusa przechodzącego, rzekł: Oto Baranek Boży. A owi dwaj uczniowie, usłyszawszy jego słowa, poszli za Jezusem. A gdy Jezus się odwrócił i ujrzał, że idą za nim, rzekł do nich: Czego szukacie? A oni odpowiedzieli mu: Rabbi! (to znaczy: Nauczycielu) gdzie mieszkasz? Rzekł im: Pójdźcie, a zobaczycie! Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i pozostali u niego w tym dniu; a było to około dziesiątej godziny. Andrzej, brat Szymona Piotra, był jednym z tych dwóch, którzy to słyszeli od Jana i poszli za nim. Ten spotkał najpierw Szymona, brata swego, i rzekł do niego: Znaleźliśmy Mesjasza (to znaczy: Chrystusa). I przyprowadził go do Jezusa. Jezus, spojrzawszy na niego, rzekł: Ty jesteś Szymon, syn Jana; ty będziesz nazwany Kefas (to znaczy: Piotr).

J 1,3542
(przekład Biblii warszawskiej)

 

Drogie Siostry, Drodzy Bracia,

I znów spotykamy się podczas wydarzenia, na które wielu z nas czeka cały rok. Tydzień Ewangelizacyjny w „środku Polski” to czas świętowania wspólnoty, czas inspiracji, rozmów, a także spotkań, które mogą zmienić życie. Być może też takich spotkań, jakim było spotkanie Szymona z Jezusem.

Wydaje nam się czasem, że wielkie wydarzenia to te, które odbywają się w odpowiedniej scenografii, mają tzw. godną oprawę. W opowieściach różnych ludów takim niezwykłym, wartym zapamiętania wydarzeniom towarzyszą zazwyczaj też na przykład odgłosy nawałnic, błyskawice – co ma pokazać ingerencję świata nadprzyrodzonego w ludzką codzienność.

Tymczasem w Ewangeliach to, co najważniejsze, dzieje się w zwykłości codziennego dnia, w zwyczajnych miejscach. Najważniejsze spotkania o eschatologicznym znaczeniu dla przyszłości świata odbywają się, gdy ludzie spotykają się z Jezusem twarzą w twarz. Jezus jest zawsze tam, gdzie być powinien, ale ta obecność nigdy nie jest przytłaczająca. Jego dialogi z uczniami, napotkanymi przechodniami (np. w drodze do Emaus), czy wtedy, gdy czyni cuda, odbywają się niejako mimochodem, jakby od niechcenia. Jest zawsze gotowy do rozmowy, rozumiejący, rzadko wpada w gniew, a jeżeli już, to naprawdę wtedy, gdy jest to konieczne (np. przekupnie w świątyni).

Jezus pod tym względem jest bardzo współczesny, bliski naszej współczesnej wrażliwości. I tym bardziej musimy sobie zdać sprawę, jak Jego postawa odbiegała od ówczesnych standardów. Jeżeli ktoś był Nauczycielem czy Mędrcem-Filozofem, to zawsze rościł sobie prawo do „przetwarzania” na nowo swoich uczniów czy słuchaczy na swoje podobieństwo, zawsze relacje te były formą – mniej lub bardziej subtelną – wywierania presji.

Tymczasem ci, którzy stawali wobec Jezusa twarzą w twarz, nigdy nie musieli się wyzbywać swojej osobowości. Wszyscy, którzy poszli za Nim wtedy kiedy nie było to stopniem ku jakiejś „karierze”, ale ryzykownym wyborem, byli różni. Jedni byli bardziej zapalczywi, inni bardziej kontemplatywni. Niektórzy niepewni, lękliwi, może trochę naiwni. Inni bardziej asertywni. Byli zwykłymi ludźmi, którzy spotkali Jezusa w zwykłym czasie i w zwykłym miejscu.

W dzisiejszym tekście czytamy, że dwaj uczniowie Jana, w tym Andrzej, brat Szymona, poszli za Jezusem do Jego domu około dziesiątej (czyli czwartej po południu naszego czasu). To wskazanie dokładnego czasu nie jest tylko kronikarską skrupulatnością ewangelisty. Jest wyraźnym wskazaniem, że Słowo Boże zamieszkało wśród nas. Jezus ma swoje mieszkanie, gdzie zaprasza przyjaciół i gości z drogi. Nie jest bóstwem bezczasowym, przybywającym z innego wymiaru. Tak samo podlega czasowi, jak my (w domyśle: jest tak samo śmiertelny jako człowiek). Żyje wśród ludzi i dzieli z nimi troski i radości.

Ale jednocześnie jest w Nim coś, co sprawia, że Jego mesjańska natura jest widoczna w duchu dla tych, których spotyka. Tak jest i w tym przypadku. Andrzej spotyka brata i mówi mu: „Znaleźliśmy Mesjasza”. W tych słowach, w zwykłym miejscu, w zwykłym czasie, objawia się niezwykła łaska – łaska zrozumienia sytuacji, w której się znajdujemy. Czy Andrzej okazywał jakąś egzaltację? Nie wiemy. Być może była tam radość, śmiech. Ale było też po prostu stwierdzenie faktu, oparte na duchowym odczytaniu danego znaku. Gdy Andrzej przyprowadza Szymona do Jezusa, to działanie łaski i odczytywanie znaku dla przyszłości znajduje swoją kontynuację w słowach Jezusa do Szymona: „Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazwany Kefas (Piotr)”.

Widzimy, jak w tej ewangelicznej opowieści tworzy się, tak jak kręgi na wodzie, krąg łaski, jak działa jej moc odczytywania znaków miejsca i czasu. W tym małym miejscu, o popołudniowej godzinie, powstaje zapowiedź przyszłości dla świata. Choć świat o tym jeszcze nic nie wie.

Drogie Siostry i Bracia,

Ewangelia nie jest tylko jakąś zamkniętą opowieścią o dawnych czasach. Krąg ewangelicznej łaski działa nadal. Co trzeba zrobić, aby się w nim znaleźć? Oczywiście łaski nie da się wymusić, ona przychodzi do nas sama. To nie my wybieramy Jezusa, tylko On nas. Ale możemy być pewni, że gdy – nawet nieśmiało – pójdziemy za Nim, to On nas zaprosi. Trzeba tylko być czujnym, aby rozpoznać, kiedy będzie nasza dziesiąta godzina. A gdy już znajdziemy się w tym kręgu, to naszym przywilejem jest przyprowadzenie do Niego tych, których możemy przyprowadzić. To nie jest obowiązek – bo ten mógłby przerodzić się w jakiś prozelityzm skoncentrowany na liczbach „przyprowadzonych”. Czasem możemy przyprowadzić, jak Andrzej, brata czy siostrę. Ale też możemy nie przyprowadzić nikogo. Pamiętajmy, że to też On stawia nam te osoby na naszej drodze. Mówmy z radością, że „znaleźliśmy Mesjasza”, ale nikogo nie przymuszajmy. Krąg łaski tworzy się spontanicznie, nie przez jakikolwiek przymus. Przecież Jezus już i tak znał w swoim sercu Szymona zanim Andrzej go do Niego przyprowadził. Więc przyprowadzajmy jak możemy, ale nie obwiniajmy się, gdy ten krąg łaski wyda się nam przerwany. Bo Jezus otworzy go w innym miejscu, aby znów był pełnym kręgiem.

Spotykamy się, kochani, w wyjątkowym roku, roku celebracji 500. rocznicy reformacji. Reformacja była wielkim historycznym procesem, trudnym do ujęcia w ramach jakichś prostych dychotomii. Ale to, co wydaje się najważniejsze w kontekście naszych dzisiejszych rozważań, to to, że możemy ją postrzegać jako taki rozszerzający się przez kilka wieków krąg łaski.

Początki reformacji były wspaniałym momentem, rzec można chwalebnym momentem w historii nowożytnej, gdy tak wielu ludzi wybitnych: teologów, możnowładców, polityków, artystów, ale też i zwykłych ludzi: kupców, mieszczan, studentów, a także kobiet, o czym nie możemy zapominać, odczytało pojawiające się znaki czasu i poczuło się zaproszonych przez naszego Zbawiciela do tego kręgu łaski. A potem przyprowadzali do Niego innych. Dziś, w XXI w., ciągle jesteśmy beneficjentami tej pracy wykonanej w XVI w., a także później. Czasami niestety ten krąg się przerywał, bo były stosowane nie zawsze właściwe metody: wojny religijne, przymuszania, dekrety polityczne. Nawet najwięksi reformatorzy nie byli wolni od tych pokus: Luter czasami zbytnio ufał książętom, a Kalwin swojemu poczuciu prawości, czego ofiarą padł Michał Servet. Ale nasz Zbawiciel, tak jak krawcowa robi to z porwanym materiałem, z miłością uzupełniał wyrwane strzępy tego kręgu i zaszywał go na nowo.

I dziś jesteśmy jednym z elementów tego czasem postrzępionego, ale w sumie pięknego, po wielokroć przerabianego, lecz ciągle utrzymującego swoją konsystencję, patchworku, jakim jest chrześcijaństwo.

I ważne jest, abyśmy byli elementem żywotnym, nadającym smak, tak jak sól. Aby dzięki nam ten krąg łaski ciągle się poszerzał, aż do powtórnego przybycia Mesjasza, gdy zagarnie cały świat, a ten bez problemu zmieści się pod Jego skrzydłami. I wszystko stanie się nowe.

Amen.

* * * * *

ks. bp Marek Izdebski – biskup Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP

 

Na zdjęciu: ks. bp Marek Izdebski głosi kazanie podczas nabożeństwa rozpoczynającego Tydzień Ewangelizacyjny w Zelowie (fot. Ewa Jóźwiak)