Drukuj

NR 1/2017, ss. 3–4

ks. bp Marek Izdebski (fot. Michal Karski)
ks. bp Marek Izdebski (fot. Michał Karski)

 

kazanie wygłoszone 19 lutego 2017 r. w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym

I mówił: Tak jest z Królestwem Bożym, jak z nasieniem, które człowiek rzuca w ziemię. A czy on śpi, czy wstaje w nocy i we dnie, nasienie kiełkuje i wzrasta; on zaś nie wie jak. Bo ziemia sama z siebie owoc wydaje, najpierw trawę, potem kłos, potem pełne zboże w kłosie. A gdy owoc dojrzeje, wnet się zapuszcza sierp, bo nadeszło żniwo.

Mk 4,26–29
(przekład Biblii warszawskiej)

 

Drogie Siostry, drodzy Bracia,

Różne są sposoby bytowania chrześcijańskiego w świecie. Nie ma jednej sztancy bycia „prawdziwym chrześcijaninem”. Wszyscy jesteśmy stworzeni na podobieństwo Boga, ale ekspresja tego podobieństwa jest indywidualna. Są wyznawcy i wyznawczynie Chrystusa, którzy pragną „wedrzeć się” niejako do Królestwa Bożego samą siłą swojej pobożności, są też tacy, którzy poddają się nurtowi, który ich niesie przez życie, licząc na Bożą łaskę, gdy już dotrą do kresu swojego ziemskiego istnienia.

Ale nam wszystkim jest tak naprawdę sobie trudno wyobrazić rzeczywistość tego Królestwa, czym ono będzie, jak się będzie przejawiało, jakie będą tam relacje Boga z tymi, którzy jak czytamy w innym miejscu w Ewangelii Łukasza: „przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i z południa”. Wiemy więc, że przyjmie nas ono w całej różnorodności takimi jacy jesteśmy, ale jednocześnie przemienieni przez blask chwały Bożej.

Królestwo Boże to jednak nie tylko sprawa przyszłości eschatologicznej. To coś, co rośnie tu, na ziemi. Jego przebłyski możemy widzieć w pewnych zdarzeniach, niezwykłych darach miłości, poświęcenia. Królestwo Boże już rozświetla, „ogrzewa” nasz często jakże zimny świat. Czasami w wielkim spektakularnym wydarzeniu, a czasami przez gest, może drobny, może niezauważalny, jednego człowieka wobec drugiego. Czasami także przez jego zwykłą, codzienną obecność. Tak jak mówi nasz dzisiejszy tekst, czy śpimy, czy wstajemy, czy zastanawiamy się nad istotą Królestwa, czy nie, jego nasienie, hojnie rozrzucone przez Boga Stwórcę po całej ziemi, kiełkuje i wzrasta w naszych sercach, ale też i w naszych relacjach międzyosobowych.

Można by powiedzieć, że Królestwo Boże, tu, wśród nas, pojawia się w sposób bezpretensjonalny, niewymuszony, bez specjalnego zadęcia, bez fanfar, które by ogłaszały jego nadejście. Te fanfary, owszem, będą, ale w czasach ostatecznych. Teraz jeszcze nie czas na nie. Teraz znakiem Królestwa jest skromność, cichość i prostota.

I na ten czas Bóg, w swej wielkiej mądrości i dobroci, a też i w zatroskaniu o swoich wyznawców, powołuje ludzi, którzy swoim życiem odwzorowują ten obraz Królestwa Bożego na ziemi. Których życie i osobowość jest widocznym przejawem tej bezpretensjonalności i skromności w służbie Bożej.

Kochani, dwadzieścia lat temu odszedł od nas ks. Jerzy Stahl, jeden z takich właśnie ludzi. Odszedł dosłownie w trakcie pełnienia służby Bożej, tuż przed wejściem na tę kazalnicę, tutaj, w kościele parafii warszawskiej. Wielu z was było tu wtedy obecnych. Pamiętacie szok i niedowierzanie wobec tego, co się stało w tę pamiętną niedzielę 16 lutego 1997 r.

Mnie tu wtedy z wami nie było. Jednak znając ks. Jerzego i wiedząc, jaką estymą i miłością cieszył się w naszym Kościele, ale też i wśród wielu przyjaciół ekumenicznych spoza Kościoła, muszę powiedzieć, że oprócz zwykłego ludzkiego żalu, iż już go nie ma wśród nas od tylu lat, nie wyobrażam sobie Kościoła reformowanego w Polsce lat 70. i 80., bez niego. Bez jego żywej obecności, spokoju, opanowania, ciepła, uważności na innych, serdeczności, wyrażającej się w tym ciągle pamiętanym przez wielu z nas, uśmiechu.

Te lata to był niezwykle trudny czas dla naszego Kościoła, zewnętrznie i wewnętrznie. Potrzebowaliśmy wtedy naprawdę dobrego, zgranego zespołu ludzi, w tym duchownych, którzy dzielili wspólne wartości, którzy się rozumieli bez zbędnych słów, co do których integralności nie było żadnych wątpliwości. Ludzi, którzy potrafili być twardzi w swoich przekonaniach, nieugięci w wierności Ewangelii, ale jednocześnie otwarci, nie zamykający się w swoistej „ewangelickiej twierdzy”. Ludzi, którzy potrafili rozmawiać ze światem na zewnątrz, a także nieść pomoc potrzebującym, bez względu na wyznanie. Innymi słowy, takich, którzy dobrze odczytywali znaki czasu i wnosili „zapach” Królestwa Bożego do często stęchłej atmosfery tamtych lat.

I mieliśmy szczęście do takich duchownych, takich ludzi, na których barkach w dużej mierze spoczywała troska o przetrwanie Kościoła w trudnych czasach, w tym okresie represji stanu wojennego. Taki był ks. Bogdan Tranda, taki był ks. bp Zdzisław Tranda i taki też był ks. Jerzy Stahl.

W jednym ze swoich kazań ks. Jerzy przywoływał słowa apostoła Pawła z Listu do Filipian: „Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam, radujcie się. Skromność wasza niech będzie znana wszystkim ludziom: Pan jest blisko” (Flp 4,4-5). Dla niego radość ewangeliczna i ludzka skromność, którą rozumiał jako „łagodność, cierpliwość i wyrozumiałość”, były ze sobą nierozerwalnie złączone. Dodawał też w tym samym kazaniu, że skromność (epieikeia) oznacza wezwanie, aby wszyscy poznali, „że wychodzisz drugiemu człowiekowi naprzeciw, że chcesz go spotkać w połowie drogi”. Ks. Jerzy dobrze wiedział, że w tym miejscu, gdzie to spotkanie nastąpi, w tej połowie drogi, niewidzialnym, ale prawdziwie obecnym uczestnikiem tego spotkania będzie Bóg. Bo on jest zawsze blisko, albowiem „w nim żyjemy, poruszamy się, jesteśmy”, jak mówi apostoł Paweł w Dziejach Apostolskich.

Dla ks. Jerzego te słowa apostoła były nie jakąś tylko religijną prawdą, ale czymś codziennie doświadczanym, również w chorobie, w zmaganiu się z codziennością. On wiedział, tak jak wiedzą ludzie dotknięci przez cierpienie, że każdego dnia budził się, żył i poruszał, że miał siłę do pracy dlatego, że ten jego zagrożony przez długotrwałą chorobę los, był w Chrystusie, był częścią Bożego planu. Pan był zawsze blisko niego, zarówno gdy nakładał na niego ciężary, ale też gdy go ratował.

Ks. Jerzy ciężary, które na niego spadały, zawsze znosił z lekkością. Nie pokazywał swojego bólu, który mu przez wiele lat był nieodłącznym towarzyszem. Ale miał też przez wiele lat obok siebie swoją ukochaną małżonkę, Basię, za której wierną obecność w momentach i dobrych, i złych, zapewne Panu Bogu wielokrotnie dziękował. I my też możemy jej dziś tu podziękować za to współodczuwanie i podtrzymywanie ks. Jerzego w trudnych chwilach, ale również za dzielenie z nim piękna Bożego świata wtedy, gdy doświadczaliście wspólnie radości życia, tego przedsmaku Królestwa. Bo ks. Jerzy był człowiekiem radosnym, pełnym osobistego wdzięku.

To słowo „wdzięk” już prawie wyszło z użycia w naszej współczesnej polszczyźnie, (na którą ty, Basiu, zawsze zwracałaś taką uwagę jako redaktor naszej JEDNOTY). Nadeszły czasy, w których w życiu osobistym premiuje się „asertywność”, „walkę o swoje”, a w życiu społecznym twarde tożsamości, w tym również wyznaniowe, w których nie można oddawać „nawet piędzi” temu, kogo uważa się za przeciwnika.

Żadnego wdzięku w takiej postawie nie ma. Bo wdzięk w swojej najgłębszej warstwie, nastawionej na relacje międzyosobowe, jest wyrazem pewnej postawy moralnej, opierającej się na dialogiczności, na gotowości do spotkania i współodczuwania z Innym.

I to właśnie poprzez lekkość, bezpretensjonalność i wdzięk przybliża się, w drodze do ostatecznego triumfu na końcu czasów, Królestwo Boże. Niejako mimochodem, pomimo naszej grzeszności. I, jak czytamy w naszym tekście, człowiek „nie wie jak” do tego dochodzi.

Dzieje się tak, bo jak pisze apostoł Paweł w 1. Liście do Koryntian: „Teraz bowiem widzimy jakby przez zwierciadło i niby w zagadce, ale wówczas twarzą w twarz” (1 Kor 13,12).

I możemy tylko, zanim Królestwo ostatecznie nastanie, dziękować za to, że widzimy jego zarysy, poprzez zwierciadło życia takich ludzi, jak nasz Drogi Brat, którego wspominamy z miłością, ks. Jerzy Stahl.

Amen.

* * * * *

ks. Marek Izdebski – biskup Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP