Drukuj

NR 3/2016, ss. 3–4

Ks. Bogdan Tranda (fot. Archiwum Wandy Trandowej)
Ks. Bogdan Tranda (fot. Archiwum Wandy Trandowej)

 

Rozważanie z zasobów dźwiękowych Biblioteki Synodu, odtworzone 5 września 2016 r. podczas nabożeństwa ekumenicznego w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym

 

A gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał uczniów swoich, mówiąc: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni rzekli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. On im mówi: A wy za kogo mnie uważacie? A odpowiadając Szymon Piotr rzekł: Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego.

Mt 16,13–16
(przekład Biblii Warszawskiej)

 

Myślę, że na to pytanie każdy człowiek musi sobie odpowiedzieć. Natomiast (...) tej konkluzji właściwie nie da się przekazać. Konkluzji, którą wyraził Tomasz, mówiąc: „Pan mój i Bóg mój”. Nie da się, chociaż my ciągle w Kościele popełniamy ten sam błąd. Od kiedy sformułowano dogmat o Jezusie – Bogu i człowieku – podaje się kolejnym pokoleniom albo w tym sformułowaniu, albo też w sformułowaniu katechizmowym, że tak jest, tak ma być i nie ma dyskusji. A kto tego nie uznaje, najlepiej ściąć mu głowę, bo nie jest wart, żeby żyć.

Jednak Ewangelia podchodzi do tej sprawy troszkę inaczej. Jezus nie posługiwał się żadnymi definicjami w tej kwestii. Sam siebie nigdy nawet nie nazywał Synem Bożym, używał w odniesieniu do siebie określenia Syn Człowieczy i dążył wyraźnie do tego, żeby uczniowie, którzy go obserwowali i słuchali, sami wyciągnęli wnioski. Stąd to pytanie pod Cezareą Filipową: „Za kogo ludzie mnie uważają? A wy za kogo mnie uważacie?”, stąd później to dziwne wydarzenie na Górze Przemienienia, stąd jeszcze później szereg innych wydarzeń, aż do tego ostatniego spotkania z uczniami już pod obecność Tomasza.

Mamy więc pewien materiał. Nie jesteśmy jednak w takiej sytuacji, w jakiej byli uczniowie, że mogli mieć bezpośredni kontakt z Jezusem i jego obserwować, słuchać bezpośrednio i wyciągać wnioski. Możemy tylko opierać się na świadectwie, na tym, co mówią świadkowie, na tym, jaki przekaz został nam dany przez to środowisko, które otaczało Jezusa, i na podstawie opisu tego, co się działo, na podstawie tego, co późniejsi ludzie na ten temat myśleli, mówili i pisali, musimy sobie urobić własne zdanie. I do tego celu jest nam potrzebna wiara.

Mówiliśmy już o tym w związku z podstawową dla całego ewangelicyzmu zasadą, że człowiek jest zbawiony z łaski przez wiarę, że ocalenie otrzymujemy dzięki łasce Boga za pośrednictwem wiary. Dzisiaj, skoro stajemy wobec problemu Jezusa, musimy znowu trafić do zagadnienia wiary. Uważam to zagadnienie, że to jest nie do udowodnienia.

Kiedyś chrześcijanie wyobrażali sobie, że można jakąś rzecz sformułować jako dogmat, czyli nienaruszalną prawdę wiary, i wszyscy muszą to przyjmować. My do dogmatu podchodzimy nieco inaczej (…). Dogmat to jest próba wyrażenia swej wiary przez Kościół przy pomocy pojęć i aparatu, jaki jest dostępny ludziom, którzy w danym momencie swoją wiarę formułują. I dlatego nasze stanowisko w tych kwestiach – sposób wyrażania naszej wiary – będzie się zapewne zmieniał. Nie będzie to znaczyło, że my w coś nie wierzymy, czy wierzymy inaczej. Po prostu inaczej tę wiarę chcemy wypowiedzieć, posługując się językiem współczesnym, posługując się aparatem pojęciowym współczesnego człowieka, posługując się też zdobyczami współczesnej wiedzy.

I dlatego sądzę, że mamy prawo powiedzieć sobie, że tak sformułowano tę rzecz wówczas, natomiast my nie musimy tej sprawy przyjąć „na wiarę” i – powiedziałbym więcej – powinniśmy do tej sprawy podchodzić „przez wiarę”. Zwrot „na wiarę” oznacza po prostu, że się przyjmuje jakieś twierdzenie jako prawdziwe polegając na czyjejś kompetencji. I w tym zakresie właściwie prawie cała nasza wiedza posługuje się wiarą, posługuje się tym zawierzeniem czyjejś kompetencji.

Sądzę, że mówiąc „przez wiarę” chcę pokazać pewien mechanizm, który pozwala nam na coś więcej, niż uznanie za prawdę tego, czego uczy nas Ewangelia. Tym czymś więcej jest zaufanie, jest poleganie na mocy Boga.

W odniesieniu do osoby Jezusa Chrystusa, tego, kim on dla nas jest, będzie to wyglądało mniej więcej tak: śledząc tekst Ewangelii będę dążył do odpowiedzenia sobie na pytanie, kim właściwie jest ten człowiek, z którym się zetknąłem. I dojdę do jakiegoś wniosku, który jest tylko moją własnością. Oczywiście, mogę to wypowiedzieć, mogę się tym z kimś podzielić. Jednakże nie ma na to dowodu. Bo to jest moje, najbardziej własne, przekonanie.

Dzisiaj historyczność osoby Jezusa nie jest dla nikogo poważnego problemem. Problemem jest dopiero to, czy uznać go za kogoś więcej. (...) Ale żeby zrobić to, o co chodzi, to trzeba właśnie tego mechanizmu wiary. Żeby wiarą uchwycić to, kim Jezus naprawdę jest. Osoba Jezusa nie jest tylko przedmiotem zainteresowania ewangelii. Osoba Jezusa jest treścią Ewangelii przez duże „E” – dobrej nowiny, która zaczyna się już w 1. Księdze Mojżeszowej. I tu dotykamy pewnej specyficznej cechy teologii reformowanej, która wyraźnie rozszerza pojęcie Ewangelii również na Stary Testament. Bo cóż to jest Ewangelia? Ewangelia to jest obietnica. Dosłownie euangelia to „dobra wieść”, „dobra wiadomość”, to jest obietnica, która została już wypowiedziana w 1. Księdze Mojżeszowej: „Wtedy rzekł Pan Bóg do węża: Ponieważ to uczyniłeś, będziesz przeklęty wśród wszelkiego bydła i wszelkiego dzikiego zwierza. Na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni życia swego! I ustanowię nieprzyjaźń między tobą a kobietą, między twoim potomstwem a jej potomstwem; ono zdepcze ci głowę, a ty ukąsisz je w piętę” (Rdz 3, 14–15).

Zwykle rozumiemy ten rozdział jako rozdział przekleństwa. Ale przekleństwu towarzyszy obietnica, że potomstwo kobiety zdepcze głowę złu, chociaż zło śmiertelnie ugodzi potomstwo. Można to rozmaicie tłumaczyć, ale w świetle późniejszych wydarzeń staje się jasne, że już tu pojawia się obietnica dotycząca osoby Jezusa. Podobnych drobnych i obszerniejszych wypowiedzi w Starym Testamencie jest sporo. Ewangelia – to jest obietnica – pojawiła się już w raju, później była wyrażana przez proroków, przez prawo Boże. Wiele jest tekstów, które by nam na to wskazały.

Chcę jeszcze przypomnieć nowotestamentowy tekst z początku Listu do Rzymian: „Paweł, sługa Jezusa Chrystusa, powołany na apostoła, wyznaczony do zwiastowania ewangelii Bożej, którą [Bóg] przedtem zapowiedział przez swoich proroków w Pismach Świętych o Synu swoim, potomku Dawida według ciała” (Rz 1,1–3). A więc ta obietnica była już obecna od samego początku, kiedy powstawało Pismo, kiedy Słowo Boga zaczęło być przekazywane z ust do ust, od człowieka do człowieka. Słowo Boga, obietnica, wymaga tego mechanizmu wiary.

Wiara, o której mówimy, jest również zaufaniem serca. Chodzi o to, żeby z tego stopnia intelektu wejść jeszcze jeden stopień wyżej na tę płaszczyznę innego rodzaju poznania. Jest to zaufanie. Obok musi być wiedza. Bez wiedzy, bez poznania, bez badania nie może się obyć żaden chrześcijanin. Żeby można było mieć naprawdę głębokie zaufanie, trzeba wiedzieć komu się ufa, dlaczego się ufa i po co się ufa. (…)

Dla nas wiara dotyczy dzieła, jakiego dokonał Jezus Chrystus, i skutków tego dzieła. To znaczy jeżeli ja patrzę na Jezusa, przyjmuję informację o nim, od niego, przez niego, słucham go, obserwuję to, co on uczynił, to we mnie może, choć nie musi powstać przekonanie o tym, że to z jakiegoś powodu się dzieje. Jeżeli ja czytam ewangelię, Ewangelię w tym szerokim znaczeniu tego słowa, to muszę dojść do przekonania – pod warunkiem, że Duch Św. obudzi we mnie to przekonanie – że Bóg darował mi grzechy, obdarzył sprawiedliwością i szczęściem wiecznym. A to jedynie z łaski i dzięki zasłudze Jezusa Chrystusa.

To jest ta zasadnicza sprawa, jaka się rozgrywa między człowiekiem i Bogiem. Ewangelia jest obietnicą od Boga. Obietnicą dotyczącą osoby Zbawcy, Mesjasza, Jezusa Chrystusa. Obietnicą dotyczącą też każdego z nas, że tenże Zbawca Jezus Chrystus przyszedł na świat po to, żebym ja – nie jacyś „my”, jacyś tam ludzie, ale ja osobiście, każdy z nas – w nim uznał i uchwycił go jako swego Zbawcę. Że nie ma dla mnie życia poza Jezusem Chrystusem.

Amen.

* * * * *

ks. Bogdan Tranda (1929–1996) – wychowawca młodzieży, proboszcz Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie, redaktor naczelny JEDNOTY w latach 1969–1993, autor wielu opracowań teologicznych, tłumacz, pracujący m.in. nad przekładem Nowego Testamentu na współczesną polszczyznę, członek i współprzewodniczący Podkomisji ds. Dialogu Polskiej Rady Ekumenicznej i Komisji Episkopatu Polski ds. Ekumenizmu

 

O ks. Bogdanie Trandzie piszemy też tutaj: