Drukuj

NR 4/2015, ss. 6–8

Ks. Michal Jablonski - kazanie podczas Niedzieli Uchodzcy (fot. mk)Kazanie wygłoszone 27 września 2015 r. w Niedzielę Uchodźcy
w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie

Bóg, który stworzył świat i wszystko, co na nim, Ten, będąc Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych ani też nie służy mu się rękami ludzkimi, jak gdyby czego potrzebował, gdyż sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko. Z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania, żeby szukały Boga, czy go może nie wyczują i nie znajdą, bo przecież nie jest On daleko od każdego z nas.

Dz 17,24–27
(przekład Biblii warszawskiej)

 

To jeden z fragmentów biblijnych tłumaczący i wzmacniający najnaturalniejsze wierzenia i przesądy ludzkie i przypisujący je Bogu.

Usprawiedliwia niejasno pojmowany internacjonalizm: „Z jednego pnia Bóg wywiódł wszystkie narody ludzkie”. Nasze wspólne człowieczeństwo, ludzkość, humanizm. To dobra żydowska nauka mówiąca o tym, że wszyscy ludzie pochodzą od Adama. Chrześcijaństwo dodaje, że to Jezus Chrystus jest tym nowym Adamem, pierwszym owocem nowej Bożej ludzkości. Z tego można wyciągnąć wniosek, że istnieje braterstwo ludzi, lub, że wszyscy ludzie urodzili się sobie równi. Uczestniczyłem w wystawie zatytułowanej „Rodzina ludzka”, która raczej w sposób humanitarny, a nie religijny podkreślała, że u podstaw naszych różnic leży wspólnota ludzka. Jesteśmy jedną rodziną.

Fragment dzisiejszy usprawiedliwia również nacjonalizm: „Bóg ustanowił dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania”. Zarówno nasza historia i położenie geograficzne ustanowione są dzięki opatrzności Bożej. Jesteśmy ludem szczególnej tradycji należącej do poszczególnego miejsca. Z tego powodu wynika cały łańcuch, spektrum przeświadczeń i przesądów, które mają oparcie w tym fragmencie Biblii: począwszy od naszego naturalnego poczucia przynależności, poczucia domu, poprzez potrzebę ustanowienia naszej tożsamości w relacji do poszczególnej tradycji, kultury i miejsca, a kończąc na tych gorszych aspektach nacjonalizmu, jakimi są ksenofobia, poczucie wyższości czy uprzedzenie. W wielu częściach świata, w wielu różnych językach w połączeniu z wieloma obraźliwymi słowami możemy zobaczyć wyrysowane kredą lub namalowane sprayem na murach hasła: „Ten i ten, precz z naszego kraju!”. Innymi słowy: „To jest nasze terytorium, a wy do niego nie należycie”.

Lecz jeśli potraktować taki pogląd poważnie, to myślę, że nikt z nas nie ma prawa być tutaj, gdzie jest. Chociaż ludzie zawsze próbowali wmówić sobie i innym, że porządek przez nich ustanowiony jest porządkiem danym przez Boga, to niektórzy z nich byliby dzisiaj zupełnie gdzie indziej, gdyby ich przodkowie utknęli kiedyś w miejscu, które dał im Bóg. Historia ludzkości to historia wiecznych przemieszczań się z miejsca na miejsce. „Wędrujący Aramejczyk jest moim ojcem” – powiadają Żydzi w czasie swego nabożeństwa i upatrują protoplastę swego narodu w jednym człowieku, Abrahamie, który opuścił swą siedzibę, współplemieńców i dom swego ojca i poszedł w nieznane, szukając nowej ojczyzny.

Zatem historia tych poszukiwań to jeden stały ruch, który można podzielić na wyjście, wygnanie i powrót. W rzeczywistości historia narodu żydowskiego opisana w Starym Testamencie to historia masowej migracji, agresji i podbojów, w trakcie których byli oni czasami agresorami, a czasami ofiarami. Chociaż podbój Kanaanu jest opisany we wspaniałych barwach, przy całkowitym błogosławieństwie Boga, to mimo tego moja sympatia leży bardziej po stronie tych wszystkich plemion, które, o ile nam wiadomo, w pokojowy sposób zamieszkiwały ziemię miodem i mlekiem płynącą zanim nastąpiła inwazja fanatyków religijnych twierdzących, że ich Bóg dał im tę ziemię.

Kim jesteśmy? Jakie są nasze korzenie? Być może jesteśmy przodkami tych, którzy najechawszy daną ziemię wypędzili poprzednich mieszkańców. A skąd wiemy, że ci oryginalni mieszkańcy również nie przybyli skądś indziej? Być może każdy z narodów powinien wraz z narodem żydowskim wyznać, że pochodzi od bezdomnych przychodniów. Być może prawidłowym modelem historii ludzkości nie jest ten statyczny – mapa z określonymi granicami, lecz dynamiczny – ciągłe pragnienie przekroczenia rzeki i dotarcia na drugi brzeg.

Lecz jeśli tak byłoby w rzeczywistości, to nasz tekst dzisiejszy byłby przykładem religijnego usprawiedliwienia i uprawomocnienia podboju lub rewolucji. A tego rodzaju użycie Biblii było i jest powszechne w historii ludzkości. Tłumione w swych dążeniach i uciskane narody ukazują z jednej strony hipokryzję stwierdzenia, że to był Bóg, który dał nam tę ziemię, a z drugiej strony hipokryzję sentymentalnego przeświadczenia, że wszyscy wywodzimy się z jednego pnia, jesteśmy braćmi i posiadamy te same prawa, co wszyscy – oprócz, oczywiście, Indian, Aborygenów i dzikusów.

Spróbujmy spojrzeć na nacjonalizm i internacjonalizm naszego tekstu w kontekście dwóch obrazów, tak częstych w naszych czasach – turysty i wygnańca.

Zarówno turysta, jak i wygnaniec opuszczają swe kraje i podróżują, obydwaj doświadczają zarówno jedności ludzkości, jak i różnorodności narodów. Jednak czynią to w zupełnie różny sposób. Jeśli jest się turystą, to po obliczeniu wszystkich kosztów podróży, nakreśleniu planu, przybywa się do innego kraju na kilka lub kilkanaście dni. Turysta chce zwiedzić dany kraj, poznać jego kulturę, historię, odpocząć i wrócić do domu. Przybywa, ponieważ ten kraj różni się w większym czy mniejszym stopniu od własnego – językiem, kulturą, ubiorem. Motywem turystyki jest wzbogacenie doświadczenia, zachwyt nad różnorodnością innych, szacunek dla nich i znalezienie u podstaw tego wszystkiego jedności ludzi.

Lecz turysta łatwo może wpaść w pułapkę dwojakiego rodzaju. Pierwsza to taka, że dzieli on świat na tych, którzy mogą pozwolić sobie na bycie turystą, i na tych, którzy nie mogą; tych, którzy zwiedzają, i tych, którzy są odwiedzani. Druga pułapka polega na zacieraniu prawdziwej różnorodności panującej wśród ludzi poprzez upodobnienie jednych miejsc turystycznych do drugich. Można objechać cały świat zatrzymując się w hotelach o tych samych standardach, tym samym jedzeniu – wszędzie tak samo, tylko obsługa hotelowa posiada czasami inny odcień skóry. To może wywołać obojętność na otoczenie – byle nam było wygodnie.

Turysta – czy jest to prawdziwy odkrywca, czy tylko zwiedzający inne strony – posiada bezpieczną bazę w swym domu. Wie, kim jest, choć nie zawsze wie, gdzie akurat wtedy jest.

Wygnaniec opuszcza swój dom nie dlatego, że tego chce, lecz dlatego, że jest do tego zmuszony. Uchodźca poszukuje nowej ojczyzny, lepszego kraju od tego, który musiał opuścić. Dla niego nie ma już miejsca, do którego mógłby wrócić. Jest tego pozbawiony, jest sierotą. Jeśli znakiem współczesnego turysty jest dbałość o jego wygodę, to znakiem wygnańca jest jego cierpienie. Wygnaniec, uciekinier dobrze wie, gdzie jest. Problemem dla niego jest odpowiedzenie na pytanie, kim jest w odniesieniu do domu pozostawionego za sobą i kultury, w której się teraz znalazł. Z jednej strony wdzięczność dla tych, którzy przyjęli go w swym nowym domu, z drugiej – opór przed dzieleniem tych samych zapatrywań mieszkańców nowej ojczyzny, zwłaszcza, jeśli doświadczył słabości współczesnego społeczeństwa.

Z problemem uchodźstwa, turystyki, przemieszczania się z miejsca na miejsce związany jest również aspekt „wykorzenienia”. Wyrwanie z korzeniami, odcięcie od korzeni i rzucenie w całkowicie inne miejsce – dobrowolne lub wymuszone. To również „wykorzenienie” z przywiązania do swych przekonań, wyobrażeń, lęków i obaw, często bezzasadnych, zmanipulowanych i wyolbrzymionych lub marginalizowanych.

Jeśli dzisiaj jesteśmy przygotowani do bycia wykorzenionymi przez Boga, uwalniając się z bezpiecznych więzów i odrzucając postawę obronną, z ufnością przyjmijmy to, co Bóg nam przynosi. Spotkamy się z zaskakującą i wyzwalającą łaską witającą „inność” Bożą, my, którzy tak bardzo „inni” jesteśmy od Niego, stwierdzimy, że Bóg nas wciąż szuka i kocha, i nauczymy się iść w całkowitym zaufaniu poprzez wyzwania dnia codziennego.

Wygnanie i „wykorzenienie” bądź uchodźstwo, a nie turystyka – to model dla chrześcijan w tym dzisiejszym świecie. Jeśli nasza wycieczka sprawi, że wrócimy do domów „wykorzenieni” ze swych uprzedzeń, dostrzegając tę delikatną różnicę w byciu turystą i w byciu wygnańcem, to myślę, że osiągnęliśmy cel. Bóg wzywa nas stale, byśmy odwrócili się od swych bożków – kraju, partii, klasy, religii, wygody i komfortu. Chce, byśmy byli gotowi na wyzwania codzienności, jak również na wezwania samego Boga. Byśmy nie byli obojętni, lecz reagowali, nie byli turystami oglądającymi świat zza szyby klimatyzowanych autobusów i hoteli. Właśnie dlatego, że kochamy swój dom, lecz kochamy go w świetle tej innej, lepszej ojczyzny, nowej ludzkości.

W czasach umacniania murów – tych fizycznych i psychicznych – przy pomocy których bronimy się przed innymi, w czasach zasieków i konfrontacji, niech Bóg udzieli nam życia wolnych podróżników, niech trzyma nas z dala od przytwierdzonego i nieruchomego życia, niech nauczy nas tej chęci „zaczęcia od nowa”, niech udzieli nam swej łaski, która kocha bez uprzedzeń tych, którzy się różnią od nas, nazywając ich swymi synami i córkami.

* * * * *

ks. Michał Jabłoński – proboszcz parafii ewangelicko-reformowanej w Warszawie

 

Na zdjęciu: ks. Michał Jabłoński wygłasza kazanie w Niedzielę Uchodźcy (fot. mk)