Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 4/2014, ss. 3–4

 

Wiemy bowiem, że jeśli ten namiot, który jest naszym ziemskim mieszkaniem, się rozpadnie, mamy budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny. Dlatego też w tym doczesnym wzdychamy, pragnąc przyoblec się w domostwo nasze, które jest z nieba, jeśli tylko przyobleczeni, a nie nadzy będziemy znalezieni. Dopóki bowiem jesteśmy w tym namiocie, wzdychamy, obciążeni, ponieważ nie chcemy być zewleczeni, lecz przyobleczeni, aby to, co śmiertelne, zostało wchłonięte przez życie. A tym, który nas do tego właśnie przysposobił, jest Bóg, który nam też dał jako rękojmię Ducha. Więc też zawsze jesteśmy pełni ufności i wiemy, że dopóki przebywamy w ciele, jesteśmy oddaleni od Pana; gdyż w wierze, a nie w oglądaniu pielgrzymujemy. Jesteśmy więc pełni ufności i wolelibyśmy raczej wyjść z ciała i zamieszkać u Pana. Dlatego też dokładamy starań, żeby, niezależnie od tego, czy mieszkamy w ciele, czy jesteśmy poza ciałem, jemu się podobać. Albowiem my wszyscy musimy stanąć przed sądem Chrystusowym, aby każdy odebrał zapłatę za uczynki swoje, dokonane w ciele, dobre czy złe.

2 Kor 5,1–10
(przekład Biblii warszawskiej)

 

Drogie Siostry, drodzy Bracia w Chrystusie Panu!

W wersie 7. naszego tekstu czytamy: „Gdyż w wierze, a nie w oglądaniu pielgrzymujemy”. Chrześcijanie zawsze tak pielgrzymowali, jeżeli chcieli być wierni obietnicy Ewangelii. Ale co to znaczy? Chrześcijanin ufny w obietnice Boże patrzy w przyszłość, a wyznacznikiem jego drogi jest, jak pisał Jürgen Moltmann, nadzieja. Teologia nadziei to jedyna sensowna odpowiedź na to, co „oglądamy” podczas naszej ziemskiej wędrówki. W rożnych epokach chrześcijanie oglądali straszne rzeczy: głód, epidemie, wojny religijne, prześladowania, upadek wiary, zdrady możnych tego świata. Do niektórych sami się też przyczynili: organizując krucjaty czy wspierając inkwizycję, ale też i walcząc pomiędzy sobą.

Dzisiejsi chrześcijanie, gdy „oglądają” świat, to widzą podobne rzeczy: epidemia eboli, wzrost fundamentalizmów religijnych, próba powrotu do średniowiecznej religijności islamskiej i niszczenie śladów obecności chrześcijan na Bliskim Wschodzie, niszczenie środowiska, dyskryminacja ludzi przez innych ludzi. To, co wydawało się przeżytkiem, powraca. Kiedyś Jan Błoński, znany krytyk literatury, napisał bardzo ważny artykuł „Biedny chrześcijanin patrzy na getto”, gdzie opisywał problemy polskiego antysemityzmu. Teraz można by napisać „Biedny chrześcijanin patrzy na świat”. I jeżeli ograniczymy się jako chrześcijanie do „oglądania świata”, jako obserwatorzy, często przerażeni i lękający się o los nasz, naszych dzieci, naszego kraju, to będzie nami kierował tylko lęk i chęć ucieczki przed takim światem, który jest nam coraz bardziej obcy. Mądrość Bożego Słowa zawartego w tym krótkim wersecie Listu św. Pawła jest w tym, że mówi nam, iż samo „oglądanie” świata może zrobić z nas tylko pesymistów i spowolnić nasze pielgrzymowanie albo też nawet zakwestionować jego sensowność. Tylko wiara, widziana w aspekcie nadziei, może nas wyprowadzić poza te ograniczone perspektywy postrzegania tego, co się dzieje wokół nas i tego, co możemy zrobić dla tego świata, uginającego się pod tak wieloma ciężarami.

I tu chciałbym się odwołać do niezwykle ważnych i przepojonych nadzieją słów papieża Franciszka, który w bardzo obrazowy sposób opisuje, czym jest Kościół. I myślę, że ta definicja trafia do ludzi straumatyzowanych przez to, co „oglądają” w czasie swojego pielgrzymowania. Otóż Kościół, mówi papież, jest jak „szpital polowy po walce, w którym trzeba leczyć ludzkie rany”. Ta prosta metafora wskazuje na to, że Kościół musi być bliski, osiągalny, widoczny z daleka, aby ofiara szybko znalazła pomoc, bo raną trzeba zająć się natychmiast, jeśli nie chcemy, żeby poddała się zakażeniu.

To nie przypadek, że większość szpitali polowych znajduje się w namiotach rozstawionych blisko pola walki. Wiele z nich jest wyposażonych zaledwie w podstawowe sprzęty i narzędzia ratujące życie. Są miejscem przejściowym, którego rolą jest uratowanie życia i skierowanie na dalsze leczenie do bardziej wyspecjalizowanych ośrodków medycznych.

I takim rozstawionym namiotem ma być Kościół, który proponuje nam wszystkim Franciszek: skupionym na zaleczaniu głębokich ran duchowych.

„Nie ma sensu pytać ciężko rannego, czy ma wysoki poziom cholesterolu bądź cukru. Trzeba leczyć jego rany. Później zajmiemy się resztą” – mówi biskup Rzymu.

Ten namiot jest tymczasową strukturą – nie celem ostatecznym. Jak czytamy w naszym dzisiejszym tekście w wersecie 4: „Dopóki bowiem jesteśmy w tym namiocie, wzdychamy, obciążeni, ponieważ nie chcemy być zewleczeni, lecz przyobleczeni, aby to, co śmiertelne, zostało wchłonięte przez życie”. Rolą szpitala polowego jest właśnie to: przywracanie do życia. I taki też powinien być, według myślenia Pawłowego, Kościół chrześcijański, który sprawia, że to, co śmiertelne, zostaje na powrót wchłonięte przez życie.

Apostoł Paweł pisze na samym początku rozdziału, w wersecie 1: „Wiemy bowiem, że jeśli ten namiot, który jest naszym ziemskim mieszkaniem, się rozpadnie, mamy budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny”.

Mamy tu bardzo jasno powiedziane, że Kościół nie jest ostatecznym celem naszego pielgrzymowania na ziemi, to nie on nadaje sens naszemu życiu. Może się rozpaść, bo jest z natury strukturą tymczasową, która ma być zastąpiona przez coś znacznie wspanialszego. Dlatego w tradycji reformowanej nigdy nie było absolutyzowania Kościoła, bo byłoby to ludzką uzurpacją atrybutów przynależnych tylko Bogu jako Stworzycielowi i Zbawcy. Tu, na ziemi, Kościół, tak jak wszystko, przemija. Zmieniają się jego formy. Jak pisała znana pisarka Hanna Malewska, „przemija postać świata, a Kościół nie może udawać, że nie podlega na równi z innymi wytworami ludzkimi tej ewolucji”. Tu na ziemi, to my nadajemy sens Kościołowi, to nasze powołanie do służby przez Boga – każdego z nas indywidualnie i jako wspólnoty – sprawia, że Kościół jest miejscem tej Moltmannowskiej nadziei. Zadaniem Kościoła, tak jak szpitala polowego, jest przywracanie nas do życia, ukazanie nam najgłębszej istoty duchowości chrystologicznej jako najlepszego lekarstwa zasklepiającego nasze rany.

Szpital polowy to też takie specyficzne miejsce, w którym liczy się szybkość działania i skuteczność w ratowaniu pacjenta. Zacierają się tam te drugorzędne różnice, które widzimy w świecie. Nikt nie zwraca uwagi na wyznanie, płeć, przynależność partyjną czy status majątkowy lekarza. On ma ratować życie. Wszystko inne, co jest przedmiotem często bezsensownych sporów na zewnątrz, tam gdzie chodzi o to, co naprawdę najważniejsze, przestaje być źródłem podziałów. I jest to też obraz tego, czym powinien być Kościół: miejscem dla wszystkich.

I dlatego też jest wielkim darem Boga, że w Kościele naszych czasów, wśród zamętu panującego na świecie, możemy się – my reformowani chrześcijanie – spotkać i z myślą biskupa Rzymu, i z teologiem luterańskim, który przywrócił pojęcie nadziei współczesnemu myśleniu o prawdziwym chrześcijaństwie, i z apostołem Pawłem, który mówi do nas słowami napisanymi wiele stuleci temu, ale jakże aktualnymi i żywymi. Dziękujmy Bogu, Panu naszemu za tę wspólnotę wiary, którą mamy, i pomyślmy o słowie apostoła Pawła, że „tym, który nas do tego przysposobił, jest Bóg, który nam też dał jako rękojmię Ducha”. Dlatego też dokładajmy starań, żeby niezależnie od tego, czy mieszkamy w ciele, czy jesteśmy poza ciałem, jemu się podobać!

Amen.