Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

jednota.pl

ks. bp Marek IzdebskiSzymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, żeby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich. On zaś rzekł do niego: Panie, z tobą gotów jestem iść i do więzienia, i na śmierć. A on rzekł: Powiadam ci, Piotrze, nie zapieje dzisiaj kur, a ty się trzykroć zaprzesz, że mnie znasz.

Łk 22,31-34
(przekład Biblii Warszawskiej)

 

Drogie Siostry, Drodzy Bracia,

Mamy dziś do rozważenia tekst biblijny, który opisuje bardzo dramatyczną sytuację. Ostatnia Wieczerza to taki moment w Ewangelii, w którym chyba szczególnie silnie odczuwamy zupełną pustkę, nie wiemy co myśleć. Bo bardzo trudno nam sobie wyobrazić samą atmosferę tego niezwykłego posiłku, a także to, co dzieje się wówczas między uczniami i Jezusem.

Trudno nam sobie też wyobrazić to, co musiał odczuwać Piotr, gdy usłyszał słowa Jezusa „nie zapieje dzisiaj kur, a ty się trzykroć zaprzesz, że mnie znasz”. Te twarde słowa dla Piotra musiały zabrzmieć jak wyrok. Wyrok nad jego wiarą, nad wyborem, którego dokonał przystępując do Jezusa, nad jego oddaniem. Przecież dopiero co powiedział wielkie i ważkie słowa, których zapewne nie mówił przedtem nikomu w swoim życiu: „Panie, z Tobą gotów jestem iść i do więzienia, i na śmieć”. To były słowa całkowitego poddania siebie, swojego życia woli Bożej. A w odpowiedzi takie trudne do przyjęcia słowa ze strony tego, któremu to życie oddawał!

Jak się wtedy czuł Piotr, wierny uczeń? Czy nie było to dla niego jak policzek? Dlaczego właśnie on, kochający Jezusa szczerą miłością, miałby się go zaprzeć? Wobec kogo?

Gdy siedzieli tam wszyscy razem, w jedności myśli i celu, w „przestronnej przystrojonej jadalni”, jak czytamy, wszelka myśl o zdradzie, o lęku, wydawała się tak odległa… W obecności Nauczyciela było tak dobrze, spokojnie i bezpiecznie… To prawda, Nauczyciel mówił rzeczy dziwne, nie do końca jasne, jak to, że ktoś go wyda, ale jednocześnie usłyszeli, że są tymi, którzy przy nim wytrwali. I potem zwrócił się do Piotra, aby utwierdzał braci swoich i aby nie ustała jego wiara. Piotr mógł czuć się wyróżniony, co sprawiło, że wyrzekł swoją przysięgę wierności. No i zaraz potem usłyszał słowa o zaparciu się. Słowa bolesne, raniące, niewyobrażalne, ale – jak się potem okazało – prawdziwe.

W tej dramatycznej scenie, jak rzadko gdzie, dotykamy prawdziwej Tajemnicy. Tajemnicy relacji pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Pomiędzy tym, który wie wszystko, zna przeszłość, a tym, który jest ograniczony swoją czasowością i który chwyta się różnych rzeczy, nie zawsze do końca je rozumiejąc.

Dla Piotra, tak jak i dla pozostałych uczniów, bycie w obecności Jezusa było czymś nadzwyczajnym. Dawało siłę i przekonanie być może o własnej wyjątkowości. Skłaniało też do składania zapewnień, których żaden człowiek znający swoją grzeszność i słabość składać nie powinien. Można powiedzieć, że to oświadczenie Piotra o gotowości do pójścia na śmierć było wynikiem miłości Nauczyciela, ale również i pewnego bezmyślnego entuzjazmu. Przy Jezusie życie wydawało się łatwiejsze i piękniejsze, a śmierć czy nawet więzienie było chyba czymś abstrakcyjnym.

Jezus, znający swoich uczniów i wiedzący o tym, co się ma wydarzyć, patrzył na ten entuzjazm z innej perspektywy: Tego, który wie, jak zawodne bywają ludzkie obietnice, jak słabe jest ciało podległe torturom albo nawet zwykłemu lękowi, jak łatwo przychodzi człowiekowi zdradzić najbliższych… Gdy wypowiadał twarde słowa o zaparciu się, to zapewne nie mówił ich ze złością, ani z nutą potępienia, ale raczej z litości dla człowieka, który jest pewny swojej niezwyciężalności, a tak naprawdę jest słaby jak trzcina i knot niedopalony.

Chciałbym tu nawiązać do tego, co pisał ks. Józef Tischner, którego jednym z teologicznych zainteresowań były egzystencjalne wybory, jakich dokonują ludzie. W konieczności dokonywania takich wyborów widział to, co sprawia, że każde życie jest siedliskiem osobnego, indywidualnego konfliktu. W swoim wybitnym dziele „Filozofia dramatu” potwierdzał biblijną prawdę, że człowiek jest istotą dramatyczną, której dramat toczy się w przestrzeni (czy horyzoncie) dobra i zła. Człowiek, chcąc usprawiedliwić swoje istnienie, musi opowiedzieć się po stronie dobra. W przeciwnym wypadku, to jest ulegając pokusom, zostanie potępiony.

Problem w tym, że dobro i zło to dwie strony jednego medalu i nie wiadomo, co uczynić, by ocalić innego i siebie. Dramatyczna przestrzeń dobra i zła konstytuuje się w spotkaniu człowieka z Innym. W przypadku Piotra ten dramat każdej jednostki ludzkiej był jakby podwójny, bo spotkał się twarzą w twarz z Bogiem, co dane jest mało komu. W swoim ludzkim rozumieniu czuł się wystarczająco silny, aby opowiedzieć się po jego stronie, jako ostatecznego dobra – i w razie potrzeby go ocalić. Ale Jezus wiedział, że jest to niemożliwe. Bo musiał wypełnić swoją drogę, na której był i Krzyż, i Zmartwychwstanie. I żaden człowiek nie mógł go od tego ocalić ani uwolnić.

Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy jesteśmy grzesznikami. I wszyscy poruszamy się w tej Tischnerowskiej przestrzeni dobra i zła, gdzie spotykamy się z Innym. W tej skomplikowanej przestrzeni narażeni jesteśmy na różnorodne niebezpieczeństwa, podobne do tych, na jakie natknął się Piotr. Szczególnie dotyczą one ludzi wierzących, głęboko religijnych, którzy czasem mają tendencję przeceniać własny entuzjazm i dostrzegać złudne poczucie własnej siły. Gdy myślimy, że Bóg jest z nami, to czasem, we własnej wyobraźni, przejmujemy jego rolę, pragniemy „ocalać” innych ludzi. Takie pragnienie często prowadzi na manowce. Bo trudno na przykład dawnym inkwizytorom odmówić głębokiej wiary i przekonania, że Bóg jest z nimi. Może niektórzy z nich łamali kołem innych chrześcijan z okrucieństwa czy dla wypaczonej przyjemności, ale większość robiła to przecież „dla większej chwały Boga”. Mieli poczucie, że są obrońcami Boga. Dziś już nie ma inkwizycji jako takiej, ale „mały inkwizytor” siedzi w niejednym z nas. Pragnie on przerabiać innych na swoją modłę, pragnie „naprawiać” innych ludzi, czyniąc to zawsze z Bogiem na ustach i na sztandarach.

Kochani,

Przestrzeń dramatu, o której pisał ks. Tischner, jest naturalnym środowiskiem naszego życia. Stawia nas to codziennie wobec wielu dylematów.

W tej przestrzeni trudnych relacji międzyludzkich musimy na co dzień uważać, aby nie zawłaszczać sobie tego, co Boże, aby nie ustanawiać arbitralnie – według naszych idei – granic pomiędzy tym, co dobre i złe. Nie zastępujmy Boga w tym, co jest jego rolą, nie ferujmy w jego imieniu wyroków, nie dzielmy ludzi na dobrych i złych. I nie mówmy, że dla Boga zrobimy wszystko, bo gdy przyjdzie prawdziwy dzień próby, to możemy tak zawieść, jak Piotr.

Bóg zresztą nie oczekuje od nas nadzwyczajnych czynów, nie oczekuje, abyśmy go bronili przed światem czy innymi ludźmi. To on przyszedł na świat, aby bronić nas od grzechu i przynieść zbawienie. Pamiętajmy o tym w naszych codziennych zmaganiach.

Amen.

 

fot. Archiwum