Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2013, ss. 3-4

ks. Tomasz Pieczko (fot. Michal Karski)I stało się, gdy modlił się na osobności, że byli razem z nim uczniowie, i zapytał ich tymi słowy: Za kogo mają mnie ludzie? A oni odpowiadając, rzekli: Za Jana Chrzciciela, a inni za Eliasza, inni jeszcze za jednego z dawnych proroków, który zmartwychwstał. I rzekł do nich: A wy za kogo mnie macie? A Piotr odpowiedział, mówiąc: Za Chrystusa, Syna Bożego. A On zgromił ich i zakazał im mówić o tym komukolwiek, powiadając: Syn Człowieczy musi wiele cierpieć i musi być odrzucony przez starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie, i musi być zabity, a dnia trzeciego wskrzeszony. I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie. Kto bowiem chce zachować duszę swoją, straci ją, kto zaś straci duszę swoją dla mnie, ten ją zachowa.

Łk 9,18-24 (przekład Biblii warszawskiej)

 

Obecnie częste jest przekonanie, że świat zachodni jest w trakcie procesu repoganizacji. Świat ten był przez wieki chrześcijański, ale od kilkudziesięciu lat powraca do swego stanu pierwotnego. Odchodzi od wiary chrześcijańskiej, powraca do religii czasów zamierzchłych, dokonuje swoistego manewru cofania się. Niemniej, w tych społeczeństwach neopogańskich pojawia się zjawisko zaskakujące: zainteresowanie Jezusem. Wyprodukowano kilka filmów o Jezusie (o bardzo zresztą zróżnicowanej wartości), które spotkały się z pewnym sukcesem. Regularnie publikuje się pozycje książkowe o Jezusie (nie mówimy tu bynajmniej o wydawnictwach chrześcijańskich), które mają także swoją – i to niemałą – grupę czytelników. Paradoks…

Zjawisko to stawia szereg pytań. Dlaczego i skąd bierze się owa atrakcyjność Jezusa, skoro większość populacji już w niego nie wierzy? I co oznacza zainteresowanie postacią, która wielu wydaje się obca?

W istocie rzeczy nie jest to zjawisko nowe. Zauważamy je już w Nowym Testamencie, jak choćby w proponowanym tutaj do rozważenia fragmencie Ewangelii według Łukasza. Pewnego dnia Jezus pyta swoich uczniów: „Za kogo mają mnie ludzie?”. Wydawałoby się, że tym samym wyraża on swoistą ciekawość, bądź też dokonuje rodzaju sondażu, by dowiedzieć się, jakie krążą o nim opinie. Musiano przecież o nim słyszeć, Jego sława szerzy się w całym kraju. Słyszano, jak naucza i interpretuje Prawo Mojżeszowe. Widziano go dokonującego cudów. Jakie są zatem krążące o nim opinie? Uczniowie składają mu relację. Zgodnie z nimi Jezus miałby być zmartwychwstałym Janem Chrzcicielem, ewentualnie prorokiem Eliaszem, bądź też innym ze znanych w przeszłości proroków, tym, który wrócił do życia.

Jezus rejestruje te odpowiedzi. Nie podejmuje ich analizy, ani ich nie odrzuca. Sprawia wrażenie, jakby nagle stracił zainteresowanie tym mini-sondażem, stawiając uczniom kolejne pytanie: „A wy za kogo mnie macie?”. Tym razem to nie opinia publiczna interesuje Jezusa, ale opinia tych, którzy są przy nim, którzy są mu najbliżsi. Interesuje go opinia tych, którzy zdecydowali się pójść za nim. Ich odpowiedź ma mieć charakter osobisty. Będzie wymagać przyjęcia i wyrażenia osobistej postawy. Jezusowi nie chodzi już o opinie zewnętrzne.

To Piotr odpowiada na pytanie Jezusa: „Ty jesteś Chrystusem, Synem Bożym”. „Chrystus”, to greckie tłumaczenie hebrajskiego Machih, z którego powstało słowo „Mesjasz”. Mesjasz, Chrystus, jest wysłannikiem Boga. Jest tym, który mówi i działa w jego imieniu. Mesjasz jest tym, który przybywa, aby ustanowić Królestwo Boże i przywrócić porządek Boży na świecie. Mesjasz jest nadzieją Izraela.

Jezus nie komentuje także tej odpowiedzi Piotra, która wyraża również – jak się wydaje – przekonanie pozostałych uczniów. Niemniej, istnieje obawa, że odpowiedź ta, pomimo faktu bycia prawdziwą, pomimo pochodzenia z dobrego „katechizmu”, może być kolejną zwykłą opinią, opinią nieangażującą. Może wynika ona z refleksji intelektualnej, z przekonań, czyli bardziej „ze sfery myśli”, a nie „ze sfery życia realnego”, konkretnego? To, czego Jezus oczekuje, to „wiara przeżywana”, wiara, która coś zmienia w naszej egzystencji.

To na ten element Jezus chce położyć nacisk, kiedy mówi: „[ten], kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie”. Ten, kto chce być prawdziwie moim uczniem, musi zaprzeć się samego siebie. Ma jakby odstawić samego siebie na bok, obrać kierunek ku innej rzeczywistości.

Czym jednak tak naprawdę jest „zaparcie się samego siebie”? „Zaprzeć się samego siebie” oznacza odrzucenie siebie jako centrum świata. Oznacza odrzucenie przekonania, że tylko to, co ja myślę, jest jedyną rzeczą mającą wartość. Oznacza odrzucenie opierania się na przekonaniach, które uważałem za „mój” jedyny fundament. To, co wydawało się ewidentne, przestaje nim być. Dlaczego? Ponieważ odkrywszy Słowo Boże, odkrywa się, że jest ono jedyną prawdą. Że nic innego nie uczy nas – w takim jak Słowo wymiarze – tego, kim jesteśmy i jak winniśmy żyć.

„Zaparcie się samego siebie” jest otwarciem się na inną, nową ścieżkę życia; nie tylko zresztą otwarciem się, ale i wybraniem jej. „My” przestajemy być centrum wszystkiego, bo to Pan staje się naszym centrum. Akceptujemy naszą od niego zależność, a nasze uczucia grawitują wokół niego.

Ale to nie tylko „nabranie do siebie dystansu” jest skutkiem odkrycia Słowa Bożego. Zaakceptowanie Słowa Bożego oznacza także akceptację istnienia innych poza mną i faktu, że relacje z innymi winny być otwarte i konstruktywne. Oznacza odrzucenie nienawiści, egoizmu, które zamykają nas na świat wokół nas; to odrzucenie, by otworzyć się na obecność innych, aby odkryć w nich bliźnich. „Zaparcie się samego siebie” nie oznacza w najmniejszym stopniu odrzucenia tego, co w niektórych środowiskach chrześcijańskich nazywa się „światem” i związanych z nim zasadnych przyjemności. To coś zupełnie innego i coś dużo więcej. „Zaparcie się samego siebie” jest odkryciem czegoś fundamentalnego, co poddaje dyskusji całe nasze życie i prowadzi nas do całkowitej zmiany naszego sposobu myślenia i życia.

Zaczynamy rozumieć, że jesteśmy kochani, kochani przez Boga. To coś prawdziwie nadzwyczajnego. To prawdziwe, dogłębne przyjęcie, że Bóg nie jest tylko rodzajem idei filozoficznej. Ale także nie jest on kimś, kogo pierwszą cechą jest surowość i chęć sądu. To odkrycie, że Bóg jest Ojcem, w pełnym, najgłębszym i najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Przyjęcie tego faktu zmienia radykalnie nasz sposób widzenia go i naszej z nim relacji.

Istotnie – jesteśmy kochani, kochani przez Boga! Nawet kiedy popełniamy głupstwa, a popełniamy je tak często! Możemy go słuchać w pokoju, a co ważniejsze: on także nas słucha i wysłuchuje. Mamy w nim słuchacza niezwykle uważnego, ale i potrafiącego nam odpowiedzieć. Jego Słowo dotyka głębi naszego serca, czyli pokładów naszej najgłębszej intymności. Dzięki niemu stajemy z nim w relacji osobowej, indywidualnej, w której nie jesteśmy anonimowymi numerami w przeogromnej populacji ludzkiej, ale osobami szczególnymi, unikalnymi, nie przypominającymi nikogo innego.

A zatem „zaparcie się samego siebie” w istocie rzeczy jest odnalezieniem siebie. Odrzućmy obawy, że zatracenie się w Bogu spowoduje pełne bólu zniknięcie naszej tożsamości czy naszej wartości. Po wejściu na drogę doświadczania naszej z nim relacji zrozumiemy – może nie od razu, może stopniowo, ale z mocą – że dopiero w nim i z nim stajemy się naprawdę sobą, jak nigdy wcześniej. To w takim wymiarze słowa Jezusa: „Kto bowiem chce zachować duszę swoją, straci ją, kto zaś straci duszę swoją dla mnie, ten ją zachowa”, są pełne prawdy.

Wspomnieliśmy już też, że ten, który zaprze się samego siebie, odkryje wokół siebie innych. Ci „inni” nie będą już dla niego bezosobową grupą, ale będą jego braćmi i siostrami. Opadają bariery między tymi, którzy pokładają ich ufność w Jezusie Chrystusie. Taki też jest przekaz słów Pawła w jego Liście do Galacjan 3,28. „Nie masz Żyda ani Greka” – pisze apostoł Paweł. Nie ma już różnicy między ludźmi różnych ras, różnych klas społecznych; nie ma różnicy między człowiekiem wolnym i uzależnionym od innych. Wszyscy odkrywają ich prawdziwą wartość i równość dzięki ufności w Bogu, w Jezusie Chrystusie. Wszyscy są razem, wspólnie, przed tym i z tym, który ich jednoczy.

Każdy człowiek jest cenny, ma swoją nieporównywalną wartość, ponieważ Bóg sam jest gwarantem naszej ludzkiej wartości. Wiara w Boga, w Jezusie Chrystusie, podkreśla tę wartość, wartość którą daje nam Pan. W tej wierze, każdy rozpoznaje własną godność i żyje innym, pełnym życiem. Żyje tym życiem już nie sam, ale z tymi, których rozpoznaje jako swoje siostry i swoich braci.

Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak zachęcić was, bracia i siostry, do oddania się tej najwspanialszej przygodzie ludzkiego życia, przygodzie, która to nasze życie konstruuje – przygodzie spotkania z tym, który jest wszystkim i wszystko wypełnia sobą i swoją miłością.

Amen.

 

Na zdjęciu ks. Tomasz Pieczko (fot. Michał Karski)