Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

jednota.pl

ks. Michal Jablonski (fot. Michal Karski)Nazajutrz liczna rzesza, która przyszła na święto, usłyszawszy, że Jezus idzie do Jerozolimy, nabrała gałązek palmowych i wyszła na jego spotkanie, i wołała: Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim, król Izraela! A Jezus znalazłszy oślę, wsiadł na nie, jak napisano: Nie bój się, córko syjońska! Oto król twój przychodzi, siedząc na źrębięciu oślicy. Tego początkowo nie zrozumieli uczniowie jego, lecz gdy Jezus został uwielbiony, wtedy przypomnieli sobie, że to było o nim napisane i że to uczynili dla niego. Świadczyła więc o nim rzesza, która z nim była, gdy Łazarza wywołał z grobu i wzbudził z martwych. Dlatego lud wyszedł na jego spotkanie, ponieważ usłyszeli, że On dokonał tego cudu. Tedy mówili faryzeusze między sobą: Widzicie, że nic nie wskóracie, oto cały świat poszedł za nim.

J 12,12-19
(przekład Biblii Warszawskiej)

 

Spróbujmy potowarzyszyć w drodze Jezusowi przez te ostatnie dni. I spojrzeć na Niego z perspektywy uczniów, przysłuchać się im.

Chodzimy z Nim na tyle długo, słyszeliśmy tak wiele o Nim, że powinniśmy rozpoznać tę niezwykłą, nadludzką mądrość. Kim On właściwie jest, że mówi takie słowa? A rzeczy, które czyni – uzdrawiania, cuda – jaką mocą to czyni? Po miesiącach wspólnej drogi Piotr wreszcie wyznaje: „Ty jesteś Chrystusem, Mesjaszem!”. Tym, na którego czekaliśmy, tym, który uratuje Izrael i sprowadzi na powrót do Boga! Stopniowo Jezus zbliża się do Jerozolimy. Wybiera dla siebie osiołka i w tym momencie uczniom rozjaśnia się w głowach i staje się jasne, w którym kierunku to wszystko zmierza – o tym jest przecież zapisane w starych proroctwach! Tak, Jezus jest Królem, który właśnie przyjeżdża do Jerozolimy, by przejąć władzę! Zorganizują więc happening i zarażą swym entuzjazmem mieszkańców Jerozolimy. Jezusa spotyka w końcu królewskie przywitanie. Jaki będzie ciąg dalszy? Idziemy na Pałac? Wypędzimy Rzymian? Tłum nie ma pojęcia lecz jest pełen oczekiwania. Witaj, błogosławiony Królu! Witaj, potomku Dawida!

Znamy ciąg dalszy. Jezus zrobił porządek w świątyni wyrzucając kupców. To jeszcze mogłoby oznaczać rychłe przejęcie władzy. Lecz za chwilę kontynuuje swe nauczanie, jak to zwykł był czynić do tej pory i poprzestaje na tym. Entuzjazm powoli opada, owacje milkną, tłum się uspokaja i słucha. Pojawiają się spory polityczne, konfrontacja, spory stronnictw, religijni przedstawiciele zaczynają spiskować, w to wszystko wkrada się polityka i za kilka dni Jezus już wisi na krzyżu... Całkowity zwrot. Gdzie są gałązki palm? Gdzie jest „Hosanna”?

Być może jesteśmy w stanie przedstawić podobne sytuacje w naszym życiu. Zbliża się jakaś ważna i oczekiwana przez nas chwila. Przygotowujemy się na narodziny dziecka, obchody urodzin, świętowanie zdanych egzaminów, będziemy się żenić lub wychodzić za mąż, czeka nas okrągła rocznica. Kupujemy tort, sprzątamy, przyozdabiamy, układamy menu. Jesteśmy pełni optymizmu i nadziei na przyszłość. Wprowadzamy się do nowego domu, zaczynamy nową pracę, przyjęliśmy nową funkcję, objęliśmy dobrą posadę, udało nam się pokonać zdradliwą chorobę. Od tej chwili wszystko będzie dobrze. Będzie wciąż lepiej, wszystko zorganizowaliśmy, o wszystko zadbaliśmy. Wreszcie nam to wyszło! A teraz siedzimy w samolocie i przed nami perspektywa wspaniałego urlopu...

I naraz telefon – dzwoni policja, coś się stało w domu. Wypadek samochodowy… Ktoś nas okradł… Straż pożarna! Zostawiłem włączone żelazko, odkręcony gaz? Przychodzi mail od szefa – jesteście zwolnieni, wasze stanowisko jest likwidowane.

Najbliższa nam osoba mówi: „Wiesz, musimy porozmawiać. Odchodzę”. Ktoś inny powie: „Nie mam już siły walczyć. Niedługo umrę…”. Doktor stwierdza przy okazji rutynowych badań, że nie chce niepokoić, ale potrzebne są dodatkowe badania – coś mu się nie podoba w komputerowym obrazie naszych płuc. Nasze dziecko zaś hardo oświadcza, że będzie żyło tak, jak ono chce. A my przecież wiemy, co dla niego dobre…

I w jednej chwili siedzimy jak ci uczniowie po Wielkim Piątku i mówimy sobie: „Jak to w ogóle mogło się stać? Przecież jeszcze przed chwilą... Tak pięknie się to wszystko rozwijało! To miało wyglądać zupełnie inaczej! Tego w ogóle nie chcieliśmy, jak to możliwe? A Jezus już w grobie... A my stoimy w milczeniu, osłupieniu z otwartymi ustami. Oślę, palmowe gałązki jeszcze przed chwilą… – gdzie popełniliśmy błąd? Koniec. Dotarliśmy do ściany”.

Dopiero po pewnym czasie dojdzie do nas i rozjaśni się w głowach: przecież już od dawna tata skarżył się na ból w piersi, a te hamulce powinniśmy już dawno wymienić... Małżonka już przecież od jakiegoś czasu mówiła, że jak tylko dzieci dorosną, odejdzie... A lekarz ostrzegał, że może przyjść nawrót choroby...

Uczniowie również zaczynają po czasie wszystko układać w jedną całość, zwłaszcza to, co im mówił Jezus. Musimy iść do Jerozolimy, tam czeka mnie cierpienie. Syn człowieczy będzie uwięziony i zabity. To się musi stać.

Potem jeszcze przypomnieli sobie stare proroctwa Izajasza. O tym, że Mesjasz będzie jak owca na postronku prowadzony na rzeź. W starożytnych czasach zwierzę prowadzone na ofiarę było przyozdabiane i przystrajane. Gdy Paweł i Barnaba odbywali podróż misyjną w Listrze, kapłani Dionizosa przyprowadzili im byczki ozdobione na ofiarę. Nagle uczniowie uświadomili sobie jasno, że i Jezus był w taki sposób przygotowany na ofiarę w Jerozolimie. Te wiwaty, oślę, gałązki palmowe, szaty na drodze, to wszystko było przygotowaniem do złożenia ofiary. Rytuał pożegnania, sława przed klęską. Wtedy nie byliśmy tego świadomi, ale teraz widzimy, że było to pożegnanie z wolnością, płacz przed wyjazdem na front. Była to w rzeczywistości inna uroczystość, niż sobie wyobrażaliśmy. Tak, chcieliśmy być pewni, że wszystko już w porządku, że to najgorsze jest za nami. Lecz decydująca bitwa dopiero nas czekała. Nie wiedzieliśmy!

A jeszcze później nadchodzi najważniejsza lekcja: zwycięstwo nie przychodzi łatwo. Nie wystarczy świętować, wołać „Hura!“, najeść się, napić. Wykrzyczeć światu, jak strasznie kochacie swego małżonka. Z dumą pokazać książeczkę dopiero co otrzymanego dyplomu. Zwycięstwo jest zupełnie gdzie indziej. Trzeba się zmierzyć bezpośrednio z problemem. Wypić kielich goryczy do dna. Dotknąć samego dna. Przyznać się i przyjąć okrutną prawdę. Pożegnać się z przekonaniem, że wszystko będzie szło po naszej myśli. A to może załamać. Nadzieja nas opuszcza. Jesteśmy sami i nie widać światła na końcu tunelu.

Lecz za chwilę spotykamy nieznajomego ogrodnika. Nie widzimy dokładnie przez łzy w oczach. „Dokąd Go wziąłeś”, pytamy, „Gdzie Go schowałeś? Dlaczego wyniosłeś Jego ciało?” A On podchodzi bliżej i powiada: „Mario!”. „Rabbuni, Mistrzu!”

Drodzy, myślę, że człowiek wraz z Jezusem i uczniami choć raz w życiu przechodzi tę drogę. Jak już mówiłem wcześniej, wiara nie zna skrótów. Wiara unika i stroni od łatwych i tanich rozwiązań. Nasza nagość jest przed Bogiem obnażona. Zwycięstwo Jezusa nad grzechem i śmiercią okupione jest pracą, bólem, strachem i zmęczeniem. Lecz jest to skuteczne zwycięstwo. Oznacza zaparcie się samego siebie, wyrzeczenie się wszystkiego, czasami swych idei i planów, po to, by być w stanie zacząć od nowa, a tym samym narodzić się na nowo. Zwycięstwo musi być wywalczone u podstaw, korzeni, w głębi, na samym dnie, do szpiku kości. Bo przychodzi czas, gdy stwierdzamy, że nie ma żadnej innej drogi omijającej szerokim łukiem Jerozolimę. Nie rozwiąże się jej żadnym happeningiem, grzechu czy problemu nie opijemy, a wesołymi okrzykami nie odpędzimy ciemnych chmur. Nie. Tak łatwo to niemożliwe.

Wielki Piątek. Wydawało się, że wraz z wjazdem Jezusa do Jerozolimy nastał czas Jego zwycięstwa. To jednak nie było zwycięstwo. Triumfu doświadcza gdzie indziej i inaczej. W samotności, wtedy nikogo z Nim nie ma. Gdy wstaje z martwych. Bez udziału tłumu, bez ciekawskich. Reporterzy i dziennikarze tego nie widzą. Dopiero po tym przyjdzie radość. Lecz inna niż ta w Niedzielę Palmową.

Po to, prawdopodobnie, istnieją ciemne godziny i doliny. Bez nich nie sposób dostać się do światła, nie sposób docenić jego istnienia. Podobnie jak w Psalmie 22, tak jest i w naszym życiu – wciąż na nowo ciemność, następnie pojawia się przyjaciel, walczymy, jeśli opadamy z sił, to jesteśmy niesieni, przeżywamy coś nowego, czego przedtem nie znaliśmy. Piękno, jaśniejsze niż wszystko, co było do tej pory.

Pojednanie z Bogiem, drugim człowiekiem, światem, samym sobą.

Amen.

* * * * *

Michał Jabłoński – proboszcz parafii ewangelicko-reformowanej w Warszawie

 

fot. Michał Karski