Drukuj

NR 1/2013, ss. 3-4

kazanie wygłoszone w Warszawie w Święto Epifanii, 6 stycznia 2013 r.

 

ks. bp Marek Izdebski wyglasza kazanie w swieto Epifanii 2013 (fot. Michal Karski)

Ks. bp Marek Izdebski wygłasza kazanie w Święto Epifanii 2013 (fot. Michał Karski)

 

Powstań, zajaśnij, gdyż zjawiła się twoja światłość, a chwała Pańska rozbłysła nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i mrok narody, lecz nad tobą zabłyśnie Pan, a jego chwała ukaże się nad tobą. I pójdą do twojej światłości, a królowie do blasku, który jaśnieje nad tobą. Podnieś oczy i spojrzyj wokoło: wszyscy gromadnie przychodzą do ciebie, twoi synowie przychodzą z daleka, a twoje córki niesione są na rękach. Wtedy, widząc to, rozpromienisz się radością i twoje serce bić będzie z radości, gdyż bogactwo morza przypłynie ku tobie, mienie narodów tobie przypadnie. Gromady wielbłądów zaroją się, młode wielbłądy Midianitów i Efy, wszyscy przyjdą z Saby; przywiozą złoto i kadzidło, śpiewając pieśni pochwalne na cześć Pana.

Iz 60,1-6 (przekład Biblii Warszawskiej)

 

Drogie Siostry, Drodzy Bracia,

Pozwólcie, że na początku serdecznie was powitam w Nowym Roku. Cieszę się, że jesteśmy znów razem w naszym warszawskim kościele. Różnie przeżyliśmy ten miniony rok. Dla niektórych był on zapewne rokiem radości – niektórym narodziły się dzieci, inni połączyli się węzłem małżeńskim, jeszcze inni osiągnęli jakiś sukces zawodowy. Ale dla niektórych mógł też ten ubiegły rok być czasem niespełnienia, zawodu, samotności czy choroby.

Tak różnie przeżyliśmy ten rok, jak różne są nasze drogi przyjścia do Boga: jedni przychodzą do niego, bo czują potrzebę ciepła i opieki Osoby, która widzi ich nieszczęścia czy upadki, inni, bo chcą się podzielić radością, która ich spotkała i okazać wdzięczność temu, który w nich tę radość wzbudził.

Tak więc przychodzimy do kościoła w rozmaitych nastrojach, w różnym okresie swojego życia. Czasami chcemy tu usłyszeć albo mocne słowa przesłania Ewangelii, albo delikatne pocieszenie w trudnej chwili.

Ale gdy wchodzimy do budynku kościoła, to wszystkich nas wita światło. Ciepło i jasność tego światła otacza nas z każdej strony. To tylko światło stworzone ludzką ręką, dzięki wynalazkom takim jak elektryczność, ale przecież pomaga nam choć trochę zrozumieć, czym jest prawdziwa jasność płynąca z Bożej obecności.

W tekście, który dziś rozważamy, prorok Izajasz mówi, że „ciemność okrywa ziemię i mrok narody”. Jakże naprawdę często doświadczamy tego mroku i ciemności w naszym życiu! I jak trudno jest się nam poruszać w świecie, w którym często nie widzimy światła, tylko mrok ukrywający kontury rzeczy. Często szukamy w tym świecie drogi jak ślepcy. Po pewnym czasie przyzwyczajamy się jakoś do tego życia w mroku – mamy wyznaczone ścieżki poruszania się po niebezpiecznym terenie, tworzymy nowe hierarchie w tym sztucznym świecie, nowe zależności.

Pięknie oddaje taką rzeczywistość portugalski laureat Nagrody Nobla, José Saramago w swojej znanej powieści „Miasto ślepców”. Opisuje tam zarazę ślepoty nawiedzającą pewne miasto i to, jak w takiej sytuacji zaczynają rządzić twarde prawa braku empatii. „Największym ślepcem jest ten, kto nie chce przejrzeć” – mówi pisarz. Ale opisując ten nieszczęśliwy stan człowieczeństwa skonfrontowanego ze swoimi złymi instynktami, Saramago dostrzega jednak wyjście. „Nic tak nie zmienia ludzi jak nowa nadzieja” – mówi nam. Bo zawsze, choćby podskórnie, jest w nas tęsknota za światłem, za widzeniem świata w jasności, w pełni jego istnienia. Czasami tylko wystarczy podnieść oczy, jak czytamy u Izajasza. „Podnieś oczy i spojrzyj wokoło”. Bo światłość jest wokół nas, w chwale Pańskiej, tylko nie zawsze chcemy ją dostrzec. „Jesteśmy ślepcami, którzy patrzą i nie widzą” – mówi nam portugalski pisarz. Dlaczego tak jest? Bo wyjście na światło, poddanie się tej chwalebnej jasności działa na nas tak jak skaner na lotnisku prześwietlający nasze bagaże – pokazuje nasze najsłabsze strony, wszystko to, co jest w nas, a co jest szkodliwe dla innych, ale też i dla nas. Wychodząc na jasność, tak jak przechodząc przez bramkę na lotnisku, musimy się tego pozbyć i całkowicie otworzyć na nową nadzieję.

Tak postąpili mędrcy z opowieści ewangelicznej, których, widząc przyszłość mesjańską, przywołuje Izajasz. Wyruszyli z dala, wioząc „złoto i kadzidło, śpiewając pieśni pochwalne na cześć Pana”. Ich wyprawa miała swoje źródło tylko w nadziei. Szli od mroku do jasności poszukując Tego, który nada sens ich życiu. Ich podróż jest jakby prefiguracją losu każdego z nas, kto jest otwarty na ewangeliczne przesłanie. Podejmując wyzwanie pójścia za Ewangelią i pragnąc stać się jednym z jej posłańców w świecie, musimy wyruszyć w naszą osobistą podróż w poszukiwaniu światła Bożej chwały. Oznacza to, że musimy spojrzeć na nasze życie z nieco innej perspektywy. Czy nasza codzienna krzątanina nie jest tylko krzątaniną ślepców? Czy nie koncentrujemy się zanadto na drobiazgach, którym przypisujemy nadmierną wagę, a nie widzimy tego, co jest znacznie ważniejsze? Czy nie marnujemy naszego życia na szukanie drogi w ciemnym labiryncie, zamiast szukać z niego wyjścia? Czy nie jest tak, że czasami stajemy się ślepcami z własnej woli, bez specjalnego przymusu?

Być może ulegamy w naszym życiu złudnej nadziei, jak pisze Saramago, że „Być może w świecie ślepców wszystko będzie wreszcie prawdziwe (...), ludzie zaczną wreszcie być sobą, ponieważ nikt nie będzie się im przyglądał”. Boimy się spojrzenia innych, ich oceny naszych zachowań, ale też nie chcemy, aby Bóg nam się nazbyt dokładnie przyglądał, bo uważamy, że nie jesteśmy godni Jego miłości, czy też Jego miłosierdzia. Światłość, ukazując nam nasze złe cechy, może zaboleć, zranić naszą ludzką dumę.

Ale nie możemy zapominać o tym, że Bóg, przychodząc w światłości swojej chwały, nie chce nam zrobić krzywdy. To tylko my mamy fałszywy obraz sytuacji, myśląc, że gdy pokażemy się Mu z naszej nienajlepszej strony, to wzbudzimy Jego niechęć, a co za tym idzie, odrzucenie. Ale tak nie jest. On przecież zna nasze przewiny, naszą duchową brzydotę dużo wcześniej niż Mu ją ukażemy w jasności dnia. I wie, że będąc tylko grzesznym stworzeniem, boimy się i ciemności, i jasności.

Dlatego Bóg, wiedząc, że nikt nie uchowałby się, gdyby objawił się nam nagle w pełni swojej chwały, objawia się w taki sposób, abyśmy przed nim nie spłonęli (czasami po prostu ze wstydu za nasze postępki). Objawia się w postaci dziecka, potem młodzieńca z Nazaretu, który bierze na siebie wszystko co w nas złe – tak, abyśmy mogli bez ujmy stanąć przed Nim na końcu czasów. A gdy Mesjasz odchodzi, zostawia nam Kościół. I to Kościół, jako to miejsce, gdzie zbiera się społeczność uczniów i wierzących, jest tym miejscem, gdzie Bóg objawia się poprzez światło. To światło, które tu widzimy, nie jest więc tylko elektrycznym oświetleniem budynku, czy piękną dekoracją, ale jest zapowiedzią wielkiej światłości, która nas czeka. Cały Kościół chrześcijański od początku swego istnienia jest wielkim oczekiwaniem na powtórne przyjście Mesjasza w światłości chwały.

Kochani! Czasami, w codzienności naszej zborowej rzeczywistości, zatraca nam się ten wielki plan Boży. Jest nas, ewangelików reformowanych, mało – i tu w Warszawie, i w całym kraju. Może nam się wydawać, że jesteśmy mało znaczącą społecznością w perspektywie Kościoła powszechnego. Ale tak nie jest: droga każdego z nas, tak jak droga mędrców ze Wschodu, może być drogą, na której znajdziemy to, co w naszym życiu najcenniejsze. Niektórzy mogą powiedzieć, że nie mają żadnych darów wartych i godnych tych, które wieźli ze sobą mędrcy.

Pomyślmy jednak, czy tak jest naprawdę? Co możemy podarować temu niedawno narodzonemu dziecku? Nasz Pan, co prawda, niczego nie potrzebuje, a tym bardziej żadnych ofiar, bo sam stał się najwyższą ofiarą. Ale nie jest też pogańskim, niewzruszonym bożkiem. Czego więc chcesz od nas, Panie? – możemy zapytać.

Sam o to dziś pytam jako członek tego Kościoła i jego biskup. Czego chcesz ode mnie, Panie? Bo dziś to i dla mnie specjalny dzień, gdy, dzięki Waszemu zaufaniu i powtórnemu wyborowi na drugą biskupią kadencję, odnawiam swoje powołanie do służby dla naszego Kościoła. Wierzę, że nasz Pan i Zbawiciel będzie mnie wspierał w tej służbie, dodawał sił nam wszystkim, abyśmy wspólnie, jako mała cząstka Kościoła powszechnego, byli ciągle w gotowości do służby tam, gdzie Bóg tego od nas oczekuje.

Nasz Zbawiciel oczekuje od nas nie danin, ani ofiar, ale miłości i dawania świadectwa Jego ewangelii.

Wyruszmy więc dziś w drogę, tak jak mędrcy ze Wschodu. Z nadzieją i ufnością. Na pewno nie zawsze będzie to droga łatwa, ale wiemy, że na jej końcu jest cel, dla którego warto się trudzić. A światłość Boża niech rozbłyśnie nad nami.

Amen.