Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 9-10 / 2010

I znienawidziłem wszelki trud, jaki znosiłem pod słońcem, ponieważ to, co zdobyłem z trudem, muszę powierzyć człowiekowi, który po mnie przyjdzie. A kto wie, czy on będzie mądry, czy głupi? A jednak rządzić będzie wszystkim, co ja zdobyłem w trudzie i w mądrości pod słońcem. Ale i to jest marnością.

Kazn. 2, 18-19

Marność nad marnościami, mówi Kaznodzieja, marność nad marnościami, wszystko marność.(...) Ja, Kaznodzieja, byłem królem nad Izraelem w Jeruzalemie. Postanowiłem szczerze mądrością zgłębić i zbadać wszystko, co się działo pod niebem: Jest to żmudne zadanie, jakie zadał Bóg synom ludzkim, aby się nim trudzili. Widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod słońcem, a wszystko to jest marnością i gonitwą za wiatrem. (...) I znienawidziłem wszelki trud, jaki znosiłem pod słońcem, ponieważ to, co zdobyłem z trudem, muszę powierzyć człowiekowi, który po mnie przyjdzie. A kto wie, czy on będzie mądry, czy głupi? A jednak rządzić będzie wszystkim, co ja zdobyłem w trudzie i w mądrości pod słońcem. Ale i to jest marnością. I zaczęły się budzić w moim sercu wątpliwości co do wszelkiego trudu, jaki znosiłem pod słońcem. Gdyż niejeden człowiek trudzi się mądrze, rozumnie i z powodzeniem, a potem musi swoją własność oddać innemu, który w ogóle się nie trudził. To również jest marnością i wielkim złem. Bo cóż pozostaje człowiekowi z całego jego trudu i porywów jego serca, którymi się trudzi pod słońcem, skoro całe jego życie jest tylko cierpieniem, a jego zajęcia zmartwieniem i nawet w nocy jego serce nie zaznaje spokoju? To również jest marnością.

Łk 12: 13-21

I rzekł ktoś z tłumu do niego: Nauczycielu, powiedz bratu memu, aby się ze mną podzielił dziedzictwem. A On mu rzekł: Człowieku, któż mnie ustanowił sędzią lub rozjemcą nad wami? Powiedział też do nich: Baczcie, a wystrzegajcie się wszelkiej chciwości, dlatego że nie od obfitości dóbr zależy czyjeś życie. I powiedział im podobieństwo: Pewnemu bogaczowi pole obfity plon przyniosło. I rozważał w sobie: Co mam uczynić, skoro nie mam już gdzie gromadzić plonów moich? I rzekł: Uczynię tak: Zburzę moje stodoły, a większe zbuduję i zgromadzę tam wszystko zboże swoje i dobra swoje. I powiem do duszy swojej: Duszo, masz wiele dóbr złożonych na wiele lat; odpocznij, jedz, pij, wesel się. Ale rzekł mu Bóg: Głupcze, tej nocy zażądają duszy twojej; a to, co przygotowałeś, czyje będzie? Tak będzie z każdym, który skarby gromadzi dla siebie, a nie jest w Bogu bogaty.

Jaki jest cel mojego życia? Dlaczego tu jestem? Czego mogę od życia oczekiwać? Jaki jest jego sens? Takie pytania od czasu do czasu każdy z nas sobie zadaje.
     Ostatnio oglądałam kolejny z serii filmów o Shreku, zatytułowany „Shrek Forever”. Jeśli ktoś nie widział go jeszcze i zamierza wybrać się do kina, niech nie czyta następnego akapitu, ponieważ zdradzę tajemnicę i film nie będzie już taki pasjonujący. Otóż ten najzabawniejszy i najsłodszy ogr, jakiego można sobie wyobrazić, nagle zapomina, kim jest, ile znaczy dla niego jego rodzina i dokąd zmierza jego życie. Zaczyna narzekać, że ma dość wszystkiego i mówi nawet, że wolałby nigdy nie uratować Fiony z wieży i nigdy nie mieć z nią dzieci. Chciałby znów być postrachem wszystkich i mieszkać samotnie w środku lasu. Podpisuje więc umowę z czarnoksiężnikiem – za jeden dzień bycia ogrem, którego wszyscy się boją, bez rodziny i przyjaciół, zgadza się oddać jeden dzień swojego życia magikowi. Rozkoszuje się zdobytym dniem aż do momentu, kiedy dowiaduje się, że dzień, który magik sobie wziął, to dzień narodzin Shreka! To oznacza, że pod koniec tego zdobytego dnia Shrek przestanie istnieć. Nie będzie nigdy Fiony, rodziny, przyjaciół ani nawet mieszkańców wioski, którzy tak Shreka kochali. Jego stare życie już nigdy nie powróci. Dopiero wtedy, kiedy traci wszystko, do Shreka dociera, jak bardzo kochał swoją rodzinę i co było ważne w jego życiu. Jest zrozpaczony, że jednym momentem zaślepienia zniszczył wszystko.
    Jak potoczyły się losy Shreka – trzeba samemu to zobaczyć. Chciałabym tu jedynie podkreślić, że jego bunt świadczy o tym, że nigdy nie przestajemy szukać. Nawet jeśli wydawałoby się, że już wszystko mamy i jesteśmy jacy, jakimi chcieliśmy być, wciąż wątpimy i zastanawiamy się nad swoimi wyborami. Być może wybraliśmy źle? Być może coś innego, niż myśleliśmy, liczy się w życiu? Jeśli tak, to co to jest?
    Od zarania dziejów ludzie zadawali sobie te pytania. Wielkie filozofie starały się znaleźć na nie odpowiedzi. Już nastolatkowie stają przed podobnymi dylematami i często nie znajdują odpowiedzi. Księga Kaznodziei Salomona opisuje takie poszukiwanie sensu życia. Autor postanowił szczerze zgłębić i zbadać całą rzeczywistość. Pojawił się w roli Salomona, żeby osądzić „wszystko, co się działo pod niebem”. Jakąż lepszą postać można byłoby wybrać, chcąc nadać rangę własnym słowom! W istocie rzeczy w historii Izraela nie było nikogo bogatszego w doświadczenie, nikogo tak pełnego mądrości i nadającego się do wydawania opinii na temat wartości życia, jak ten król.
    Co ten mądry król nam mówi? Jaki jest cel życia? Fragment z Księgi Kaznodziei Salomona ukazuje bardzo ponury obraz. Marność – po hebrajsku hebel – może również być przetłumaczona jako dech, wiatr lub para. Życie ludzkie jest zatem nie tylko tak ulotne jak mgła, ale jego znaczenie jest równie niejasne. Kawałki układanki nie chcą pasować do obrazka, narastają sprzeczności. Myślę, że zwłaszcza kiedy coś idzie nie po naszej myśli, stajemy się fatalistami – nic nie ma sensu, wszystko wydaje się bezproduktywne – jak dla autora fragmentu, który czytaliśmy. Jakakolwiek inicjatywa zdaje się bezowocna, ponieważ i tak nic się nie uda – ludzie umierają, tracimy pracę, chorujemy, być może będziemy musieli przeżyć bolesny rozwód. Jaki w tym sens?
    Myślę jednak, że pewna kwestia wielkiej wagi wymyka się uwadze autora. Bogaty człowiek z Ewangelii Łu­kasza zdaje się odnajdywać ostateczny cel swojego życia w bogactwie. Ale równie łatwo można by zastąpić je karierą, wiedzą lub przyjemnością. Ludzie chcą wierzyć, że tym razem to coś, czego szukają, do nich przyjdzie, że nareszcie ich najgłębsze tęsknoty zostaną zaspokojone. Ale potem okazuje się, że był to bardziej sen niż rzeczywistość. W snach wszystko ma sens: mężczyźni karmią piersią, ludzie zostają zastrzeleni, po czym przemieszczają się, jakby nigdy nic się im nie przytrafiło, noszą piękne ubrania ze słonych paluszków lub innych wymyślnych materiałów. We śnie to wszystko ma jak największy sens, ale gdy się budzimy, zdajemy sobie sprawę, jak nieprawdopodobne lub wręcz śmieszne były nasze wyobrażenia.
    W podobny sposób budzimy się ze snu o tym, że znaczenie naszego życia można mierzyć pieniędzmi, karierą czy przyjemnością. Może to być czasem bardzo bolesne. Niedawno byłam świadkiem takiego przebudzenia jednej z moich znajomych: próbowała żyć w wymyślonym świecie i, mimo że jest oddaną chrześcijanką, myślała, że może nagiąć Boże prawo – jej historia jest w końcu zupełnie inna niż wszystkie! – i wierzyła, że jej się uda. Lecz niedawno jej świat legł gruzach.
    Czy znów jesteśmy w punkcie wyjścia? Czy wszystko jest marnością? Nigdy! W Pierwszym Liście Jana czytamy: Patrzcie, jaką miłość okazał nam Ojciec, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i nimi jesteśmy. Jesteśmy dziećmi Bożymi, stworzonymi z miłości, przez miłość i dla miłości. To nie pustka kieruje naszym życiem, nie miłość pieniędzy czy kariery, ale miłość Boża.
    Życie nie ma być żmudnym zadaniem. Przeciwnie – ma być najwspanialszym zadaniem, w które Bóg i człowiek są zaangażowani. W tym jest nasze bogactwo – w Bogu. To są skarby, które mamy gromadzić – skarby duszy.
    Być bogatym w Bogu to znać tę miłość i żyć w zgodzie z nią. Wtedy życie zaczyna być najwspanialszą przygodą, najambitniejszym i najbardziej ekscytującym zadaniem. Nie chcę przez to powiedzieć, że wtedy stajemy się ponadludzcy i nie czujemy bólu, kiedy ktoś kochany odchodzi lub że nie przejmujemy się trudnościami życia. Jesteśmy – i pozostajemy – ludźmi. Ale zdobywamy nową perspektywę patrzenia na życie. Ponieważ przed Bogiem nie narzekamy, ale wyznajemy grzechy. Przed Bogiem nie sądzimy, ale jesteśmy sądzeni.
    Ostatnio przeczytałam piękną i bardzo budującą książkę zatytułowaną Bezpieczna kryjówka Corrie ten Boom. Corrie, wraz ze swoją siostrą Betsie, ukrywała Żydów w swoim domu w okupowanej Holandii oraz przemycała fałszy­we dokumenty, kartki żywnościowe, leki itd. dla wielu ludzi. Za tę działalność siostry zostały zesłane do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Gdy tam dotarły, nie zamierzały narzekać. Wykorzystały tę okazję do modlitwy i składania świadectwa o Największej Miłości, która była motorem ich życia i wszelkich działań. Pierwszą rzeczą, którą zrobiły po dotarciu do swojej części baraku – a był to najbrudniejszy, pełen pcheł zakątek budynku – było podziękowanie Bogu za to, że zostały tam zesłane razem, że panowało tam takie przeludnienie, że łatwiej będzie prowadzić modlitwy dla znacznie większej liczby kobiet niż w poprzednim obozie oraz że były tam pchły. To Betsie podziękowała Bogu za pchły – Corrie nie mogła tego zrozumieć ani dzielić entuzjazmu siostry. Dopiero później okazało się, że dzięki niesamowitemu brudowi miejsca i zwłaszcza pchłom strażniczki nigdy nie zaglądały do tego zakątka, co ułatwiło prowadzenie modlitw dających taką otuchę ich uczestniczkom.
    Z czasem Corrie i Betsie zmieniły barak w lepsze miejsce – zamiast początkowych przekleństw i wybuchów agresji, słychać było życzliwe i pełne empatii słowa. Wieczorami grupy modlitewne modliły się za siebie nawzajem i za inne ofiary, ale także za strażników i żołnierzy. Corrie i Betsie odzwierciedlały Bożą miłość tak dobrze, że mogła ona jasno świecić w jednym z najciemniejszych miejsc, jakie zna ludzkość.
    Będziemy wątpić i kwestionować nasze wybory jeszcze nieraz, ale jeśli zdecydujemy się rozpoznać w Bogu najważniejszy cel naszego życia, wtedy stajemy na najbezpieczniejszym fundamencie. Wtedy Boża miłość będzie mogła swobodnie płynąć wokół nas i przez nas i być może w ten sposób pomożemy innym znaleźć ich cel życiowy. Co by się stało, gdybyśmy pozwolili Bożej miłości pracować swobodnie w świecie i Bożej łasce nas zaskoczyć? Amen.

Julia Lewandowska

[Kazanie wygłoszone 1 sierpnia 2010 roku w Szkockim Kościele Prezbiteriańskim św. Kolumby w Budapeszcie.]

Modlitwa

Boże Starego i Nowego Przymierza!
Ty, który uświadamiasz mi kruchość
i ulotność mojego życia,
i skłaniasz mnie do zadania sobie pytania:
„Dlaczego tu jestem?”
Dziękuję Ci za to, że odczuwaną przeze mnie –
chwilami – pustkę
napełniasz swoją miłością i pokojem.
Proszę Cię: bądź ze mną, gdy dokonuję wyboru
w rzeczach błahych i wielkich
i spraw, by twoja Boża miłość płynęła
we mnie, przeze mnie i wokół mnie.