Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 2000

Od tej chwili wielu uczniów Jego zawróciło i już z Nim nie chodziło. Wtedy Jezus rzekł do dwunastu: Czy i wy chcecie odejść? Odpowiedział Mu Szymon Piotr: Panie! Do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego. Jezus odpowiedział im: Czy nie dwunastu was wybrałem? Ale jeden z was jest diabłem. I mówił o Judaszu, synu Szymona z Kariotu, bo ten miał Go wydać, a był jednym z dwunastu.

Jn 6:66-71

Mam do przekazania pozdrowienia z Meksyku. Są to pozdrowienia od ewangelicznie wierzących chrześcijan. Moja podróż do Meksyku nie miała na celu wizyty w jakimś zborze. Jestem jednak świadomie wierzącym chrześcijaninem i rozpoznaję innego świadomie wierzącego chrześcijanina. W języku biblijnym można to wyrazić następująco: Duch Święty łączy to, co jest już w istocie ze sobą złączone. W dużym mieście, jakim jest Cancun, spotkałem w recepcji hotelowej na człowieka, z którym niewątpliwie zetknął mnie Duch Święty. Człowiek ten bardzo szybko skontaktował mnie z innym ewangelikiem pracującym w tym hotelu. Na brzegu morza, pod palmami spotkaliśmy się na wspólną modlitwę. Serdeczne pozdrowienia przekazuję wam również od nich.

Mam też do przekazania pozdrowienia ze wsi rybackiej. Wśród trzytysięcznej społeczności wyspiarzy jest stu pięćdziesięciu ewangelików, którymi opiekuje się jedna kobieta-pastor. Do tego zboru zaprowadził nas młody rybak Carlos.

Wypłynęliśmy z nim jego małą łódką na morze. Carlos potrafi przywoływać wieloryby. Gdy wydał charakterystyczny dźwięk, z ogromnym pluskiem wynurzyły się z wody potężne cielska i zwierzęta z ciekawością przypatrywały się mojej żonie i mnie.

Bardzo słabo znam hiszpański. Gdy Carlos spostrzegł, że szukam czegoś w małym podręcznym słowniku, pomyślał, że to moja Biblia. I znowu Duch Święty połączył nas w jedno.

Carlos es uno santo – Carlos jest świętym, mówią jego katoliccy przyjaciele. Mówią to z pewną dozą wyższości, dlatego że stanowią większość w porównaniu z małą grupą ewangelików, ale jednocześnie z miłością i uznaniem. – Nikt nie jest tak szczery i pracowity jak El Santo (Święty). Przed paroma laty był beznadziejnym alkoholikiem, ludzkim wrakiem, i staczał się coraz niżej. Od czasu, gdy zaczął chodzić do tych, którzy się zbierają „na godziny” biblijne, stał się inny. Może jest i trochę śmieszny: ludziom i wielorybom czyta z malutkiej Biblii, chociaż z ludźmi na morze nie wypływa, ale jest dobry. On jest święty.

Tego dnia, gdy wypłynęliśmy z Carlosem na morze, głosiliśmy wielorybom w dwóch językach o wielkich dziełach Bożych. Tłumaczyłem Carlosowi na angielski, a on mnie – na hiszpański.

– Pan Cię kocha – ja, szwajcarski pastor, musiałem to powiedzieć po hiszpańsku: el Senor te ama.
The Lord loves you – powtarzał meksykański rybak z jaśniejącymi oczami.
– Pan mnie prowadzi: el Senor me guia. The Lord guides me. Następnie w czasie przeszłym: Pan już często mnie prowadził. A potem jeszcze w czasie przyszłym: Pan zawsze będzie mnie prowadził.
– Pan mnie strzeże. El Senor me guarda. The Lord protects me.
– Czego jeszcze Pan dokonuje? Salva – dodałem. Pan zbawia. Muy importante – uzupełnił Carlos. – To bardzo ważne. A jak to brzmi po angielsku? Aha, the Lord saves you.
– Ale jest też coś, czego Pan nie robi – nieoczekiwanie wtrącił Carlos po angielsku. – A co to takiego? – zapytałem po hiszpańsku. – He never disappoints me. No me decepciona nunca. On mnie nigdy nie zawodzi.

To była święta i pełna miłości rozmowa. Przerywały ją tylko rozpryskujące wodny pył oddechy wielorybów i tęcza błyszcząca w drobinach wody.

Carlos był kiedyś ludzkim wrakiem, dzisiaj zaś jest człowiekiem szanowanym przez wszystkich. Jak do tego doszło? Albo, zapytajmy wprost: dlaczego u nas tak się nie dzieje? Cóż na to odpowiemy? Że, oczywiście, u nas też tak się dzieje, tam jednak zdarza się to znacznie częściej. Tam żyje wielkie mnóstwo biednych ludzi, którzy poza Bogiem nie mają niczego. Oni doświadczają działania Bożego szybciej niż my. Często brakuje im pieniędzy nawet na lekarza. Poza tym najbliższy lekarz mieszka nierzadko w odległości 100 kilometrów. Zanim zdołają do niego dotrzeć, chory lub ranny dawno już nie żyje.

A my? Gdy już wszystko nas zawodzi, w ostateczności my również zwracamy się do Boga. Mamy jednak do dyspozycji wiele linek asekuracyjnych, wiele kół ratunkowych. Zresztą wielu bogatych Meksykanów postępuje dokładnie tak samo; także nie wszyscy biedni Meksykanie są wierzącymi chrześcijanami. Wielu aplikuje sobie swoistą mieszanką: łączy szamańskie wierzenia indiańskie z chrześcijaństwem. Rybak Carlos żyje inaczej: jest szczerze wierzący, ma żywą wiarę, chociaż na temat wiary ma zupełnie przedpotopowe poglądy. Prowadzenie z nim dyskusji filozoficzno-teologicznej jest absolutnie niemożliwe. Nie chcę jednak idealizować wiary Meksykanów. Główna różnica między nimi a nami polega przede wszystkim na tym, że my – poza Bogiem – mamy do dyspozycji wiele innych sposobów asekuracji, których oni nie mają. Mamy ich zbyt wiele, choć w ostateczności i one są zawodne. Zapewne z tego powodu również chcemy doświadczać działania Bożego. Dla nas jednak Bóg ma pełnić funkcję zapasowego koła ratunkowego. A poza tym chcielibyśmy mieć wiarę, która się opłaca; wszak jesteśmy ludźmi Zachodu. Dla ludzi Zachodu wszystko musi być rentowne. Chcemy Boga, który przynosi zysk.

Właśnie tacy jesteśmy. Jednak Bóg nie jest kołem ratunkowym i zysku nie przynosi. Bóg, którego spotykamy na kartach Biblii, nie był rentowny: ani w Starym Testamencie, ani tym bardziej w Nowym. Wiara chrześcijańska opiera się jedynie na Krzyżu, a Krzyż z całą pewnością nie jest przedsięwzięciem rentownym. Przeciwnicy naszej wiary twierdzą nawet, że tylko masochiści mogą być chrześcijanami. Zapominają jednak, że po Krzyżu nastąpiło zmartwychwstanie. W jednym mają wszakże trochę racji: Krzyż nie jest dochodowy.

W naszym tekście biblijnym czytamy: „Od tej chwili wielu uczniów Jego zawróciło i już z Nim nie chodziło” (Jn 6:66).

Kto zechce przeczytać cały 6 rozdział Ewangelii św. Jana, stwierdzi, że tekst ten nawiązuje do Wieczerzy Pańskiej. Jezus mówi: „Jeśli kto spożywać będzie ten chleb (...), chleb, który ja dam, to ciało moje” (w. 51); „Albowiem ciało moje jest prawdziwym pokarmem” (w. 55).

Znajdując się w drodze na Krzyż, Jezus mówił o karmieniu się cierpieniem. Lecz właśnie tego nie możemy i nie chcemy zaakceptować, gdyż główną przeszkodą w wierze nie jest żaden problem intelektualny, lecz cierpienie. Jak po Auschwitz można jeszcze wierzyć w Boga? Jak Bóg mógł do tego dopuścić?

Czego najbardziej pragniemy? Żeby Bóg nam pomagał, żeby usuwał cierpienie. Gdy nas obdarowuje, postępuje wobec nas dobrze, lecz gdy żąda od nas czegoś, co jest równoznaczne z krzyżem, z wyrzeczeniem, wówczas mówimy: NIE. To nasze NIE przenika kręgi chrześcijańskie.

„Od tej chwili wielu uczniów Jego zawróciło i już z Nim nie chodziło. Wtedy Jezus rzekł do dwunastu: Czy i wy chcecie odejść?”

Nie ma takiej teologii ani filozofii, która by potrafiła z cierpienia przyrządzić smaczne danie. Rybak Piotr ani rybak Carlos nie potrafią go sensownie wyjaśnić. Dla ścisłości należy dodać, że Jezus odmienił życie uczniów i przez pewien czas obcowanie z Nim było dla nich opłacalne, lecz teraz stał się nierentowny – Jego życie miało być wydane na Krzyż. Takiego Jezusa uczniowie nie mogli zaakceptować. Próbowali nawet uciec od Niego. Piotr się Go zaparł, lecz nawet w tym zaparciu się nie potrafił Go zupełnie porzucić. Jezus przyciąga ludzi do siebie nie dlatego, że głosi wspaniałą filozofię lub teologię chrześcijańską, choć i to nie jest bez znaczenia. To wielka tajemnica, że są ludzie, którzy nie opuszczają Jezusa – nawet w cierpieniu.

Oczywiście ten Jezus naprawdę zmartwychwstał. I jak kiedyś, tak i teraz przyciąga do siebie ludzkie serca. Można sobie nawet wyobrazić, że są takie chwile, w których jest On opłacalny: el Senor ama, guia, guarda, sana, salva – Pan kocha, prowadzi, strzeże, uzdrawia, zbawia. Lecz również stawia warunki: żąda, byśmy nieśli swój krzyż. Jednakże gdy tylko w polu widzenia znajdzie się krzyż, człowiek Zachodu odpowiada: to mi się nie opłaca.

Już Judasz był człowiekiem Zachodu. Jak długo obcowanie z Jezusem się opłacało, trzymał się Go. Biblia powiada, że spośród dwunastu uczniów właśnie on był odpowiedzialny za stan kasy. Zapewne żywił też nadzieję, że Jezus zostanie królem. Dla Judasza znalezienie się u boku króla oznaczało zrobienie dobrego interesu. Ale Jezus odrzucił propozycję, by zostać ziemskim królem. Jezus przestał gwarantować zysk. Dlatego Judasz został zdrajcą.

„Od tej chwili wielu uczniów Jego zawróciło i już z Nim nie chodziło. Wtedy Jezus rzekł do dwunastu: Czy i wy chcecie odejść? Odpowiedział Mu Szymon Piotr: Panie! Do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego. Jezus odpowiedział im: Czy nie dwunastu was wybrałem? Ale jeden z was jest diabłem. I mówił o Judaszu, synu Szymona z Kariotu, bo ten miał Go wydać, a był jednym z dwunastu”.

Istnieje legenda o słynnym malarzu, który chciał namalować Ostatnią Wieczerzę. Praca nad obrazem zajęła mu wiele lat. Najpierw malował Jezusa, następnie – uczniów. Jako modela odpowiadającego jego wyobrażeniom o Jezusie młodego człowieka, który ujął go swym wyglądem i wnętrzem. Kilka lat później zaczął szukać kogoś, który posłużyłby mu do namalowania postaci Judasza. Ale bardzo trudno było znaleźć kogoś odpowiedniego, kto byłby wewnętrznie i zewnętrznie tak odrażający jak Judasz. Po długich poszukiwaniach malarz znalazł wreszcie wyjątkowo odpychającego osobnika. Gdy go malował, człowiek ten powiedział nagle: – Pan mnie nie poznaje. Przecież pan już kiedyś mnie malował. To ja pozowałem do postaci Jezusa.

„Czy i wy chcecie odejść?”

Jezus pragnął, by Judasz przy Nim pozostał; Judasz też chciał być z Jezusem – tak długo jednak, jak długo Jezus gwarantował rentowność. Właściwie nie ma wielkiej różnicy między Judaszem i Piotrem. Judasz stał się zdrajcą, a Piotr – zaprzańcem. Obaj liczyli na to, że Bóg jest rentowny. Gdy zaś okazało się, że Bóg rentowny nie jest, Judasz odstąpił, a potem popełnił samobójstwo. Gdyby żył jeszcze, kiedy Jezus zmartwychwstał, to z pewnością Zmartwychwstały przyszedłby także do niego. Piotr zaś spodziewał się być może od Jezusa czegoś więcej, pomimo że towarzyszenie Mu przestało być dlań opłacalne. W każdym razie nie potrafił porzucić Jezusa niezależnie od tego, czy był On dlań przedmiotem kalkulacji, czy nie. ON nie może opuścić i JEGO nie można opuścić. Piotr w końcu zrozumiał i to, że jeśli nie opuści Jezusa, sam zostanie ukrzyżowany (por. Jn 21:15-19). Ale teraz gotów był już wziąć na siebie krzyż, i to krzyż, który jest nierentowny.

Kim jesteśmy? Czy należymy do kręgu ludzi Zachodu, dla których sensem życia jest rentowność? A kim jesteśmy my, którzy w niedzielę rano chodzimy na nabożeństwa? Jesteśmy tacy jak Judasz czy tacy jak Piotr?

„Czy i wy chcecie odejść? Odpowiedział Mu Szymon Piotr: Panie! Do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego”.

No me decepciona nunca. On nigdy mnie nie zawiódł. Amen.

Ks. Marcel Dietler
Tłum. ks. Mieczysław Kwiecień

[Autor nadesłanego kazania, duchowny ewangelicko-reformowany, był duszpasterzem szwajcarskiego zboru reformowanego w Londynie. Po powrocie do Szwajcarii pracował w Nidau, a od 1983 r. jest pastorem w jednej z parafii w Bernie]