Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1998

Łaknących nasycił dobrami, a bogaczy odprawił z niczym.
Łuk. 1:53

W ubiegłym tygodniu w pewnym dzienniku przeczytałem w reportażu Boże Narodzenie wśród więźniów (zamieszczonym zaraz po moim artykule świątecznym) następujące zdanie: Święto miłości i pokoju – to nie całkiem pasuje do więzienia. Ciąg dalszy był wprawdzie poruszający, lecz całkiem bezsensowny, rad więc jestem, że nie patrzycie na mnie tak żałośnie, jak ci więźniowie na fotografii. Przeciw temu sformułowaniu trzeba zaprotestować! Wcale nie jestem pewny, czy Święto Bożego Narodzenia pasuje do katedry lub kaplicy przy Engelgasse, gdzie jest świętowane przez „lepszych ludzi”. Natomiast jestem całkiem pewny, że pasuje ono tutaj – do więzienia właśnie1. (...) Posłuchajcie więc raz jeszcze: „Łaknących nasycił dobrami, a bogaczy odprawił z niczym”.

On tego dokonał: On, który ujął się za Izraelem, swoim ludem, i wraz z nim za całą ziemią – bez żadnych zasług z ich strony, jedynie w swej dobroci! On, który przymierza zawartego z człowiekiem wiernie dotrzymuje i pragnie dopełnić! On, który swą wielką miłość do stworzonego przez siebie świata wyraża nie tylko w słowach, lecz urzeczywistnia w dziełach mocy! On, który w naszej ciemności kazał zajaśnieć swemu światłu! On, który wszystkiemu, co żyje, dał wieczną nadzieję! On tego dokonał przez to, że w mieście i stajni betlejemskiej sam stał się Synem Człowieczym, ludzkim Dziecięciem, jednym z nas. On tego dokonał. To nie oznacza, że chce tego dokonać i kiedyś dokona, ale że już tego dokonał. Słuchaj więc uważnie: jeśli jesteś złakniony, On już cię dobrami nasycił! Jeśli jesteś bogaczem, On już cię odprawił z niczym. Wydarzenie decydujące i rozstrzygające dokonało się, gdy Dziecię Jezus zostało zrodzone. Tam dokonał się wybór: padło tam i „Tak”, i „Nie”, stała się miłość i nienawiść, przyjęcie i odrzucenie. Łaknący będą dobrami nasyceni, a bogacze odprawieni z niczym. Dwojaka nowina Adwentu, zwiastowana wówczas, głosi i dziś, że ze strony Boga to właśnie spotyka głodnych i bogaczy.

Głodni – cóż to za ludzie? Głodny to, rzecz jasna, taki człowiek, którego podstawowe potrzeby życiowe są nie zaspokojone. Nie chodzi o to, że mu brak czegoś miłego lub pięknego, bez czego w oczywisty sposób można się obyć, lecz rzeczy podstawowych, bez których obyć się nie można. Nie posiada jednak środków ani możliwości, by je zdobyć. Jego życie zmierza więc do nieuchronnego końca, na spotkanie ze śmiercią. Głoduje i musi zmagać się z lękiem, że zginie z głodu.

Tym, czego najbardziej potrzebuje, jest kawałek chleba i talerz zupy albo, jak w Azji, parę garści ryżu. Z pewnością wszyscy widzieliśmy zdjęcia głodujących kobiet i dzieci w Indiach, w Algierii lub na Sycylii. Może ktoś spośród was również był kiedyś tak głodny? Myślę jednak, że dopóki jesteście w tym domu, problem ten was nie dotyczy. Ale nieraz tym, co najpotrzebniejsze, a czego może komuś brakować, jest samo życie, pragnienie odnalezienia jego wartości. Zamiast niej widzi zaś tylko własne zmarnowane, zaprzepaszczone, zniszczone życie. I cierpi głód.

Tym, czego najbardziej potrzebuje, jest może odrobina radości. Rozgląda się dookoła i nie widzi niczego, absolutnie niczego, co by mu mogło sprawić radość. Jest więc złakniony.

Najbardziej pragnie, by ktoś naprawdę okazał mu miłość. Ale nie ma nikogo, kto by go chciał pokochać. Dlatego jest głodny.

A może najbardziej potrzebuje mieć czyste sumienie? Któż by nie chciał i nie pragnął mieć czystego sumienia? A jeśli ktoś ma jedynie nieczyste sumienie? Wtedy może tylko odczuwać głód.

Ktoś znów może najbardziej potrzebować tego, by w jakiejś sprawie mieć absolutną pewność. Dręczą go jednak wątpliwości, grożąc, że zwątpi zupełnie. Czuje więc głód.

Z całą pewnością tym, czego mu najbardziej potrzeba, powinno być uporządkowanie jego życia z Bogiem. To jednak, co słyszał dotychczas o Bogu, niewiele mu pomogło i nie wiedział, co z tym począć, dlatego nie przykładał do tego specjalnej wagi. A teraz jego głód dotyczy tej właśnie, najważniejszej, sprawy.

O głodnych słyszymy teraz: On ich nasycił dobrami. Nie dał im byle czego na pociechę ani jakiejś błahostki, nawet nie – tani czy też kosztowny – prezent na Boże Narodzenie, a więc żadnych okruszyn z pańskiego stołu, na które liczył żebrak Łazarz. Nie, On ich nasycił i napoił, zaspokoił ich do syta. Sprawił, że – jak śpiewamy w jednej z pieśni – Łaski wspaniałej się strumień zlał...

On was, najbiedniejszych, uczynił najbogatszymi. Dokonał tego, stając się waszym Bratem, a więc sam stał się głodny. Z wami – i dla was – zawołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. On bowiem stanął po waszej stronie, a was po swojej stronie postawił i – żeby uwolnić was od waszej słabości, wszelkiej przewrotności, całego grzechu i nędzy – wszystko to wziął na siebie.

Na własne ryzyko stanął po waszej stronie przeciwko diabłu, przeciwko śmierci, przeciw wszystkiemu, co sprawia, że wasze życie jest smutne, złe i ciemne. On to wszystko wam zabrał i wziął na siebie, aby z kolei podarować wam to, co jest Jego własnością: chwałę, godność i radość Dzieci Bożych. Sprawił, że człowiek złakniony jak ów grzeszny celnik mógł wyjść ze świątyni i wrócić do domu całkowicie sprawiedliwy. Wywyższył go jako prawdziwie świętego na łono świętego ojca Abrahama jak tego biedaka Łazarza. Powołał go do swojej służby jak niegdyś Piotra po tym, gdy ów przez całą noc bezskutecznie zarzucał sieci na połów. Wybiegł mu z radością naprzeciw jak ojciec syna marnotrawnego, który wrócił do domu; nie powitał go srogim spojrzeniem surowego zwierzchnika, lecz radosną muzyką i ucztą, na którą polecił zabić tuczne cielę.

Jaką społecznością są chrześcijanie? Niczym innym jak tylko Zborem głodnych, którzy radują się i mogą dziękować Bogu za to, że ich nasycił dobrami. Dlaczego akurat ich? Otóż właśnie dlatego, że są głodni i zgubieni – bo On „przyszedł (...), aby szukać i zbawić to, co zginęło”!

Kim zatem są bogacze, o których mowa dalej? Gdy słyszymy to słowo, myślimy przede wszystkim o ludziach, którzy mają stosy akcji, solidne konto bankowe, piękny dom w Bazylei lub w jej pobliżu, obwieszony oryginalnymi obrazami, starymi lub nowoczesnymi, oraz – co wielce prawdopodobne – dom letniskowy nad Jeziorem Czterech Kantonów, może jeszcze pięknego mercedesa, jak również najdroższy typ telewizora i temu podobne cacka. Jeśli rzeczywiście mają tego wszystkiego pod dostatkiem, jeśli czerpią stąd zadowolenie i pewność siebie, jeśli sensem ich życia jest dążenie do zdobywania i używania tych rzeczy, to rzeczywiście należą do bogaczy, o których tu mowa.

Bogaczami w rozumieniu tego tekstu są wszelako nie tylko ci, którzy mają owo konto bankowe etc. lub nie, ale ci, którzy uważają, że dzięki własnej mądrości i przebojowości potrafią sami urządzić sobie życie, którzy, jak to się dziś mówi, mają do tego dryg.

Bogaczami w znaczeniu, o jakim tu mowa, są wszyscy, którzy utrzymują, że są mądrzy i zaradni, i uważają się za spryciarzy; ci, którzy jak faryzeusz w świątyni, są przeświadczeni o własnej sprawiedliwości – jednym słowem wszyscy, którzy sądzą, że mogą dziękować Bogu za to, iż nie są jak ci lub owi nikczemnicy, a całego dobra, jakie uczynili i jeszcze uczynią, nie da się zliczyć. To ci, którzy żądają, aby Bóg i ludzie w należyty sposób okazali im swe uznanie. O takich bogaczach tu mowa.

Lecz o nich właśnie jest powiedziane: On ich odprawił z niczym. Biedni bogacze! Nie uczynił im nic złego. Nie zabrał im także choćby cząstki ich bogactw. Ale nie udzielił im też żadnego dobra. Właściwie tylko odesłał ich z kwitkiem, jak kogoś, kto wybrał niewłaściwy numer telefoniczny albo trafił pod zły adres. Po prostu pozwolił im odejść lub zostać z całym ich dobytkiem. Przestał się nimi interesować. I nie mógł dłużej na nich liczyć. Nie miał im – tym biednym bogaczom! – nie tylko nic więcej dopowiedzenia, ale i nic do dania. Ma to oczywiście związek z tym, co się wydarzyło w stajni betlejemskiej: tych bogaczy to po prostu nie obeszło. I tak jest po dziś dzień: Boże Narodzenie nie może sprawić radości bogaczom. Z pewnością więc jedno można potwierdzić: Święto miłości i pokoju do nich nie pasuje. Biedni bogacze, którzy w ostatnią niedzielę Adwentu tylko tyle mogą usłyszeć!

Nie powiedzieliśmy jednak, moi Bracia, o wszystkim, co wiąże się z dwojaką nowiną Adwentu, więc proszę was serdecznie, żebyście zwrócili uwagę i wzięli sobie do serca to, na co jeszcze trzeba zwrócić uwagę.

Po pierwsze: nie wszyscy, którzy wydają się głodni, są głodni naprawdę. Można też w wielkiej nędzy, w ciężkiej chorobie, a nawet w więzieniu cichaczem „obrosnąć w sadło”: być zawsze z siebie zadowolonym i pewnym siebie. Takich zadufanych w sobie ludzi można spotkać nawet u progu śmierci, a również na dnie największej otchłani, w jakiej może pogrążyć się człowiek. Nawet tam pełno takich, którzy uważają się za sprawiedliwych! Co gorsza, można też kokietować swą nędzą i z rozkoszą niemal ogłaszać, że jest się nędznym, zgubionym grzesznikiem. Zdarzają się nie tylko zwykli faryzeusze. Bywają – już takich spotkałem – też faryzejscy celnicy. Bóg także ich, niezależnie od tego, jak żałosną pozę przybrali i jak im z tym do twarzy, dawno już odprawił z niczym a wszyscy aniołowie w niebie na ich widok odwracają wzrok. Zatem ci pozornie głodni nie powinni się dziwić, iż Boże Narodzenie wcale do nich nie przemawia i nic nie wnosi do ich życia. Bo tylko do tych, którzy są naprawdę głodni, może ono przemówić i coś im dać.

Po drugie: bywa też, że rozmaici biedni bogacze postępują tak, iż można by sądzić, że są bogaci, choć w rzeczywistości są straszliwie biedni. Swoim bogactwem mamią siebie, chcąc Bogu i ludziom zaimponować czymś, co w gruncie rzeczy jest niczym. Gdyż tak naprawdę żaden człowiek nie jest w stanie zadowolić się tym, kim jest i co posiada: czy będzie to konto bankowe, czy mercedes, czy też prawość albo pobożność. Bo nikt nie jest panem samego siebie ani kowalem własnego losu – bez względu na to, co mówi przysłowie; nikt sam się zbawić nie może. Dopóki człowiek postępuje tak, jak gdyby był nie wiadomo kim, dopóty zasługuje u Boga na pogardę i jest kimś, kogo On wówczas, gdy całej ludzkości okazał dowód swej wielkiej dobroci, ominął i odprawił z niczym. Dopóki człowiek ten postępuje w taki sposób, może tylko obserwować, jak Bóg syci dobrami innych głodnych. Nie może też radośnie świętować Bożego Narodzenia, a aniołowie daremnie śpiewają mu pieśń chwały.

Po trzecie: jest zatem nadzieja i dla rozmaitych bogaczy tymczasowo odprawionych z niczym. Biedny bogacz nie powinien postępować tak, jak gdyby mu niczego nie brakowało z rzeczy podstawowych a głód wcale mu nie doskwierał. Musi tylko sam poznać i przyznać, że wcale nie jest zaradny, mądry i znakomity, lecz z całą powagą uznać, że jest upadłym, bezużytecznym i nędznym stworzeniem. Musi tylko zwyczajnie i szczerze stanąć obok celnika – oczywiście celnika szczerego, a nie fałszywego – tam, gdzie sam Zbawiciel stoi przy nim blisko. Powinien o tym wiedzieć i jednego naprawdę chcieć: „Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu!” [Łuk 18:13]. I w jednej chwili wszystko by się odmieniło. Przestałby być biednym bogaczem i stałby się bogatym ubogim – jednym z tych, o których Ewangelia mówi: „Błogosławieni ubodzy!” [Łuk 6:20]. Wtedy i on zostałby nasycony dobrami; usłyszałby i zrozumiał to, co anioł mówił pasterzom: „Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem wszystkiego ludu. Gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel!”. A wówczas mógłby dołączyć swój głos do słów uwielbienia głoszonych przez zastępy anielskie: „Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie”.

Czy wiecie, po czym najlepiej poznać, że ktoś został uwolniony od zakłamania, że jest naprawdę głodny i dlatego już został nasycony dobrami – a więc stał się bogatym ubogim? Otóż taki człowiek będzie miał hojne serce i rękę dla innych głodnych. Będzie np. nie tylko troszkę poruszony, ale do głębi przejęty tym, że w Indiach, w Algierii, na Sycylii czy gdziekolwiek indziej milionom ludzi brakuje chleba, zupy i ryżu. Ich problem stanie się jego osobistym problemem. Rozpozna w nich swoich Braci i Siostry i zgodnie z tym będzie działać. A dzięki temu również sam będzie mógł radośnie świętować Boże Narodzenie.

Takie właśnie bożonarodzeniowe zaproszenie skierowane jest do nas wszystkich. Oto przychodzę wkrótce! – mówi Pan, Jezus Chrystus, Pan Zastępów, oprócz którego nie ma innego Boga. I mówi dalej – Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a ja wam dam ukojenie. Którzy jesteście ubodzy i nędzni, przybliżcie się i śmiało napełnijcie swoje ręce wiary. Przyjdźcie tacy, jacy jesteście – jako naprawdę głodni! Nie róbcie niczego, by temu zaprzeczyć. Teraz więc możemy przywołać owo błędne zdanie, które przytoczyłem na początku, i odwrócić jego sens: do takiego domu, w którym są spracowani i obciążeni, ubodzy i nędzni, w którym mieszkają naprawdę głodni – a więc do takiego domu jak ten, w którym się znajdujemy, naprawdę pasują Święta Bożego Narodzenia. Tylko do takiego domu! I z całą pewnością do niego! Amen.

Karol Barth
Tłum. Mieczysław Kwiecień

1 Kazanie to Karol Barth wygłosił w Zakładzie Karnym w Bazylei w IV niedzielę Adwentu 1962 r. W bieżącym roku minęła 30. rocznica śmierci tego wybitnego szwajcarskiego teologa i duchownego ewangelicko-reformowanego – red.