Drukuj

6 / 1998

 [Salomon] ukląkł wobec całego zgromadzenia izraelskiego, wyciągnął swoje dłonie ku niebu i rzekł: Panie, Boże Izraela! Nie ma ani na niebie w górze, ani na ziemi w dole takiego Boga, jak Ty, który dotrzymujesz przymierza i stosujesz łaskę wobec swoich sług, którzy z całego serca Ciebie się trzymają. (...) Lecz czy naprawdę zamieszka Bóg z człowiekiem na ziemi? Oto niebiosa i niebiosa niebios nie mogą Cię ogarnąć, a cóż dopiero ten przybytek, który zbudowałem?! (...) A teraz, Panie, Boże, powstań i przyjdź do miejsca swego odpocznienia (...).
A gdy Salomon zakończył modlitwę, spadł ogień z niebios i strawił ofiarę całopalną i ofiary rzeźne, a chwała Pańska wypełniła świątynię. I nie mogli kapłani wejść do świątyni Pańskiej, gdyż chwała Pańska wypełniła świątynię Pańską. Wszyscy synowie izraelscy zaś, widząc ogień spadający i chwałę Pańską nad świątynią, przyklęknęli twarzą do ziemi na posadzce i oddali pokłon, wysławiając Pana, że jest dobry i że na wieki trwa łaska Jego.

II Kron. 6:13-18.41a; 7:1-3

Z niedużym ryzykiem błędu można oszacować, że czy to w publicznym zwiastowaniu, czy w prywatnej lekturze najłatwiej wyłowić z Biblii nakazy i zakazy: tak w Starym Testamencie, jak w wypowiedziach Jezusa i zaleceniach apostołów. W kazaniach, w wykładach katechizmu dominuje tryb oznajmujący i rozkazujący, co u odbiorcy wywołać może wizję chrześcijaństwa kostyczną jak paragrafy kodeksu karnego. Czyni się ją bardziej ludzką, w modlitwach czerpiąc z Psalmów błagalną prośbę, protest i zachwyt. A przecież w Biblii roi się jeszcze od pytań, i to nie tylko retorycznych! Nad nimi jednak prześlizgujemy się na ogół nieuważnym, niecierpliwym spojrzeniem, mimo że są intrygujące i dotyczą spraw wielkiej wagi, choćby brzmiały całkiem zwyczajnie. Zadają je sobie samym, sobie nawzajem i Bogu wszyscy: i bohaterowie, i przygodni świadkowie biblijnych wydarzeń. I sam Bóg. Świadczy to o szczególnej, dialogicznej naturze Biblii i takimż ujęciu bytowania człowieka na ziemi w obliczu żywego i zaangażowanego Boga. Ta zasada dialogiczności zachęca do odwagi, dociekliwości, wysiłku. I Bóg honoruje tę postawę: szukający znajduje, przed pukającym drzwi się otworzą. Choćby przyszło mu uzbroić się w cierpliwość. Zresztą czekać musi nie tylko człowiek.

Pierwsze Boże pytanie brzmi z pozoru banalnie: „Gdzie jesteś?” Bóg kieruje je w Edenie do Adama, który Go unika i szuka kryjówki w chaszczach, zdjęty lękiem po akcie nieposłuszeństwa. Ale odpowiedź, jaką Pytający pragnie usłyszeć, pada dopiero w finale Objawienia wg św. Jana. Na ostatniej karcie Biblii, gdy napięcie sięgnęło szczytu, następuje iście filmowy happy end dramatu z początku stworzenia: „Duch i oblubienica mówią: Przyjdź! (...) Tak, przyjdę wkrótce. Amen, przyjdź, Panie Jezu!” (Obj. 22:17a.20b). To w telegraficznym skrócie ujęty dialog miłości, której w Edenie Bóg wyglądał na próżno: świadomej i odwzajemnionej, spragnionej obecności drugiej Osoby. Będącej nie nakazem lub powinnością, lecz spontanicznym wyrazem duchowej bliskości. Wyrażająca obopólną tęsknotę scena zapowiada rychłe spotkanie głęboko sobie oddanych, choć rozdzielonych jeszcze stron. Obraz ten nieodparcie kojarzy mi się z jednym z klasycznych motywów kina, a mianowicie z pełnym emocji momentem rozstania, kiedy to kluczowe słowa padają na ostatku, nieomal w biegu. Może silne doznania, towarzyszące zapewne ostatnim chwilom spędzonym z Jezusem przed Jego odejściem do Ojca, odcisnęły się tak w matrycy pamięci, w duszy apostoła Jana? Ale jak doszło do przemiany, dzięki której ten apokaliptyczny finał nie oznacza definitywnego kresu, a nowy początek i zapowiedź pełni?

Od początku po amen Biblia świadczy o Bożym pragnieniu nawiązania więzi z człowiekiem i dowodach nieodmiennej a jednocześnie stale, z racji ludzkiej niedoskonałości, odnawianej łaski, która spotkanie to umożliwia. Kolejnym pokoleniom oznajmia Bożą ofertę dla człowieka, którego On w swym zamyśle wybrał i, tchnąwszy weń życie, stworzył na swe podobieństwo, by dać mu się poznać, darzyć go swą bliskością, zawrzeć z nim przymierze. Na wieczność, bo taka jest Boża miara, symbol Jego pełni.

Znakiem a zarazem środkiem realizacji Bożej woli jest świątynia: „wystawią mi świątynię, abym zamieszkał pośród nich”  –  oznajmił Bóg (II Mojż. 25:8). Jej niebiański wzór odsłonił nie byle komu, bo Mojżeszowi, którego uczynił swym rzecznikiem, a którego Biblia, co nie zdarza się często, zwie mężem miłym Bogu. „Umieszczę przybytek mój wśród was  –  przyrzekł Pan  –  będę się przechadzał”, jak lubił to czynić za dni Adama w Edenie. I był przenośny przybytek znakiem obecności Boga pośród Jego ludu przez cały czas wędrówki. Ale gdy doszli w końcu tam, gdzie dojść mieli, wzięli swój los we własne ręce i zajęli się sprawami swoich plemion, rodzin i posiadłości, a „każdy robił, co mu się podobało” (Sędz. 21:25b). I dopiero Dawid, którego Bóg nazwał człowiekiem według swego serca, zapragnął zbudować świątynię Imieniu Pańskiemu. Ale choć pragnienie to było miłe Bogu, spełnić je mógł nie on, a jego syn, Salomon.

Nietrudno pojąć, czemu ludzie chcą budować świątynie. Ale Bóg? Przecież „Tak mówi Pan: Niebo jest moim  tronem, a ziemia podnóżkiem moich nóg; Jakiż to dom chcecie mi zbudować i jakież to miejsce, gdzie mógłbym spocząć?” (Iz. 66:1-2) Salomon więc, w przejawie mądrości, którą Biblia poświadcza wbrew opisanym bez osłonek dowodom na jej przeciwieństwo (nazwijmy je oględnie rozziewem między praktyką życiową a pobożnymi przyrzeczeniami, choć on sam tłumaczyłby to może racją stanu), stawia pytanie fundamentalne i szokująco bezpośrednie: „...czy naprawdę zamieszka Bóg z człowiekiem na ziemi? Oto niebiosa i niebiosa niebios nie mogą Cię ogarnąć, a cóż dopiero ten przybytek, który zbudowałem?!”

Okrzyk ten zawiera dwie arcyważne prawdy. Po pierwsze, że Bóg chce zamieszkać z ludźmi. Po drugie, że w świetle objawienia udzielonego człowiekowi przechodzi to wszelkie pojęcie! Czy to rzeczywiście możliwe?  –  woła Salomon, ogarnięty zdumieniem w obliczu woli samoograniczenia się Boga przez wzgląd na nas. Z pokorą świadczącą o bojaźni Bożej, a więc o prawdziwej mądrości, król oznajmia, że nie człowiek, lecz sam Bóg obrał to miejsce, by objawić się Izraelowi i światu. Jest też świadom, że ta budowla, choćby najokazalsza, na jaką  –  jako ambitny władca  –  mógł się zdobyć, nie jest właściwym miejscem dla Niego. Bóg nie jest pogańskim bożkiem, którego figurę z honorami umieszcza się w dedykowanej mu świątyni, ani dżinem, którego można by złapać i zmusić, by spełniał ludzkie życzenia i zachcianki. Bóg, głosi w modlitewnym natchnieniu Salomon, jest suwerennym Panem i nawet niedostępna dla człowieka rzeczywistość, w której przebywa, nie może Go ogarnąć. Wizja ta w sposób diametralny różni się od kuszącego swą wygodą pogańskiego pojmowania sacrum. Tego wszystkiego słucha zgromadzony lud, który za chwilę będzie świadkiem odpowiedzi na modlitwę królewską, a wówczas złoży pokłon do ziemi w oznace czci i wzniesie Psalm sławiący Bożą dobroć i wieczną łaskę.

Opis napełnienia świątyni przez Boga  –  zauważmy, że gdy Bóg zstępuje do niej, kapłani nie mogą tam wejść, by sprawować kult, gdyż jest ona pełna chwały Pańskiej (w istocie znaczy to, że nie ma w niej miejsca na nic prócz samego Boga!)  –  stanowi powtórzenie okoliczności towarzyszących poświęceniu przybytku na pustyni (II Mojż. 40:34-35). Także obraz ognia spadającego z niebios, kilkakrotnie przywoływany w Starym Testamencie w wyjątkowo ważnych sytuacjach, i tym razem oznacza szczególną manifestację Bożej obecności: oto Salomon i cały lud ujrzał wypowiedzianą z mocą Odpowiedź na pytanie z gatunku „być albo nie być”. Przekonujemy się też, że jeśli Bóg nie zstąpi z wysokości i swą obecnością nie napełni świątyni  –  jest ona tylko budowlą jak inne, bez względu na przypisywane jej tytuły i funkcje. Świątynia staje się prawdziwą świątynią, gdy On w niej zamieszka. A człowieka przepełnia wtedy uwielbienie  –  wszak Bóg przebywa w chwałach swego ludu.

„Wielokrotnie i wieloma sposobami przemawiał Bóg dawnymi czasy do ojców przez proroków”  –  czytamy na początku Listu do Hebrajczyków. Ważną częścią tego przekazu była świątynia i cały kult ofiarny, lecz czy znajdowało to właściwy odzew? Jakże często Dom Boży zamieniano w przedsiębiorstwo usługowe, powinności religijne traktując czysto formalnie; ileż razy nawoływał On swój lud do pokuty, dopominając się nie ofiar, lecz miłosierdzia, a więc postępowania wobec innych na Jego podobieństwo. Ale nie usłuchano Go, dlatego „Ostatnio, u kresu tych dni, przemówił do nas przez Syna, (...) który jest odblaskiem chwały i odbiciem Jego istoty” (Hebr. 1:1-3). I był Jezus na ziemi przybytkiem Boga między ludźmi, bo  –  jak mówi apostoł Paweł  –  „w Nim zamieszkała cieleśnie cała pełnia boskości” (Kol. 1:19). Stało się więc to, o co z niedowierzaniem pytał Salomon: oto naprawdę zamieszkał Bóg z człowiekiem na ziemi; zamieszkał w nim. A ponieważ nie chciał poprzestać na samym Jezusie, to...

„...gdy nadszedł dzień Zielonych Świąt, byli wszyscy razem na jednym miejscu. I powstał nagle z nieba szum, jakby wiejącego gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, gdzie siedzieli. I ukazały im się języki jakby z ognia, które się rozdzieliły i usiadły na każdym z nich. I napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch poddawał. A przebywali w Jerozolimie Żydzi, mężowie nabożni, spośród wszystkich ludów, jakie są pod niebem, (...) i dziwili się, mówiąc: (...) Jakże więc to jest, że (...) słyszymy ich, jak w naszych językach głoszą wielkie dzieła Boże. (...) Cóż to może znaczyć?” (Dz. 2:1-12)

Właśnie, co naprawdę oznacza Pięćdziesiątnica? Coś, co zapiera dech i o czym nawet nie śniło się Salomonowi: oto na każdym z zebranych spoczął i każdego z nich napełnił Duch Boży, Duch chwały. Zstąpił na pierwszych chrześcijan tak samo, jak niegdyś na świątynię zbudowaną przez Salomona (warto porównać te dwa opisy), lecz zarazem stało się tu coś całkowicie nowego. Oto wszyscy, z osobna i razem, mogą powiedzieć o sobie: „Myśmy bowiem świątynią Boga żywego, jak powiedział Bóg”, bo „Bóg (...) nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych” (II Kor. 6:16; Dz. 17:24).

Wolą Bożą jest, aby każdy, w czyim sercu przez wiarę zamieszkał Chrystus, otrzymał do swego wnętrza zadatek i pieczęć Ducha Świętego. Apostoł Paweł wiele troski poświęca, by uświadomić nam, co to oznacza w praktyce: „czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych? Drogoście bowiem kupieni. Wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym” (I Kor. 6:19-20).

Ale ów zadatek Ducha to zaledwie początek procesu ciągłej przemiany, który Bóg pragnie doprowadzić w nas do doskonałego końca, to znaczy abyśmy, na wzór Jezusa, „zostali wypełnieni całkowicie pełnią Bożą” (Ef. 3:17). Bo dar Ducha Świętego sprawia, że Bóg, który  –  jak przekonaliśmy się  –  szuka miejsca, gdzie mógłby spocząć, może zamieszkać w człowieku, objawiać się jemu i przez niego, przekształcając go na swe podobieństwo. Oto niesamowita  –  lecz wiarygodna  –  oferta, równie hojna, jak Bóg, który nam ją składa. Temu więc, „który was może ustrzec od upadku i stawić nieskalanych z weselem przed obliczem swojej chwały, Jedynemu Bogu, Zbawicielowi naszemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, niech będzie chwała, uwielbienie, moc i władza przed wszystkimi wiekami i teraz, i po wszystkie wieki. Amen” (Jud. 24-25).

Czy nas to przeraża, czy tego pragniemy? Czy wierzymy, że naprawdę zamieszka Bóg z człowiekiem na ziemi? I czy pozwolimy, by to w nas znalazł miejsce, gdzie mógłby spocząć?

Monika Kwiecień