Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1998

A gdy On przybliżał się do Jerycha, pewien ślepiec siedział przy drodze, żebrząc. A gdy usłyszał, że tłum przechodzi, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu wtedy, że Jezus Nazareński przechodzi. I zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawidowy, zmiłuj się nade mną! A ci, którzy szli na przedzie, gromili go, by milczał. On zaś coraz głośniej wołał: Synu Dawidowy, zmiłuj się nade mną! Wtedy Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy ten się zbliżył, zapytał go, mówiąc: Co chcesz, abym ci uczynił? A on odrzekł: Panie, abym przejrzał. A Jezus rzekł do niego: Przejrzyj! Wiara twoja uzdrowiła cię. I zaraz odzyskał wzrok, i szedł za Nim, wielbiąc Boga. A cały lud, ujrzawszy to, oddał chwałę Bogu.

Łuk. 18:35-43

Wychowałem się w czasach, gdy w Polsce nie było widać ludzi żebrzących na ulicy – mogłem ich zobaczyć tylko na zdjęciach czy filmach z dalekich krajów. Czy to oznacza, że wtedy u nas nie było bezdomnych, bezrobotnych, nędzarzy? A może byli, ale ukryci czy raczej – ukrywani? Może byli spychani do miejsc, do których „normalnemu” człowiekowi nie zdarzało się zaglądać? Lecz teraz ludzie ci są na widoku: na ulicach, dworcach, klatkach schodowych dużych miast. Nigdy, oczywiście, nie wiesz, kto z nich jest naprawdę w potrzebie – można usłyszeć wiele historii, np. o „bezdomnym żebraku”, którego własny kierowca przywoził co rano w określone miejsce, a wieczorem zabierał z powrotem. Nie wiem, jak było naprawdę – może to historyjka zmyślona po to, by usprawiedliwić naszą zatwardziałość serc i obojętność i by uciszyć nasz wewnętrzny niepokój, kiedy takich ludzi spotykamy na swojej drodze z pracy do domu?

W krajach Trzeciego Świata oni oczywiście zawsze istnieli i np. w Indiach chodniki miast są wciąż mieszkaniem bezdomnych. Często są to ludzie niepełnosprawni: sparaliżowani, kalecy, niewidomi. Dla nich nie ma pracy ani pomocy socjalnej; żeby przeżyć, nie mają innego sposobu, jak żebrać. W czasach Jezusa widok żebraka nie był czymś osobliwym. W miejskim krajobrazie Palestyny I wieku n. e. żebractwo było rzeczywistością codzienną, o czym świadczą liczne zapisy Nowego Testamentu: z żebrakami spotykamy się w przypowieściach Jezusa, w Ewangeliach i Dziejach Apostolskich. Także historia z Ewangelii Łukasza to opowieść o człowieku, który na skutek ślepoty musi żebrać o chleb.

Jezus i Jego dwunastu uczniów zmierza do Jerozolimy, by wziąć udział w święcie Paschy. Widać, że podążali większą grupą – spotkali też pielgrzymów z Galilei i idą razem; tak jest bezpieczniej i raźniej. Tłum czyni wiele hałasu – być może niektórzy śpiewali Psalmy, inni rozmawiali o Jezusie, który właśnie do nich dołączył. Zapewne byli wśród nich tacy, którzy słyszeli kazania Jezusa, widzieli, jak uzdrawiał. Zapewne niektórzy zastanawiali się, czy to nie jest ten wódz, na którego czekają, by oswobodził ich kraj spod rzymskiego jarzma. W każdym razie ślepiec siedzący przy drodze, może już u bram Jerycha, słyszy hałaśliwy tłum i pyta o powód tego poruszenia. Odpowiedź jednak nie brzmi: „To grupa pielgrzymów idąca do Jerozolimy”, lecz: „Jezus Nazareński przechodzi”. Z tego powodu jest ten hałas i całe to zamieszanie. Ponieważ Jezus przechodzi. I natychmiast ten ślepy człowiek zaczyna wołać, przekrzykując hałas: „Jezusie, Synu Dawidowy, zmiłuj się nade mną!”

Słowa, których tutaj używa apostoł Łukasz to jedne z niewielu, które na stałe weszły do liturgii nabożeństw Kościoła Powszechnego: do mszy łacińskiej, tradycji prawosławia, ewangelickich nabożeństw: Kyrie elejson, Panie, zmiłuj się! Tych słów używa ślepiec, by zwrócić na siebie uwagę Jezusa: „Jezusie, Synu Dawidowy, zmiłuj się nade mną!”

Ludzie idący na czele grupy pielgrzymów usiłują go uciszyć. Ale dlaczego? W końcu nikomu nic złego nie robi, wzywając Jezusa, którego sam nie może zobaczyć. A może powodem tego uciszania jest zwrot, jakiego ten nieszczęśnik używa wobec Jezusa – Syn Dawidowy? To przecież jeden z tytułów mesjasza, przywódcy, który ma nadejść, wyzwolić Izraela i ustanowić pokój. Nazywając Jezusa Synem Dawida, ten ślepy mężczyzna daje poznać, że wierzy wszystkiemu, co słyszał o Jezusie, i wierzy, że właśnie Jezus jest tym Oczekiwanym, Synem Dawida. Lecz są to równocześnie buntownicze, niebezpieczne słowa – jeśli ktoś z faryzeuszy usłyszy je, głośno wykrzyczane na ulicy, żebrak może napytać kłopotów sobie i innym, także Jezusowi. Dlatego strofują go: ucisz się, nie wygaduj takich rzeczy! Ale on dalej woła, jeszcze głośniej: „Synu Dawidowy, zmiłuj się nade mną!”

Jezus zatrzymuje się. Chce zobaczyć, kto Go tak rozpaczliwie przyzywa, prowadzą więc ślepca przez tłum do Tego, który jest w centrum. Słyszy głos: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Odpowiedź jest natychmiastowa i nie jest to prośba o jałmużnę, o kolejny grosz: „Panie, abym przejrzał”! Niewidomy wie, że wzrok to niezależność, to wyzwolenie z upokorzeń żebraka, to – życie. Słyszy Mówiącego z mocą: „Przejrzyj! Wiara twoje uzdrowiła cię”. I – jak stwierdza Ewangelista – „zaraz odzyskał wzrok, i szedł za Nim, wielbiąc Boga”.

Zapewne niektórzy z nas czują się trochę nieswojo i niepewnie, czytając o tych uzdrowieniach, tak licznych w Ewangeliach. Ale Łukasz uwielbia te historie – sam był lekarzem i lubił ukazywać Jezusa jako uzdrowiciela. Nikt z nas nie wątpi, że Jezus uzdrawiał, chociaż On sam najczęściej mówił: „Twoja wiara uzdrowiła cię”. Mój niepokój nie wynika z tego, że nie rozumiem, jak dokonywały się te uzdrowienia, jest bowiem wiele spraw w życiu, których nie rozumiemy; im starsi jesteśmy, tym jest ich więcej. Mój niepokój wywołuje sprawa tych ludzi, którzy nie zostali uzdrowieni. W czasach Jezusa lekarze byli nieliczni a ich wiedza bardzo ograniczona, wielu więc było chorych, którzy nie odzyskali zdrowia, wielu chromych, którzy nie mogli podskakiwać z radości, wielu opętanych, którzy nie zaznali spokoju. Wielu też ślepców siedziało przy drogach, którymi nie przeszedł Jezus. Dzisiaj lekarze potrafią zdziałać cuda, których Łukasz, choć lekarz, nie mógł sobie wyobrazić: można usunąć kataraktę, zoperować jaskrę, przykleić odklejoną siatkówkę. Lecz nadal są i takie przypadki, wobec których lekarze stają bezradni. I nadal pozostaje pytanie, dlaczego jedni są uleczani a drudzy nie.

Często prosimy Boga o powrót do zdrowia kogoś bliskiego, modlimy się o zdrowienie. Czasami nasze modlitwy są wysłuchane i spełnione, i wtedy jesteśmy wdzięczni Bogu. Lecz często nasze modlitwy pozostają bez odpowiedzi lub odpowiedź nie jest taka, jakiej byśmy chcieli. Czy to świadczy o słabości naszej wiary? Miejmy nadzieję, że nie. Bóg odpowiada nam na różne sposoby: niektórzy chorzy odzyskują zdrowie, niektórzy w swojej słabości mogą okazać swą siłę i męstwo, niektórzy nawet – służyć innym cierpiącym. Niektórzy jednak umierają, przypominając nam, że tylko przez śmierć zmierzamy do życia wiecznego. Są różne drogi podążania za Jezusem.

Odzyskawszy wzrok, ten ślepiec natychmiast spontanicznie przyłączył się do pielgrzymów, by wielbić Boga i podążać za Jezusem w drodze do Jerozolimy. Często zastanawiam się, co z nim się działo potem? Ewangelista Marek podaje nam jego imię, Bartymeusz, co sugeruje, że pozostał w gronie uczniów Jezusa, że należał do wczesnego Kościoła. Mateusz zaś mówi o dwóch ślepcach – lubił on pary. Ale Łukasz różni się w swej relacji od pozostałych synoptyków przede wszystkim umiejscowieniem tego wydarzenia w czasie: kiedy dwaj pierwsi umieszczają je na końcu podróży, Łukasz sytuuje je na początku, przed Niedzielą Palmową i wjazdem do Jerozolimy. Ma po temu wyraźny powód a wyłuszcza go w wersetach poprzedzających tę przypowieść (por. 18:31-34). Jezus powiedział do Dwunastu: „Oto idziemy do Jerozolimy” i przepowiedział swoje uwięzienie, upokorzenie, śmierć i zmartwychwstanie. lecz, jak mówi Łukasz, „oni nic z tego nie zrozumieli i było to słowo zakryte przed nimi, i nie wiedzieli, co mówiono”. Aż trzykrotnie Łukasz podkreśla, że uczniowie nie zrozumieli słów Jezusa. Byli ślepi.

Czy zestawiając obok siebie te dwa wydarzenia Łukasz chce nam powiedzieć, że Jezusowi łatwiej było przywrócić wzrok ślepemu niż wyleczyć ślepotę uczniów? A może mówi nam, że wszyscy będziemy ślepi, dopóki nie poprosimy Go, by nam przywrócił wzrok?

Zebraliśmy się dziś na tym nabożeństwie, młodzi i starzy, ci, którzy rozpoczynają swoją wędrówkę, i ci, którzy ją już dawno rozpoczęli. Dla niektórych jest to naturalne miejsce w drodze, którą pokonują, podążając za Jezusem, dla innych to dopiero początek. Wszyscy jednak mamy świadomość, że jest wiele spraw i rzeczy, których nie widzimy jeszcze dostatecznie jasno lub których nie dostrzegamy w ogóle. I tak jak Dwunastu, nie jest nam wcale łatwo zrozumieć słowa Jezusa o życiu zyskanym przez śmierć, o triumfie przychodzącym przez cierpienie. Widzimy tylko zarys, niejasny kształt tych rzeczy, bo bardzo często patrzymy – a nie widzimy, słyszymy – a nie słuchamy, mówimy – a nie rozmawiamy.


Jest jednak dar, o który moglibyśmy Boga prosić. Prośmy Go o duchowy wzrok, o ukryte oko, by widzieć, jak się rzeczy mają naprawdę. I by nazywać je po imieniu. Tej umiejętności przejrzystego widzenia nie można zdobyć, słuchając rozmaitych frazesów – czy to religijnych, politycznych, czy ekonomicznych, którymi teraz szafuje się tak chętnie. To ukryte oko jest darem, który nie ułatwi nam życia, ponieważ pozbawia nas wygody stereotypów w myśleniu, prostoty sloganów i banałów. Lecz jest to dar samego życia, gdyż bez tego ukrytego oka nigdy nie doświadczymy życia takim, jakie ono naprawdę jest. Więc może prośba owego palestyńskiego ślepca powinna być także naszą modlitwą dzisiaj? Jezus pyta nas: „Co chcesz, abym ci uczynił?” A my odpowiadamy: „Panie, abym przejrzał”. Amen.

Ks. Michał Jabłoński