Drukuj

4 / 1997

Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też mamy oczekiwać innego?
Mat. 11:3

Często się zdarza w życiu ludzi, którzy mają za sobą długoletnie doświadczenia religijne, że dochodzą do wniosku, iż posiedli dostateczną znajomość Boga i spraw Jego Królestwa. Uważają, że On zawsze postępuje w określony sposób i gdy np. chodzi o wysłuchanie modlitwy, ma zwyczaj odpowiadać: „tak”, „nie” albo „czekaj”. Tacy chrześcijanie wiedzą, co jest słuszne lub nie, oraz jak, gdzie i kiedy się zachować, by Bóg był z nich zadowolony. Sądzą więc, że mogą żyć spokojnie i udzielać porad innym. Czy to właściwa postawa, sami osądźmy.

W życiu z Bogiem tak się bowiem dzieje – i potwierdziło się to po wielokroć – iż może On zaskoczyć najbardziej nawet oddanego i doświadczonego sługę. Może udzielić odpowiedzi, która przekroczy wszelkie jego wyobrażenia i dotychczasowe doświadczenie, zbijając go z tropu. Bóg, Ten „całkowicie Inny”, może, jeśli zechce, odpowiedzieć zupełnie inaczej, niż nam się wydaje – lub jesteśmy wręcz przekonani – że odpowiedzieć powinien. To właśnie spotkało Jezusowego herolda, Jana Chrzciciela, i niełatwo mu było zaakceptować tę zaskakującą odpowiedź.

Tekst rozważanej przez nas Ewangelii powiada, że Jezus przyszedł na ziemię i realizuje swoje powołanie – zwiastuje Królestwo Boże (Mat. 11:1; por. 4:17). Wcześniej to samo poselstwo przyniósł Jan Chrzciciel (3:2). Nie ulega wątpliwości, iż trwał wiernie przy Bogu, który go wybrał i przygotował do pełnienia służby oraz bardzo ją pobłogosławił. W realizacji tego zadania Jan wykazał się prawością i odwagą. Zyskał też posłuch i szacunek ludzi, bo „wprawdzie żadnego cudu nie uczynił, ale wszystko, cokolwiek Jan [o Jezusie] powiedział, było prawdą” (Jn 10:41).

Z powodu bezkompromisowej rozprawy z niesprawiedliwością i publicznego napiętnowania niemoralnego życia tetrarchy Heroda, został aresztowany i osadzony w twierdzy w Macheroncie. Gwałt zadany sprawiedliwemu słudze Boga i Jego ludu Jan początkowo znosił cierpliwie i z godnością cechującą Bożego proroka, wierząc, że Bóg jest wierny wobec każdego, kogo powołał. Czas próby jednak trwał, więzienie dłużyło się w nieskończoność, a samotność i monotonia powtarzających się codziennie czynności stały się dlań takim ciężarem, iż poczuł znużenie i zalążki zwątpienia co do sensu swego powołania. Być może na ów stan wpłynęły też wieści o tym, czego „nauczał i kazał” Jezus (Mat. 11:1).

Wieści przynoszone Janowi przez przyjaciół i uczniów brzmiały entuzjastycznie: „Ślepi odzyskują wzrok i chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni i głusi słyszą, umarli są wskrzeszani a ubogim zwiastowana jest ewangelia” (Mat. 11:5). Może Jan, słuchając tego wszystkiego, w uniesieniu wielbił Boga za Jego dobroć i wierność.

Wieści te powracały doń niczym refren. A może o czynach Jezusa rzeczywiście ułożono hymn, jak to się już kiedyś w Izraelu zdarzyło? Do uszu króla Saula zaczęły docierać przyśpiewki o bojowych wyczynach młodego Dawida i zazdrosny król nie mógł w końcu znieść nuconych wszędzie słów: „Pobił Saul swój tysiąc, ale Dawid swoje dziesięć tysięcy” (I Sam. 18:7). Jeśli więc i o czynach Jezusa śpiewano takie radosne strofy, to może również cierpliwość uwięzionego Jana sięgnęła kresu i obudziło się w nim pytanie, na które za wszelką cenę musiał dostać odpowiedź.

Jan był oczywiście świadom, że został wybrany z łaski Bożej – dlatego zwiastował pokutę i zbawienie na pustyni, z dala od Jerozolimy i wspaniałej świątyni, z dala od sprawowanego tam kultu ofiarnego i towarzyszących mu ceremoniałów. Dochowując wierności powołaniu Najwyższego przygotowywał drogę Jego Mesjaszowi. Rozpoznał Go, uczcił, obwieścił, a nawet ochrzcił (choć się nieco wzbraniał), zanurzając Go w wodach Jordanu. Potem nadal głosił Słowa prawdy wszystkim bez wyjątku, zgodnie z wolą Najwyższego publicznie skarcił Heroda i trafił do więzienia. Tkwił tam już tyle czasu, nasłuchując wieści o wspaniałych czynach Jezusa. Było tylko jedno „ale”. Czy ten Jezus, Baranek Boży, Boży Mesjasz, który pomaga wszystkim dookoła, zapomniał o swoim słudze? Innym pomaga, a jemu nie. Nie może – czy nie chce?

Jan poznał Boga, Jego wszechmocne działanie, świętość i łaskę. I wiedział, że na modlitwę raz odpowiada „tak”, raz „nie” a innym razem „czekaj”. Czekał jednak tak długo, że musiał się w końcu dowiedzieć, raz na zawsze i ostatecznie: „Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też mamy oczekiwać innego?” (Mat. 11:3). Z tym pytaniem wysłał do Jezusa swoich dwóch uczniów, ponieważ zgodnie z Pismem świadectwo dwóch jest prawdziwe.

Często i my postępujemy podobnie, gdy kłopoty przerastają nas i nie możemy doczekać się upragnionej odmiany losu. Z determinacją domagamy się Bożego „tak” albo „nie”. Tkwimy bowiem w jakimś „więzieniu” – z własnej winy lub niewinnie – i dłużej już wytrzymać nie możemy. Przywołujemy wtedy na pomoc całą swą wiedzę i doświadczenie religijne. A co robi wówczas Bóg? W takiej właśnie chwili często odpowiada zupełnie inaczej.

Jezus nie pozostawia Jana, podobnie jak i nas, bez odpowiedzi. Jest ona tak wielka, jak wielkie i szerokie jest serce Boga i Jego Mesjasza. Wysłańcy Jana mają mu powtórzyć to, o czym Jan w gruncie rzeczy wie i co stanowi treść i sens jego życia: Jezus Chrystus nie jest Tym, za kogo chcą Go uznawać ludzie, a więc nie jest mesjaszem politycznym. Nie przyszedł na ziemię Izraela, by się rozprawić z jego wrogami, Rzymianami, ani nie zamierza doprowadzić do restauracji starotestamentowej monarchii izraelskiej w stylu rządów Dawida lub Salomona.

To była najbardziej gorsząca część Ewangelii Jezusowej dla Izraelitów „według ciała”, nie żyjących według „wiary Abrahamowej”. Nie powinna ona jednak gorszyć Jana, ponieważ na samym początku służby przed obliczem Najwyższego i ludem Izraela wyznał swą wiarę otwarcie: „Ja nie jestem Chrystusem, lecz zostałem posłany przed Nim. Kto ma oblubienicę, ten jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca [Jan Chrzciciel], który stoi i słucha go, raduje się niezmiernie, słysząc głos oblubieńca [Jezusa Chrystusa]. Tej właśnie radości doznaję w całej pełni. On musi wzrastać, ja zaś stawać się mniejszym” (Jn 3:28 30).

Przypomnijcie Janowi – powiada Jezus wysłańcom – że moje słowa i czyny są dokładnym wypełnieniem proroctw starotestamentowych (por. Iz. 35:1 6; 61:1-11). Pan mówi swemu słudze: wytrwaj, nie zniechęcaj się, ponieważ ty i ja spełniamy po prostu swoje powołanie! Ono jest niezależne od drogi, którą musimy przejść. Ja znam swoją i widzę dokładnie cel, do którego zmierzam: to krzyż, śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie, aby uwielbiony był Wszechmocny Ojciec. A twoja droga życia i cała służba Najwyższemu stanowią cząstkę mojego dzieła i mojej drogi. O mnie świadczyłeś wszystkim ludziom mówiąc: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. [...] Widziałem Ducha, zstępującego z nieba jakby gołębica; i spoczął na Nim. [...] A ja widziałem to i złożyłem świadectwo, że ten jest Synem Bożym” (Jn 1:29.32.34). Jeśli zatem nawet idąc swoją drogę, która jest cząstką mojej służby i mojej drogi, lękasz się, że będziesz musiał oddać życie za mnie i moją sprawę, nie cofaj się i bądź mężny. Ja już teraz wskrzeszam umarłych (por. Mat. 11:5), lecz mam coś więcej: „Jam jest zmartwychwstanie i życie; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie” (Jn 11:25).

Jezus chce zmienić płytką i niedojrzałą wiarę Jana, tak dobrze nam znaną. Jakże często bowiem narzekamy: przecież uwierzyłem Bogu, więc czemu mi nie pomaga, czemu nie wysłuchuje mojej modlitwy i nie odpowiada tak, jak zwykł odpowiadać...

Pan pokazuje Janowi, że pragnie wiary dojrzałej, i wyraża to „w stylu Tomaszowym”: uwierzyłeś mi na Słowo, poszedłeś przede mną wiernie, moszcząc mi drogę i świadcząc o mnie z gorliwością proroka: „Nie może człowiek niczego wziąć, jeśli mu nie jest dane z nieba. [...] On [Jezus] musi wzrastać, ja zaś stawać się mniejszym” (Jn 3:27n.), i wytrwałeś aż dotąd. Wierz więc dalej i stań się człowiekiem wiary dojrzałej – zdaj się na mnie i moje Słowo. Nie żądaj, jak dotąd postępowałeś, nic dla siebie! Ja, moje słowa i czyny, które z woli Ojca spełniam w taki sposób i w takim czasie, jaki On wybiera, niech ci wystarczą.

Jezus odpowiada więc Janowi identycznie, jak po swoim zmartwychwstaniu zwróci się do wątpiącego Tomasza (oraz do każdego z nas): „Że mnie ujrzałeś, uwierzyłeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (Jn 20:29). Do tego w gruncie rzeczy sprowadza się istota udzielonej Janowi odpowiedzi. Ale ostatnie słowo jest pełnym miłości napomnieniem Wszechmogącego Boga i Przyjaciela: „błogosławiony jest ten, kto się mną nie zgorszy” (Mat. 11:6).

W ciągu dziejów ludu Bożego Starego i Nowego Testamentu z powodu wiary w Boga – wbrew swej woli i dobrowolnie – wielu poszło do więzienia, wielu też poniosło śmierć. Ich lista jest długa, więc wspomnę tylko jednego z nich. Swą postawą w życiu i w służbie Bogu, w więzieniu i w obliczu śmierci, wzbudzał on i wciąż wzbudza podziw dla swej odważnej, dojrzałej wiary.

To Dietrich Bonhoeffer, pastor i teolog ewangelicki, z powodu wierności Chrystusowi i sprzeciwu wobec hitleryzmu powieszony na miesiąc przed końcem wojny, 9 kwietnia 1945 r., w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu. Stojąc pod szubienicą, wyznał: „To koniec, ale dla mnie początek życia”. A nieco wcześniej, jeszcze w więzieniu, złożył w jednym z ostatnich wierszy dojrzałe wyznanie wiary:

W potędze dobra pewnie skryci,
Ufnie czekamy na to, co przyjść ma;
Bóg z nami jest i z rana, i z wieczora,
Z pewnością też – każdego dnia.

Ks. Mieczysław Kwiecień