Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1995

Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby nikt, kto weń wierzy, nie zginął, ale aby każdy miał żywot wieczny.
Jn3:16

Święta Bożego Narodzenia upływają w bardzo szczególnej atmosferze. Tradycja każe sposobić się do nich starannie, długo i z radością. Te Święta łagodzą obyczaje, myślimy wtedy o innych ludziach serdeczniej, obdarowujemy się nawzajem. Nasze zainteresowanie przesuwa się z codziennej bieganiny i zajęć zawodowych na naszych najbliższych: na rodzinę, przyjaciół, znajomych. Czujemy silniej niż kiedykolwiek przynależność do wspólnoty ludzkiej. Z dzieciństwa niesiemy w sobie wrażenie baśniowości tych dni i to wrażenie odradza się w nas co roku pod wpływem bodźców zmysłowych. Na wystawach i kramach pełno ozdób choinkowych, w domu zapach pasty do podłogi miesza się ze szlachetnymi zapachami ciast, mięs, bigosu i owoców cytrusowych, tu i ówdzie czujemy olejki eteryczne choinkowych drzewek. Czasami nieoczekiwanie słyszymy brzmiące w nas echem pamięci słowa: „I stało się w owe dni...”, i wtedy widzimy stajenkę, a w niej uśmiechniętych Marię i Józefa, i maleńkiego Jezusa. Przed naszymi oczyma przesuwają się pozostałe „osoby dramatu”: Herod, trzej mędrcy, pastuszkowie, chóry anielskie.

Nie ma nic złego w tym, że na czas Świąt chcemy zamknąć za sobą drzwi pozostawiając za nimi zmęczenie, kłopoty, lęk i bezradność. Powinniśmy jednak zanurzać się w świąteczną atmosferę w sposób rozumny i kontrolowany. Użyję pewnego porównania: kiedy w górach wspinamy się z wysiłkiem, przychodzi taki moment, w którym czujemy już nie bicie, ale łomot własnego serca i pulsowanie krwi w skroniach. Wiemy, że nie jesteśmy w stanie zrobić ani kroku dalej. Przystajemy więc, zdejmujemy plecak i rozglądamy się wokół. Wchłaniamy w siebie piękno krajobrazu, którego nie mogliśmy dostrzec idąc pod górę. Miewamy wtedy wspaniałe odczucie jednoczenia się z naturą, odkrywamy namacalną obecność Boga. Ogarnia nas ogromna wdzięczność do Stwórcy za piękno otaczającego nas świata. Plecak wciąż stoi koło nas, mamy świadomość, że jesteśmy w drodze, że tylko odpoczywamy. Praca serca wraca do normy, oddychamy równo, czujemy wewnętrzny spokój i wiemy, że dalsza wędrówka jest możliwa, choć wymaga trudu.

Kiedy jawi się przed naszymi oczami komiksowy obrazek wydarzeń w Betlejem Judzkim sprzed 2000 lat, sięgnijmy do Biblii po obraz prawdziwy. Oto małżonkowie Maria i Józef przybyli z Nazaretu do miasta Betlejem w Judei, by wziąć udział w zarządzonym przez rzymskie władze spisie ludności. Józef pochodził z rodu Dawida i dlatego tu właśnie, w rodzinnym mieście, miał uczestniczyć w owym spisie. Maria była już w bardzo zaawansowanej ciąży, a oboje małżonkowie wiedzieli, że dziecko, które przyjdzie na świat, będzie jedyne w swoim rodzaju. Ta świadomość musiała bardzo silnie wpływać na ich poczucie odpowiedzialności.

Odległość z Nazaretu do Betlejem wynosi ok. 130 km Po tak długiej podróży oboje musieli czuć się bardzo zmęczeni, zwłaszcza ciężarna Maria. Łatwo wyobrazić sobie stroskanego Józefa, jak stara się bez powodzenia znaleźć w gospodach miejsce na odpoczynek. Przypuszczam, że gdyby był człowiekiem zamożnym, bez trudu znalazłby godziwe lokum. Wolą Boga było jednak, aby ziemscy rodzice Jego Syna byli ludźmi ubogimi. Małżonkowie otrzymali więc miejsce w stajni i tam udali się na spoczynek.

W tych prymitywnych warunkach Maria urodziła dziecko. Ewangelista Łukasz pokazuje ich w kilka godzin później: Maria po ogromnym wysiłku, jakim jest poród, i Józef – już oboje uspokojeni, bez reszty skupieni na Nowo Narodzonym. Czy potrafimy odczuć niezwykłość tej sytuacji? Kiedy w rodzinie rodzi się dziecko, radość rodziców miesza się z ogromną nadzieją, że ta maleńka, krucha istota spełni w przyszłości ich marzenia, i oboje snują te marzenia. Maria i Józef patrząc z miłością na Jezusa wiedzieli, że jest to Syn Boga i że urodził się, by dokonać rzeczy niezwykłych, wykraczających poza ludzkie możliwości. Musieli więc powściągnąć swoją wyobraźnię i swoje pragnienia, czując jednocześnie bezmiar odpowiedzialności i mając niejasne przeczucie dramatycznych losów tego dziecka.

Odrzućmy więc uproszczony obrazek betlejemskiej stajenki, zastępując go bogatym obrazem biblijnym. W tym obrazie stajenka pełna jest nie tylko zapachu świeżego siana, ale również rozmaitych innych zapachów zwiastujących życie. Występują tu pełnowymiarowi, żywi ludzie, zmęczeni i stroskani, których potem widzimy w chwili podniosłej i pełnej radości. Jest tu Maria, młodziutka matka, pełna jeszcze wrażeń z niedawnego porodu, i jest Józef opiekujący się swą rodziną. Nade wszystko jednak jest tu Jezus, jeszcze maleńki i bezradny, wymagający troskliwej opieki rodziców. My jednak wiemy, że ten właśnie Jezus, Syn Boży, żyjąc i nauczając ukazał ludziom prawdziwy sens Bożego Słowa, Bożego Prawa i Bożej Miłości. Na koniec zaś ofiarował siebie samego, aby męką na Krzyżu odkupić nasze grzechy. I powinniśmy pamiętać jeszcze o jednym: Bóg uczynił betlejemski cud z niewyobrażalnej miłości do ludzi – do każdego z nas.

Wywołując więc w wyobraźni betlejemską scenę powinniśmy raz jeszcze odczuć ją w pełni. Kiedy zarysuje się w naszych myślach taki właśnie pełny obraz owych wydarzeń, możemy zanurzać się w bożonarodzeniowy, trochę baśniowy nastrój. Świąteczne chwile, zapoczątkowane wieczorem wigilijnym, będą dla nas przystankiem, odpoczynkiem w wędrówce. Plecak pełen życiowych obciążeń postoi przez te dni z boku, ale nie zniknie. W każdej chwili życia jesteśmy przecież sumą samych siebie ze wszystkich chwil poprzednich. Jeżeli tylko uchwycimy prawdziwy sens betlejemskiego wydarzenia sprzed 2000 lat, to w spokoju świątecznych dni spłynie na nas nowa siła, byśmy mogli wrócić na szlak i na tym szlaku zachować się godnie. I wtedy znajdziemy w sobie dość energii, by pokonać samych siebie w godzinie próby, a także by przeciwstawić się złu w każdej jego postaci. Będziemy mieli dość zapału, by mozolnie budować nasze człowieczeństwo, które dzięki wcieleniu Jezusa Chrystusa podniesione zostało do najwyższej godności.

Dorota Niewieczerzał