Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1995

Bóg posłał anioła do Nazaretu, miasta w Galilei, do panny zaręczonej z człowiekiem, któremu na imię było Józef, z domu Dawidowego, a pannie było na imię Maria. Wszedł do niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, łaską obdarzona, Pan z Tobą. Ona zaś, zatrwożona tymi słowami, zastanawiała się, co mogło znaczyć to pozdrowienie. I rzekł jej anioł: Nie bój się, Mario, bo znalazłaś łaskę u Boga. Oto poczniesz w łonie, urodzisz Syna i nadasz Mu imię Jezus. Będzie On wielki, zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego przodka, Dawida. [...] U Boga żadna rzecz nie jest niemożliwa. I rzekła Maria: Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według Słowa twego.

Łuk. 1:26-32.37-38

Nazaretańskie dziewczę, dopiero co zaręczone – wprawdzie z potomkiem królewskiego rodu Dawida, ale bardzo skromnym rzemieślnikiem – przeżywa podwójny wstrząs. Najpierw widzi i słyszy coś, co nie zdarza się codziennie. Wysłaniec Boga kieruje do niej zwykłe-niezwykłe słowa. Zwykłe, bo tak codziennie witały się dzieci Izraela: bądź pozdrowiona, Pan z tobą. Niczego nadzwyczajnego nie można też dostrzec w oznajmieniu, że Bóg darzy kogoś łaską. Każde dziecko Izraela wiedziało, że łaska Boga trwa na wieki (por. Ps. 136). Dlaczegóż więc właśnie Maria miałaby się stać obiektem szczególnej łaski? Dlaczegóż Bóg spojrzał właśnie na nią i właśnie ją wyróżnił spośród tylu innych dziewcząt izraelskich? Boży wybór skrywa tajemnica, w której zawiera się niezwykłość tego wydarzenia.

Maria odczuła wyraźnie, że wokół niej i w niej samej dzieje się coś niezwykłego. Jej serce zabiło gwałtownie w odpowiedzi na słowa Bożego posłańca. Po chwili uświadomiła sobie, że powodem tak szczególnego oznajmienia jej łaski Bożej i wyróżnienia spośród innych dziewcząt izraelskich była zapowiedź macierzyństwa. Macierzyństwo – rzecz sarna w sobie jakże naturalna. Zamężna Izraelitka przyjmuje je z radością jako wyraz Bożego błogosławieństwa. Ale właśnie... kobieta zamężna. Ona zaś, Maria, dopiero zaręczyła się z Józefem, który z całym zaufaniem wybrał ją sobie na żonę w przekonaniu, że nie obcowała dotąd z żadnym mężczyzną. Ona wie, że to prawda, ale jak ma o tym przekonać prostolinijnego Józefa, skoro oczywisty dowód będzie przemawiał przeciwko niej? Jaki wstyd wobec niego, wobec rodziny, znajomych! Czyż można się dziwić, że trapią ją wątpliwości i czuje się zatrwożona?

Niejeden mężczyzna i niejedna kobieta mogliby się dzisiaj dziwić, że Maria tym akurat się przejęła. Dla wielu młodych ludzi zachowywanie wstrzemięźliwości nie jest wszak żadną wartością. Związki nazywane wolnymi, zbliżenia chwilowe, bez żadnych zobowiązań, zdarzają się coraz częściej i coraz rzadziej kogoś dziwią. Prawdopodobnie wskutek tego właśnie podejścia mało kto uważa poczęcie życia za przejaw Bożego błogosławieństwa, za uczestniczenie w kontynuacji aktu stworzenia, podejmowane z poczuciem odpowiedzialności za siebie, za drugą osobę i za tę trzecią istotę oczywiście. „Dzieci są darem Pana – przypomina nam jednak Pismo Święte – podarunkiem jest owoc łona” (Ps. 127:3).

Mimo nadzwyczaj delikatnej sytuacji Maria zdołała przezwyciężyć swe obawy i z całym zaufaniem do Boga, w pokorze, wyrazić wobec Jego wysłannika zgodę: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według Słowa twego”.

Tak oto pojawia się Maria jako postać Ewangelii, chociaż jej historia zaczęła się o wiele wcześniej. Na pierwszy ślad natrafiamy już w opisie upadku człowieka. Stwórca oznajmił wtedy wężowi: „Ustanowię nieprzyjaźń między tobą a kobietą, między twoim a jej potomstwem; ono zdepcze ci głowę, a ty ukąsisz je w piętę” (I Mojż. 3:15). Wyraźniej wątek ten pojawia się dużo później, gdy prorok Izajasz zapowiada przyjście Immanuela: „Sam Pan da wam znak: oto panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Immanuel” (Iz. 7:14). Są to drobne, ale jakże istotne wzmianki, dostrzegane przez interpretatorów chrześcijańskich, którzy na Stary Testament patrzą z perspektywy Nowego i w jego świetle odnoszą Izajaszowe proroctwo o przyjściu Mesjasza do osoby Jezusa z Nazaretu, Syna Marii.

Proroctwa starotestamentowe, skoncentrowane na osobie Mesjasza, wspominają o Jego matce jakby mimochodem, po to tylko, by dać nam do zrozumienia, że Mesjasz nie pojawi się znikąd, lecz że narodzi się jako Syn Człowieczy. Podobnie rzecz ma się w Nowym Testamencie, który zawiera w sobie Ewangelię, czyli dobrą wiadomość o miłości Boga do ludzi, ucieleśnionej w Jezusie, Synu Marii, któryż niej wziął swe człowiecze ciało. Tak więc spełnieniu zapowiedzi o zesłaniu Mesjasza towarzyszy informacja o okolicznościach Jego przyjścia na świat: o osobie matki, o poczęciu i o miejscu narodzenia. Osią tych wydarzeń jest osoba Zbawiciela. Tę właśnie logikę Bożego wyboru, logikę łaski, przyjęła z pokorą Maria oświadczając: „niech mi się stanie według Słowa twego”.

Zgoda na pozostawanie w cieniu Syna stanowi potwierdzenie wyboru, którego obiektem stała się Maria. Jej wielkość ujawnia się w skromności i umiejętności wytrwania w roli, jaką Bóg jej wyznaczył. Swą wielkość, i skromność zarazem, potwierdza Maria słowami hymnu Magnificat, gdy wyraża Bogu wdzięczność za to, że dostrzegł i docenił uniżenie swej służebnicy. On bowiem unicestwia zamysły ludzi pysznych i władców strąca z tronów, a wywyższa poniżonych.

Pozostaje więc Maria w cieniu swego Syna i tylko chwilami wydobywa ją z tego cienia padający na jej osobę promień światła. Tak dzieje się, na przykład, gdy Łukasz opisuje okoliczności narodzenia Jezusa albo wizytę rodziny w świątyni jerozolimskiej dwanaście lat później. Tak dzieje się w Kanie Galilejskiej, na weselu krewnych, gdzie obecny jest także Jezus.

Obecność Marii zaznaczona została również w scenie opisanej przez Marka: kiedy mówiono o Jezusie, że „ma ducha nieczystego; wtedy przyszli matka i bracia Jego, a stojąc przed domem, posłali po Niego i kazali Go zawołać. [...] I powiedzieli Mu: Oto matka Twoja i bracia Twoi, i siostry Twoje są przed domem i poszukują Cię. I odpowiadając rzekł im: Któż jest matką moją i braćmi? I powiódł oczami po tych, którzy wokół Niego siedzieli, i rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i matką” (Mk 3:30-35).

W innej scenie Maria staje się symbolem błogosławionego macierzyństwa, gdy w pewnym sensie pierwsza jej wielbicielka zawoła z tłumu do Jezusa: „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś”. Odpowiedź Jezusa jest jednak jednoznaczna: „Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go” (Łuk. 11:27.28).

Bardzo znamienne wydarzenie rozegrało się pod krzyżem, gdy Jezus rzekł do swej matki: „Niewiasto, oto syn twój”, a potem zwrócił się do umiłowanego ucznia, Jana: „Oto matka twoja” (Jn 19:26.27). Scena ta oznacza chyba coś więcej niż tylko oddanie Marii pod opiekę Jana – może swoisty akt adopcji. Związek między matką a Synem został przeniesiony na Marię i Jana. W kulturze rzymskiej adopcja oznaczała ustanie dotychczasowego pokrewieństwa. Matczyna rola Marii wobec Jezusa kończy się definitywnie z chwilą Jego ukrzyżowania i śmierci. Przygotowywał On ją do tego od dawna, o czym świadczą wspomniane poprzednio sceny. Już jako dwunastoletni chłopiec miał świadomość swej niezależności oraz misji, do wypełnienia której został posłany na ziemię przez Boga, i nie omieszkał tego podkreślić: „Czyż nie wiedzieliście, że w tym, co jest Ojca mego, ja być muszę?” (Łuk. 2:49).

Po raz ostatni Maria pojawia się na początku Dziejów Apostolskich. Widzimy ją w jakimś mieszkaniu na piętrze pośród uczniów, niewiast i rodziny. Jest już po Wniebowstąpieniu i wszyscy zebrali się na modlitwie (Dz. 1:12-14). Od tej chwili jej osobę cień skrywa całkowicie.

Nie ma jednak powodu, aby skrywała ją niepamięć. Również nasza niepamięć. Przeciwnie, trzeba o niej myśleć jako o niewieście wybranej przez Boga i obdarzonej Jego szczególnym błogosławieństwem, dzięki czemu ona sama obdarzyła człowieczeństwem swego Syna. Historia Marii jest głęboko zakorzeniona w Ewangelii i niesie z sobą treści, przez które przemawia do nas Bóg. Nie powinniśmy jednak przypisywać tej niezwykłej kobiecie cech, których nie usprawiedliwia żaden przekaz biblijny. To, co wiemy o Marii na podstawie Ewangelii, pozwala nam mniemać, że nie zaakceptowałaby roli, jaką się jej bez uzasadnienia przypisuje.

W polskich rozmowach ekumenicznych usiłuje się często przekonywać ewangelików o tym, że Maria miałaby stać się pomocą, wręcz pomostem, na drodze ku jedności chrześcijan. Tymczasem nie może być mowy, aby w sprawie kultu maryjnego doszło do takiego zbliżenia między ewangelikami i katolikami. Chodzi bowiem nie tylko o przejawy tzw. pobożności ludowej, ale w szczególności o stanowisko duchowieństwa, nie wyłączając Biskupa Rzymu, które u ewangelików budzi sprzeciw, a nawet zgorszenie. Problem ten mógłby przestać nas dzielić, gdyby Marię zaczęto otaczać czcią wynikającą z roli i miejsca, jakie zajmuje ona w Ewangelii. A jest rzeczą znamienną i nieprzypadkową, że zarówno w scenie pokłonu mędrców (Mat. 2:11), jak i w objawieniu zesłanym Józefowi we śnie, na pierwszym planie znajduje się Dziecię, a Maria, Jego matka, Mu towarzyszy: „...wszedłszy do domu, ujrzeli Dziecię z Marią, matką Jego, i upadłszy, oddali Mu pokłon. [...] A gdy oni odeszli, oto anioł Pański [...] rzekł: Wstań, weź Dziecię oraz matkę Jego i uchodź do Egiptu [...] Wstał więc i wziął Dziecię oraz matkę Jego w nocy, i udał się do Egiptu” (Mat. 2:11.13.14).

Łączy nas wszakże i bliska jest nam Maria, która śpiewa Magnificat, Maria, która stoi pod Krzyżem, i Maria, która wraz z innymi wyznawcami Jezusa przyjmuje chrzest Duchem Świętym. Przyłączmy się więc do niej w jej uwielbieniu Boga i uwielbiajmy Go wraz z nią.