Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 / 1995

W styczniu wierni z różnych Kościołów modlą się wspólnie podczas Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Jego tegoroczny główny temat jest przedmiotem poniższego kazania – red.

Przypowieść ekumenistom po drodze, czyli do wszystkich
(Z TEKI KAZAŃ NIE WYGŁOSZONYCH)

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Wytrwajcie we mnie, a ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – o ile nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we mnie, a ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli we mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni.

Jn 15:1-7 wg Biblii Tysiąclecia

W słowach tej Ewangelii usłyszeć można, a następnie mocno wyakcentować i nagłośnić, tony pełne groźby. Wówczas tekst wydaje się napisany po to, by w zestawieniu z Bogiem człowieka pomniejszyć i przestrzec, i nastraszyć. Słowa: beze mnie nic nie możecie uczynić, znaczą wtedy: Bóg jest wszystkim, wy zaś jesteście mali, a wasze istnienie nic nie znaczy. Odcięcie latorośli i wrzucenie w ogień oznacza więc karę śmierci za każde odchylenie... I w ten sposób ten wątek snuć by można dalej.

Słowa Janowej Ewangelii z całą pewnością nie mają jednak takiego znaczenia. Pewnie, Bóg jest wszystkim, my jesteśmy istotami znikomymi i zwiewnymi. Nasza wielkość i godność polega jednak na tym, że z Bogiem jesteśmy złączeni i zjednoczeni, i z tej więzi z Nim zdajemy sobie sprawę w życiu.

My, ludzie, w gruncie rzeczy jesteśmy na ziemi jedynymi stworzeniami świadomie czującymi i spostrzegającymi, że żyje i pulsuje w nas coś ze strumienia nieskończoności. Jedynymi jesteśmy, którzy w sposób świadomy oddają się refleksji nad zaklętymi w nas predyspozycjami, uzdolnieniami, nad naszym jednorazowym i na cokolwiek innego niewymienialnym powołaniem, którego źródło wskazuje na nasze absolutne znaczenie i wyróżnienie. Zespolone z Bogiem nasze życie przeznaczone jest do tego, byśmy się stali bogaci i wielcy; jedyny problem sprowadza się do pytania, w jaki sposób pozostać zakotwiczonym w tej wielkiej głębi naszego pochodzenia.

Czy na baczną uwagę nie zasługuje fakt, że już w trzech pierwszych Ewangeliach Chrystus sam, ilekroć mówi o relacji Bóg – człowiek, w gruncie rzeczy ciągle odwołuje się do przypowieści o wzroście, czyli sięga po obrazy z życia organicznego? A czyni tak po to, by nas przestrzec przed wszelką próbą gwałtownego obchodzenia się z samymi sobą.

Wszystko, co Jezus ucieleśnia i głosi, jest takie inne niż odezwy fanatycznych proroków i ascetycznych herosów. W oczach Chrystusa Królestwa niebieskiego nie wywalcza się ani nie zdobywa przez stosowanie taktyki tytanów, którzy usypując coraz większą górę, niebo usiłują wziąć szturmem. Gdy Chrystus mówi o panowaniu Bożym w naszym życiu.

chętnie posługuje się obrazem: rzecz się ma jak z ziarenkiem gorczycy, które jest tak maleńkie i niepozorne, iż nie dalibyśmy za nie złamanego grosza. A mimo to pnie się ta drobina rozłożyście w górę, tak że ptaki niebieskie na jej gałęziach budować mogą swe gniazda. Albo dzieje się tak, jak z ziarnem, rzuconym w rolę ręką siewcy. On sam nie wie, jak ono dojrzewa: osobiście może tylko dzień po dniu je doglądać. Posiew wystrzela z ziemi bez jego współudziału. Tak jednolicie, tak harmonijnie złączony powinniśmy wyobrażać sobie nasz stosunek z Bogiem. Wyzwolić powinniśmy się raz na zawsze spod presji lęku, ustawicznie zniewalającego nas do deklamowania: „My to zrobimy, my się z tym uporamy, my musimy to osiągnąć”. Tymczasem jedyne zadanie stojące przed nami polega właśnie na tym, ażeby radykalnie zdystansować się od tego wyczynowego wysiłku rozpaczy i nauczyć się głębszej ufności. W istocie rzeczy w naszym sercu żyje wszystko, co Bóg ma nam do powiedzenia; osaczeni strachem nie powinniśmy się zamykać, lecz otworzyć na to, co w nas pragnie żyć, co prze ku życiu. Więcej naprawdę nie trzeba ponad to, by nie przeszkadzać Bogu, który pragnie ukształtować w nas Chrystusa i uchronić cud duchowego wzrostu.

I dlatego najcelniejszym komentarzem do powyższej perykopy z Janowej Ewangelii o winnym krzewie i latoroślach są słowa z Pierwszego Listu Św. Jana: Bracia, jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko” (3:20).

Również na podstawie tych słów śnić można koszmarne sny grozy – o Bogu, który wszystko wie. Można tych słów (nad-)użyć w tym sensie, że z Boga uczynimy supernadzorcę, który nas kontroluje, podsłuchuje, śledzi i prześladuje, który na nas czatuje. A przy tym największe nasze pocieszenie i najsilniejsza nasza ufność na tym przecież polega, że gdy w ciemnym tunelu już nie wiemy, w którym kierunku podążać dalej. Bóg będzie wiedział, jak możemy wydostać się z matni. Jeżeli sami siebie osądzamy, raczej rzadko oskarżycielem jest nasze serce (częściej czynimy to ze strachu przed drugimi). Jeżeli jednak taki samosąd już ma miejsce, gdy czujemy, że w naszej przeszłości zmagazynowało się nazbyt wiele spraw, za które musimy się wstydzić, wówczas ten właśnie wyrzut serca, które samo dla siebie odczytuje akt oskarżenia, stanowi chyba najbardziej szczęsną i największą w naszym życiu chwilę. Człowiekowi swoją przeszłością zawstydzonemu i za nią się oskarżającemu brzemienia winy zdjąć nie jestem w stanie z tej choćby racji, iż powody, dla których brat się wstydzi, mogą istotnie usprawiedliwiać jego surowy nad sobą wyrok. Taką postawę możemy tylko wysoko cenić i podziwiać, z tym jednak, że poczucie wstydu nigdy osiągnąć nie powinno tego stanu wrzenia, iż zaczniemy oskarżać całe swoje istnienie i bez końca je obwiniać. Może nam się wydawać, jakoby całe nasze życie było przesiąknięte wszelkimi możliwymi popędami zła. Ilekroć takie myśli nas dopadną, przypomnieć powinniśmy sobie słowa Pierwszego Listu Janowego. Jak mało wiemy rzeczywiście o naszym życiu. Jak mało rozumiemy siebie samych. I nawet gdy sądzimy, że sami potrafimy dotknąć i zmienić wszystko, co w naszym życiu było fałszem i zakłamaniem, język oskarżenia rzadko jest językiem prawdy.

Bóg wie wszystko, stwierdza niezrównany wers Listu św. Jana. Należałoby dodać: On wie przede wszystkim, jak zostałeś ukształtowany, z jaką hipoteką wkroczyłeś w istnienie, jak przeżyłeś twoje dzieciństwo, w jakich warunkach musiałeś dojrzewać; większość tych zdarzeń pozostanie dla ciebie ukryta i nie przekroczy progu twej świadomości, ale twój Stwórca potrafi osądzać bardziej sprawiedliwie niż ty. On nie spogląda na ciebie poprzez czyny, jakich się dopuszczasz, widzi cię w twojej istocie i w twoim istnieniu. Spogląda na ciebie oczami cierpliwości, ponieważ czekał całą wieczność, aż ty pojawisz się na planie istnienia, i chce, abyś i ty nauczył się patrzenia na siebie oczami dobroci i cierpliwości. A ponieważ zna cię na wylot, zna w poprzek i w głąb każdą twoją tkankę i wie o każdym drgnieniu twego serca, pierwej nim ty sam to zauważasz, w ufności wiedzieć możesz o jednym: swej wiedzy On nie użyje nigdy przeciwko tobie. Chciałby li tylko, ażebyś stopniowo i powoli sam dojrzewał w zrozumieniu i wyrozumiałości dla siebie. Albowiem prawda, że Bóg jest większy niż nasze serca, sprawiać może, że sami staniemy się bardziej wielkoduszni i będziemy ludźmi wielkiego serca – sami dla siebie, a potem i dla drugich.

Obraz niesamowicie upojny kreśli na naszych oczach Janowa Ewangelia o krzewie winnym i latoroślach. Spijmy ten nektar w kilku końcowych ekumenicznych haustach:

– Wiara chrześcijańska, to znaczy w Jezusa Chrystusa, jest wspólnotą, „komunią”. Nie mogę Go szukać ani poznać zapoznając się z „czymś” – z książką, instytucją, rytem; poznaję Go wtedy dopiero, gdy zawiązuję więź; lepiej: gdy zaczyna mi świtać określona więź, gdy zostaje złożona mi w darze – od osoby do osoby.

– Pewnie z dziewięć razy w Janowej Ewangelii (15:1 -7) występuje czasownik „trwać”. Słowem tym posługujemy się w licznych zwrotach: „wytrwaj przy mnie!”, „trwać we wzajemnej wierności”, „mieć trwały punkt oparcia”. Trwanie kosztować może sporo energii. Gdy chcemy puścić się w drogę – wśród różnych szlaków, zrywów i możliwości zabłądzeń – potrzebujemy głębszego związania się, silnego zaplecza. Dla wiary żydowsko-chrześcijańskiej wierzyć znaczy trwać. Boża wierność trwa, stoi niewzruszenie. Jeżeli nie uwierzycie, nie ostoicie się (Iz. 7:9).

– Nasza ewangelijna perykopa jest tekstem „spokojnym”, to znaczy: nic się tu nie dzieje. Jezus nikogo nie uzdrawia, nie wygłasza mowy w jakimś sporze, nie cierpi. Zamiast tego wszystkiego Jezus mówi o tym, co jest i co ma trwać. Nic budzącego emocje. A może jednak? Obraz o winnym krzewie przekazuje nam orędzie o intensywnej jedności. Tkwią w nas soki i moc od Niego. Ta wspólnota między Nim i nami istnieje i ma trwać – jeszcze przed wszelkim działaniem i wysiłkiem, i przynoszeniem owocu. Wcale nie muszę ustawicznie spełniać czegoś religijnego. Nie, mogę najpierw całkiem zwyczajnie istnieć, być, być przy Nim.

– Ten, który powiada: Ja jestem krzewem winnym, ustawia się w kontraście do mnie, do nas, do „latorośli”. My to nie On. On to nie my. On i my nie jesteśmy tym samym, różnimy się, mamy nasze odrębne właściwości. Tak jest dobrze, to wyswobadza. Jeżeli jednak naszą odrębność posuniemy tak daleko, że od Niego się odłączymy, wtedy zaczynamy usychać, stajemy się bezowocni, będziemy drewnem na spalenie, bezużyteczni.

– Ten, który powiada: Ja jestem, ukazuje swój profil, objawia swą samoświadomość, swoje silne Ja. Niesie to z sobą możliwość, iż osobiście będę się z Nim ścierał, że będę mógł z Nim się spierać. Kto jest takim moim vis–a–vis, ten dopomaga mi w znalezieniu siebie. Będę musiał zająć stanowisko. Nie mogę trwać w postawie niezobowiązującej, nie wiążąc się: jak latorośl odcięta od winnego szczepu.

Spełnijmy do dna czarę naszej egzystencji w Chrystusie jak wino: upojne, słodkie, wytrawne lub półwytrawne, mocne lub łagodne, musujące... Wszelkie uwodzicielskie smaki ma ono w sobie jedynie wtedy, gdy winnotwórcze latorośle trwały w witalnej więzi z krzewem.

Ks. Alfons Skowronek
[Emerytowany profesor i kierownik Katedry Teologii Ekumenicznej ATK, wybitny ekumenista – red.]