Drukuj

7-8 / 1992

Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie.

Gal. 3:28

Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni.

Mat. 7:1

Popularność wielu tekstów biblijnych i nasze „osłuchanie się" z nimi sprawia, że często nie dociera do nas rzeczywiste przesłanie Ewangelii, a zawarta w niej prawda nie znajduje odbicia na co dzień w życiu, nie wpływa na kształt stosunków z bliźnimi. Oczywistość sformułowań prawd Bożych nie powoduje - jak powinno by się wydawać - oczywistych następstw w działaniu ludzi. Dla apostoła Pawła natomiast wzajemna zależność tych czynników jest właśnie oczywista. Skoro, człowieku, uwierzyłeś w Jezusa Chrystusa i dzięki temu stałeś się dzieckiem Bożym, tym samym inni ludzie stali się dla ciebie siostrami i braćmi. Odtąd traci jakikolwiek sens rozróżnianie ich ze względu na pochodzenie, stan, płeć: „nie ma Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety..."

Jedna z żydowskich formuł modlitwy porannej - którą zapewne apostoł Paweł znał - zawierała dziękczynienie pobożnego Żyda, że Bóg nie uczynił go poganinem, niewolnikiem, kobietą... Takiego rozumowania Paweł nie akceptuje. On je odwraca: stare rozróżnienia odeszły w przeszłość, wszyscy jesteśmy jedno w Jezusie Chrystusie, zamiast podziałów ma zapanować wśród nas jedność, separację ma zastąpić społeczność Jezusowych wyznawców. Apostoł mocno przy tym podkreśla, że to dobrodziejstwo, ten przywilej społeczności i jedności w Chrystusie, nie wynika ani z kurczowego trzymania się i wypełniania przepisów religijnych, ani z przynależności do określonej grupy ludzkiej, lecz z aktu wolnej łaski Bożej. Rozróżnianie i podziały muszą być odrzucone: - Pamiętaj, człowieku - zdaje się mówić Apostoł - że jesteś, jak inni, dłużnikiem Bożej łaski, pamiętaj, że skoro należysz do Chrystusa, znalazłeś się w takiej samej sytuacji, jak ci wszyscy, którzy uwierzyli, i stanowisz z nimi jedno.

Tymczasem całe dzieje chrześcijaństwa zdają się tej apostolskiej prawdzie przeczyć. Może z wyjątkiem niektórych pierwszych zborów, z wyjątkiem niewielkich społeczności ludzi głębokiej wiary... Przez całe wieki zamiast idei wspólnoty, braterstwa, jedności i miłości do głosu dochodziły podziały, wrogość, przemoc i nienawiść. Liczyło się bardziej pochodzenie, status społeczny, kolor skóry, płeć czy sposób wyrażania wiary niż poczucie wspólnoty i potrzeba jedności w Chrystusie. I pomyśleć, że wszystko to działo się w obrębie chrześcijaństwa, że to chrześcijanie chrześcijanom gotowali taki los. A jaki gotowali innym...? Tymczasem zwiastowanie ewangeliczne rozciąga się na obszar o wiele szerszy, „...albowiem tak Bóg umiłował świat.. .", świat, a nie tylko grupę wybranych i szczególnie uprzywilejowanych.

Można by mniemać, że bogatsi o doświadczenia minionych pokoleń, o ich tragiczne doznania i przemyślenia współcześni ludzie zechcą z nich skorzystać. Ale tak naprawdę niewiele się pod tym względem zmieniło. Na każdym kroku odczuwamy, że zamiast rodziny dzieci Bożych świat nadal rozczłonkowuje się na „Żydów i Greków, niewolników i wolnych, mężczyzn i kobiety".

W tej sytuacji na nowo przed nami staje pytanie - naszą chrześcijańską wiarygodność, o to, jakie konsekwencje niesie wiara i przyznawanie się do Jezusa Chrystusa, w świetle zaś słów listu apostoła Pawła do Galatów - także pytanie o tolerancję. Ale nie o tolerancję pojmowaną jako pobłażliwe czy łaskawe przyzwolenie na istnienie inności (tak bowiem jest ona często rozumiana), lecz jako postawę akceptującą i szanującą cudzą odmienność, odrębność i suwerenność, uznającą prawo innych ludzi do ich własnych - różniących się od naszego wzorca - zachowań czy wierzeń. Trzeba przy tym bardzo wyraźnie zastrzec, że tolerancja nie jest równoznaczna z przyzwoleniem na zło, występek i grzech. Jako chrześcijanie zostaliśmy zobowiązani, by dawać świadectwo prawdzie, a to oznacza, że nie akceptujemy fałszu, obłudy i zła.

Wydarzenia ostatnich lat, które przyniosły Polsce wyzwolenie ze struktur totalitarnych, uruchomiły zarazem mechanizmy nacjonalizmu i nietolerancji. Można snuć uczone rozważania i dowodzić, że zaistniały konkretne przesłanki uprawniające powstanie tych negatywnych zjawisk. Ale dla nas, chrześcijan żyjących w chrześcijańskim - przynajmniej z nazwy - kraju, nie może być wątpliwości, jakie wartości i jakie treści mają tworzyć podstawę codziennego życia społecznego i politycznego. Towarzyszyć temu powinna także świadomość, że jesteśmy odpowiedzialni za swoje słowa i wypowiadane sądy, za konsekwencje podejmowanych działań. Jeśli więc już mówisz, człowieku, o etosie chrześcijańskim, jeśli głosisz, że podstawą twego postępowania są wartości chrześcijańskie, to uzmysłów sobie, co te pojęcia naprawdę znaczą. Naucz się akceptować drugiego człowieka i jego odrębność, przyjmować go takim, jaki jest, wychodzić mu naprzeciw, aby spotkać się w połowie drogi. Wyzbądź się arogancji wynikającej z przeświadczenia o twej rzekomo wyższej wartości i nie potwierdzaj samego siebie kosztem słabszego.

Wszyscy jesteśmy słabi i grzeszni, dlatego w spotkaniu z drugim człowiekiem popełniamy nieraz błędy - zamiast przyjąć go takim, jaki jest, od razu go wartościujemy lub klasyfikujemy, i co za tym idzie - osądzamy i odtrącamy. A przecież nasz Pan przestrzega: „Nie sądźcie..." i jeszcze każe nam pamiętać o belce we własnym oku, gdy chcemy usuwać źdźbło z oka bliźniego...

Przygnębiające wydarzenia polityczne z ostatnich dni maja i początku czerwca, atmosfera podejrzliwości i wzajemnych oskarżeń, padające pomówienia i obelgi, krzywda wyrządzona wielu ludziom - wszystko to dobitnie świadczy o tym, jak bardzo nam w życiu nie dostaje wartości chrześcijańskich, tak ochoczo głoszonych z trybun. Przypomina mi się stara mądrość: „Gdyby ludzie myśląc o sobie myśleli także o innych, a zajmując się sprawami drugich zajęli się także własnymi, nigdy nie skrzywdziliby swoich bliźnich".

W sytuacji powszechnego kryzysu, także kryzysu wartości i autorytetów, gdy poszukujemy nerwowo dróg wyjścia, zapytajmy najpierw sami siebie: k t o jest moim bliźnim i komu ja jestem bliźnim, a przede wszystkim - co to naprawdę znaczy być chrześcijaninem. Niech odpowiedź, jakiej sobie udzielimy, stanie się początkiem dobrej drogi, którą odnajdziemy i jako jednostki, i jako społeczność obywateli tego kraju.