Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 /1992

Jedenastu uczniów poszło do Galilei, na tę górę, gdzie im Jezus wyznaczył spotkanie. Kiedy Go zobaczyli, oddali Mu pokłon, ale niektórzy mieli wątpliwości. Jezus zbliżył się do nich i powiedział: Cała władza w niebie i na ziemi została przekazana mnie, wy zaś ruszajcie w drogę, pozyskujcie uczniów wśród wszystkich narodów i chrzcijcie ich w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Uczcie ich zachowywać wszystko, co wam nakazałem. Pamiętajcie: ja zawsze jestem z wami aż do końca świata.

[Mat.28:16–20. Wg Cztery Ewangelie. Współczesny przekład z języka greckiego.BZTB 1979]

I oto znowu, głodni jedności, pełni radości, gromadzimy się w kościołach różnych wyznań chrześcijańskich, aby słuchać Słowa Bożego i pod jego sąd i pociechę poddawać swoje życie osobiste i życie swoich Kościołów, aby się wspólnie modlić i spotykać wzajemnie jako siostry i bracia w jednym Panu, w którym już najszlachetniejsza nawet tolerancja nie wystarcza. Albowiem „cóż to za bracia i siostry w Chrystusie, którzy się jedynie tolerują?! Jesteśmy naprawdę umiłowanymi dziećmi Ojca, ukochanymi synami w Synu, jesteśmy mieszkaniem Ducha Świętego, umiłowaliśmy Ewangelię, jesteśmy wszczepieni w Chrystusa, napojeni Jego Duchem" [Jan Paweł II w warszawskim kościele ewangelicko-augsburskim].

Tegoroczny Tydzień Powszechnej Modlitwy o Jedność Chrześcijan przynosi nam orędzie ostatnich słów Jezusa zapisanych w Ewangelii Św. Mateusza 28:16–20. Mianowicie:

1) wezwanie: „ruszajcie w drogę, pozyskujcie uczniów wśród wszystkich narodów [pogańskich]", i

2) zapewnienie: „ja zawsze jestem z wami aż do końca świata".

Chodzi więc o misję uczniów (1), podczas której On będzie z nimi zawsze i na zawsze (2). Ta misja to na pierwszym miejscu nie nauczanie (o którym jest mowa dopiero w wierszu następnym: didaskontes), lecz (wbrew Tynieckiej Biblii Tysiąclecia), a zgodnie z Warszawską Biblią Tysiąclecia i przekładem cytowanym na początku) zdobywanie Jezusowi uczniów (matheteu-sate!). Uczenie (się) to sprawa rozumu, pamięci i iluś tam godzin dziennie; uczniem Pana jest się przez całą dobę i całym sobą... Tej formacji uczniów będzie towarzyszyła nieustanna obecność Chrystusa, żywa, czynna, zbawcza. „Jestem, który jestem" mówił do Mojżesza: „Idź przeto [...] i wyprowadź mi lud, Izraelitów, z Egiptu [...]. Ja będę z tobą!" (II Mojż.3:10.1 2.14). Teraz nas posyła: ruszajcie w drogę! (poreuthentes). W ciągu tej Oktawy Ekumenicznej (czy – jak chce ks. Bogdan Tranda – karnawału ekumenicznego) wszystkie wiersze, czasem półwiersze, ostatniej perykopy Mateuszowej (28:16–20) służyć nam będą po kolei jako hasła poszczególnych dni i w ich świetle będziemy rozważali wyznaczone nam czytania ze Starego i Nowego Testamentu. Ale przez cały czas będzie przede wszystkim chodziło o naszą misję („idźcie!"), zrodzoną z tej niekiedy niewygodnej, ale zawsze wyzwalającej i prowokującej, obecności Pana („jestem z wami").

To wezwanie (1) i zapewnienie (2) pochodzą od Pana – Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. W Jego śmierci i zwycięstwie nad nią (Pascha) została Mu dana (edothe) owa „wszelka władza w niebie i na ziemi" – jak w wizji Daniela (7:13–14). Teraz, w Galilei, w której się zwiastowanie Ewangelii zaczyna i kończy, na górze – mistycznym Synaju, poleca On swym uczniom – wtedy i dzisiaj – aby tym nowym życiem paschalnym, od Niego otrzymanym, dzielili się z innymi we wszystkich narodach. Chodzi więc o życie, nie o doktrynę.

Atoli owo Chrystusowe wezwanie jest zarazem wyzwaniem rzuconym chrześcijanom i ich Kościołom, aby – ze względu na misję w świecie – szukali jedności coraz bardziej widocznej w ich wierze, w ich życiu, w pełnieniu swego zadania... Jezus mówi o „wszystkiej wiedzy", „wszystkich narodach" i „zachowywaniu wszystkiego", a my pilnujemy swoich małych interesów konfesyjnych: mamy swoje sprawy, swoje priorytety, swoje plany, i nawet w misji jesteśmy podzieleni. Wezwanie misyjne Chrystusa: „idźcie!", prowokuje Kościoły do wcielenia ich pragnień i deklaracji jedności w konkretne świadectwo i konkretną służbę ekumeniczną, „aby świat uwierzył" (Jn 17:21). Ten świat łatwiej usłyszy nasz głos zespolony. Nie chodzi oczywiście o natężenie głosu, lecz o wiarygodność...

Zespoleni możemy oferować razem boską wizję świata sprawiedliwości i pokoju, i to pośrodku świata zdominowanego przez inne wizje jedności: ekonomiczne, polityczne, ideologiczne, tak często obojętne lub wręcz wrogie wobec Ewangelii. Możemy razem oferować wizję powszechną życia nowego w Chrystusie, życia, które z najszczerszym respektem odnosi się do kultur lokalnych w całym ich bogactwie. Razem możemy protestować przeciw używaniu środków przekazu nie do komunikacji, lecz do manipulacji, przeciwko stawianiu instytucji ponad osobę ludzką, przeciwko strukturom, które służą nie jedności, lecz nowym podziałom ludzkości i chrześcijaństwa. I razem mamy przyczyniać się – ponad własnymi granicami – do wzrostu jedynego Ciała Chrystusowego, przyczyniać się po prostu wspólnie wzrastając...

W nowej Polsce, Polsce wolnej, Polsce wszystkich jej mieszkańców bez względu na wiarę i narodowość, powinniśmy razem pracować na rzecz dobra wspólnego i razem występować przeciwko wszelkim nowym zagrożeniom. Egoizm prywatny i zbiorowy, materializm, konsumpcjonizm, chora praca, nieodpowiedzialność, nacjonalizm i ksenofobia, postawy antyekumeniczne i antysemickie... Można by przedłużać listę starych i nowych niebezpieczeństw, którym powinniśmy próbować stawić czoła wspólnie, bo to i bardziej ewangelicznie, i bardziej skutecznie. I chodzi nie tylko o mozolną a solidarną pracę i współpracę „na dole", ale także o wspólne oświadczenia i programy (wspólne świadectwo) biskupów i przełożonych wszystkich Kościołów (albo: Kościoła Rzymskokatolickiego i Polskiej Rady Ekumenicznej). Niech politycznej „wojnie na górze" i „wojnom na dole" odpowie nasza ekumeniczna troska i wspólny wysiłek i na dole, i na górze naszych parafii, diecezji, Kościołów...

Ale nasze osobiste i wspólnotowe świadectwo ekumeniczne („pozyskujcie uczniów!") o tyle jest skuteczne, o ile sami jesteśmy uczniami, braćmi, świętymi. To są trzy nazwy, którymi obdarzali się wzajemnie pierwsi chrześcijanie, zanim nie zostali przez pogan nazwani (przezwani?) chrześcijanami.

Uczniowie to ci, co poszli – i ciągle ruszają – za Jezusem. Można od lat być na służbie Pana i nawet najwyższą w społeczności wierzących pełnić posługę, a przecież trzeba się zatrzymać i spojrzeć w swoje serce, żeby znowu usłyszeć: „Pójdź za mną!" Można dobrze znać już drogi Pańskie i być nawet profesorem Pisma Św. czy teologii, a przecież trzeba nieustannie zasiadać w ławce szkoły Ewangelii, szkoły Ducha Świętego.

„Bracia i siostry" to coś więcej niż bliźni: to „domownicy wiary" (Gal.6:10), członkowie jednej rodziny, radujący się już dokonaną komunią w Panu. Kiedy dawno temu byłem proboszczem na granicy niemieckiej, chciałem na kościele umieścić tablicę z informacją i powitaniem w obu językach. Poprosiłem mego ewangelickiego przyjaciela z NRD (ks. W. Liedtke) o jakieś hasło biblijne na tę tablicę. Zaproponował z miejsca: „wy wszyscy jesteście rodzeństwem!" (Mat.23:8). Jakże nie przypomnieć w tym miejscu innych jeszcze słów papieskich z czerwcowego spotkania w kościele ewangelickim: „Bracia i Siostry w Chrystusie! Jeśli przypominamy światu potrzebę tolerancji między Kościołami, nie znaczy to, że sama tylko tolerancja wystarcza. To stanowczo za mało. Proste tolerowanie siebie nie może wystarczać chrześcijanom i Kościołom Chrystusa. Toleruje się przecież czasem nawet zło – w imię większego dobra. Nie chciałbym, żebyście mnie tylko tolerowali. I nie chcę Was, Bracia i Siostry, jedynie tolerować. Cóż to za bracia i siostry, którzy się jedynie tolerują?"

Święci wcale nie muszą być beatyfikowani czy kanonizowani. Wedle świadectwa Nowego Testamentu to my jesteśmy święci. My wszyscy, grzeszni uczniowie Jezusa, jeśli jesteśmy związani z Nim na śmierć i życie, co się już zresztą dokonało w sakramencie chrztu. Święci nie własną, lecz Jego świętością: „teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (Gal.2:20). Jestem święty, bo należę do Świętego. Jestem święty, bo Jego Krew płynie w moich żyłach. Jestem święty, bo On przyłączył mnie do swego świętego ludu, „by stanowić święte kapłaństwo dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa" (I Ptr.2:5).

Chrześcijanie – członkowie świętego ludu, wszczepieni w Izraela Bożego, uczennice i uczniowie Chrystusa, Jego noszący imię (Christos – christianoi) .Na początku prawdopodobnie pogańskie, obelżywe przezwisko (zob. Dz.11:26), które już w Nowym Testamencie stało się nazwą pozytywną i techniczną (zob. Dz.26:28; I Ptr.4:16), przez wieki było mianem nader zaszczytnym, a w dzisiejszej, wolnej Polsce zagrożone jest kontaminacją i degradacją. Bo oto określają nim swoje ugrupowania polityczne ludzie, którzy nie zawsze po chrześcijańsku w życiu publicznym postępują. (My, katolicy, mamy jeszcze własne, dodatkowe zmartwienie, bo niestety powstała partia „katolicka") Nie chodzi tutaj o sakralizację polityki, lecz o polityzację religii; nie chodzi o uświęcenie życia publicznego, lecz o ubrudzenie chrześcijaństwa.

Słusznie oburzamy się na instrumentalne traktowanie chrześcijaństwa przez polityków, przez co traci ono swą ewangeliczną i misyjną wiarygodność i skuteczność. Ale czy nie traci jej – od wieków, i dzisiaj, i skuteczniej – przez nasze wewnątrz chrześcijańskie podziały?