Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1/1991

Hiob rzekł: O, gdyby tak dokładnie zważono moją udrękę i włożono na szalę całe moje cierpienie, to byłoby ono cięższe niż piasek morski. Dlatego nie panuję już nad moimi słowami. Strzały Wszechmocnego tkwią we mnie, mój duch pije ich jad, strach przed Bogiem ogarnia mnie.

(Hiob 6:1-4)

Wiara w Boga bywa niekiedy rodzajem łatwej ucieczki przed odpowiedzią na różne pytania, jakie stawia życie. Bywa też źródłem odpowiedzi na pytania łatwe albo sposobem na to, by nie myśleć, tylko na Pana Boga zrzucać odpowiedzialność za wszystko. Zdarzają się wszakże takie sytuacje, kiedy wali się człowiekowi cały świat pojęć, a wiara chwieje się w posadach. Wydarzenia zmuszają nas do postawienia sobie pytań, od których zależy cała nasza egzystencja. Albo spojrzymy na Boga w całkiem nowy sposób i zyskamy nowy, pogłębiony wymiar wiary, albo staniemy wobec przerażającej pustki, w której nie ma niczego, a więc również Boga.

Któryż myślący człowiek nie stawał na takim rozdrożu? Któż nie zmagał się z obrazem Boga we własnej duszy? Stawiamy sobie dzisiaj przed oczy straszliwy dylemat Hioba, człowieka nienagannego i prawego, bogobojnego i stroniącego od zła, człowieka, który nagle i w sposób dla siebie – i dla nas – zupełnie niepojęty, wręcz niezasłużony, został przez Boga wystawiony na nieznośne cierpienia. Czyż można się dziwić, że nieszczęsny Hiob przeklina swój los wołając: „Bodajby zginął dzień, w którym się urodziłem, i noc, w której powiedziano – poczęty jest mężczyzna!” (3:3). Ma on przecież świadomość, że jest niewinny i w bolesnej dyspucie z usiłującymi pocieszyć go przyjaciółmi powie: „Wiedzcie, że to Bóg niesprawiedliwie obszedł się ze mną i omotał mnie swoją siecią [...], pozbawił mnie mojej czci i zdjął koronę z mojej głowy. Bije mnie ze wszystkich stron, tak że ginę, jak drzewo wyrwał moją nadzieję, uniósł się gniewem przeciwko mnie i zaliczył mnie w poczet swoich wrogów” (19:6.9-11).

Straszliwe to słowa w ustach człowieka, który ufał Bogu. Straszliwe to słowa i dla czytającego z czcią Biblię. Czy i my, zgromadzeni w tym kościele, nie odczuwamy bijącej z nich grozy? Milkną w nas wszelkie łatwe myśli o Bogu, stajemy bezradnie wobec wielkiej niewiadomej, boimy się cokolwiek powiedzieć, bo każde słowo wydaje się pozbawione sensu.

W podobnej sytuacji stawia nas okoliczność, z powodu której dzisiaj tu się zebraliśmy. Przez pięć kolejnych dni spotykamy się w kilku warszawskich kościołach, których mury są milczącymi świadkami tragedii, jaka rozegrała się na terenie dawnego getta. Mija 50 lat od chwili, kiedy okupanci część naszego miasta zamknęli murami i stłoczyli za nimi naszych żydowskich współobywateli. Wtedy jeszcze ogół z pewnością nie wiedział, jaki los stanie się ich udziałem. My dzisiaj wiemy... I ta wiedza, tragiczna wiedza, nieznośnym ciężarem kładzie się na naszych sercach, zmusza do postawienia sobie zasadniczych pytań, podkopuje same fundamenty naszej wiary w Boga, w człowieka, w sens życia, w sprawiedliwość, we wszystko. A może lepiej w takiej chwili, jak ta, zamilknąć, z pokorą i czcią pochylić się jedynie nad śladami tego strasznego, co nazwać tak trudno, a co wtedy tutaj się stało? Czy sprostamy zadaniu i znajdziemy jakąś odpowiedź na nieuniknione pytania? Czy nie nasuną się nam raczej straszliwe Hiobowe słowa, przeklinające straszliwy los człowieka, o którym tak łatwo mówimy, że stworzony został na obraz i podobieństwo Boga? Gdzież znajdą się piękne, pastelowymi barwami mieniące się nasze wyobrażenia o Bogu Ojcu, z miłością zwracającym się do swego stworzenia? [...]

Tutaj, pośród nas, dokonała się straszliwa zbrodnia, której-wstępnym etapem było wzniesienie murów dzielących nasze miasto na dwie nierówne części: jedną, przeznaczoną na zagładę w pierwszej kolejności, i drugą, przeznaczoną również na zagładę, tyle że w kolejności następnej. Jeśli chodzi o miasto w sensie substancji materialnej, dokonało się jedno i drugie. [...] Wspominamy o tym tylko na marginesie dzisiejszej uroczystości, ponieważ to zgromadzenie modlitewne poświęca swoją uwagę naszym żydowskim siostrom i braciom, zmuszonym do przeniesienia się do getta, gdzie mieli oczekiwać na decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu ich problemu”, jak eufemistycznie nazwano zbrodnię zagłady narodu.

Działo się to tutaj, pośród nas. Starsze pokolenie pamięta te wypadki, młodsze zna je tylko ze słyszenia. Niejeden fakt został celowo zatarty, niejedno wydarzenie zostało przedstawione fałszywie lub w krzywym zwierciadle. Z jednej strony starano się przemilczeć lub zminimalizować pomoc niesioną Żydom przez Polaków, również, choć nie w tym samym stopniu zagrożonych, z drugiej strony usiłowano przemilczeć lub zminimalizować zbrodnicze akty zdrady dokonywane przez Polaków wobec Żydów czy nawet wypadki mordu na bezradnych uchodźcach. Istnieją powody, abyśmy, jako naród, z głęboką pokorą wyznali swe winy przed Bogiem i ludźmi oraz prosili naród żydowski o wybaczenie. Powinien to być akt prostej uczciwości ze strony ludzi, którzy uważają się za chrześcijan. Mamy świadomość, że zatruci nazistowską ideologią Niemcy na naszych ziemiach dokonali straszliwej zagłady narodu, z którym żyliśmy od wieków na jednej ziemi. [...] Zbrodnia dokonała się na naszej ziemi i na naszych oczach. Czy możemy uczciwie powiedzieć, że nic nie obciąża naszego sumienia? Z całą pewnością nie ciąży na nas, jako narodzie, grzech uczestnictwa, o który bywamy niekiedy fałszywie oskarżani. Nie można bowiem patrzeć na cały naród przez pryzmat paru renegatów. Czy jednak możemy

się wyprzeć grzechu zaniechania? Tego obrazu nie zmieni przecież nawet stosunkowo liczna grupa sprawiedliwych, którzy ratowali zagrożonych współobywateli. Radzi jesteśmy, że i w naszym zborze dwie (tylko dwie czy aż dwie?) osoby zostały wyróżnione medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Grzech zaniechania, grzech obojętności... Przypomina się ewangeliczna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Jakie są źródła tej obojętności? Czy nie jest to jawna i skrywana wrogość, która przedziwnym zrządzeniem losu nie wygasła wraz ze zniknięciem spośród nas wyznawców judaizmu, oprócz nielicznej, zachowanej do dnia dzisiejszego resztki?

Zniknęły z naszego życia ograniczenia narzucone przez system państwa totalitarnego, nagła swoboda wypowiedzi, możliwość dowolnego kształtowania postaw wyzwoliła w społeczeństwie nieoczekiwane reakcje. Szczególnie w ostatnim okresie ujawniły się skrywane dotąd myśli. Ludzie dążący do odgrywania politycznej roli w państwie posługują się metodami często niegodnymi. Wszelkie chwyty dozwolone. Szczególne obrzydzenie budzi nadzwyczaj często stosowany sposób zniesławiania ludzi przez przypisywanie im „nieodpowiedniego” pochodzenia, zwłaszcza pochodzenia żydowskiego. A przecież żadna to hańba być Żydem, podobnie jak być Francuzem, Hiszpanem, Szwedem albo Polakiem. Jednakże intencją kogoś posługującego się takimi metodami jest odwołanie się do niskich uczuć u słuchaczy. Jakże żałosny jest fakt, że ludzie ci, reklamujący się jako „prawdziwi Polacy”, mają przekonanie, że są głęboko oddanymi Kościołowi chrześcijanami. Zapewne w sensie formalnym to prawda. Czy jednak należy im się miano ludzi prawych? Niestety, gdy rozum śpi, budzą się upiory. Przypominanie w tej perspektywie, kim był Jezus, kim była Jego Matka, skąd pochodzi nasza kultura duchowa, wydaje się czymś niestosownym.

Wszelako czas najwyższy, aby autorytety moralne i religijne stanowczo się wypowiedziały i potępiły przejawy ksenofobii, chorobliwego szowinizmu, antysemityzmu. Również inne kraje i narodowości nie są wolne od tego rodzaju dewiacji, ale tam autorytety ze świata kultury, sztuki, nauki, przywódcy Kościołów nie milczą, lecz reagują zdecydowanie i jednoznacznie.

Uroczystości pięćdziesiątej rocznicy zamknięcia getta warszawskiego nie powinny stać się jedynie wspomnieniem historycznego wydarzenia, lecz powinny pobudzić do głębokiej przemiany sposobu myślenia i odczuwania, przeorać nasze dusze, abyśmy byli zdolni do oporu wobec nacisku nienawiści. Dramat bowiem nie polega na tym, że niektórzy ludzie stosują niegodne metody, lecz na tym, że zatrute ziarno pada na podatny grunt. Dlatego, szczególnie dlatego, trzeba wyznać nasze winy przed Bogiem i ludźmi. Zło bowiem kryje się w naszych sercach. Mówi Jezus: „Z serca pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, rozwiązłość, kradzieże, fałszywe świadectwa, bluźnierstwa” (Mat. 15:19). Na takim, nie na innym, gruncie zrodziła się zbrodnia ludobójstwa. I nadal się rodzi. Bądźmy tego świadomi i módlmy się, aby Bóg w swej łaskawości zechciał nas przed tym uchronić. Amen.

Są to obszerne fragmenty kazania wygłoszonego 18 listopada 1990 r. w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie, podczas nabożeństwa odbywającego się w ramach uroczystości zorganizowanych w stolicy przez Towarzystwo im. bł. Edyty Stein, w 50. rocznicę utworzenia getta – red.