Drukuj

NR 3/2021, s. 29–33

Irena Scholl w czasach studenckich (fot. Archiwum rodzinne)O swojej parafii w Warszawie „na Lesznie” myślała jak o swoim drugim domu nie tylko wówczas, gdy proboszczem tu był jej wujek, ks. Ludwik Zaunar. Myślała tak przez całe życie. Swój czas dzieliła między dziennikarstwo, rodzinę i przyjaciół, parafię oraz muzykę.

Irena Scholl urodziła się 12 października 1930 r. w Warszawie. Była jedynym dzieckiem Ludwika Sandera i Cecylii z Modzelewskich.

W tekście „Stare fotografie” opublikowanym w JEDNOCIE Irena wspominała swoje korzenie: „Z opowieści mamy wiem, że jej rodzice – Józefa z Biedrzyckich i Jan Modzelewscy – przyjechali do Warszawy z mazowieckich Modzeli, gdzie wiedli skromny żywot zaściankowej szlachty na resztówce majątku dziadkowych przodków”. O pochodzeniu ojca pisała: „Gdy myślę o ojcu, wydaje mi się, jakby historia jego życia była scenariuszem katastroficznego filmu: najpierw sielanka, potem tragedia. Syn Marii z domu Grube i Karola Sanderów miał w swoich żyłach krew warmińskich przodków matki i szwajcarskich ojca. Mieszanka okazała się korzystna. Zarówno Ludwik, jak i jego siostry – Amelia i Irena – wzrastali w rodzinie ewangelicko-reformowanej, bogobojnej, szczęśliwej i zasobnej”[1].

Lata dzieciństwa mała Irenka spędziła w rodzinnym mieście. Od zawsze była związana z parafią ewangelicko-reformowaną. Wspominała zwłaszcza chwile, gdy co tydzień przybywała na ulicę Leszno 20, gdzie mieszkał jej wujek, pastor Ludwik Zaunar, drugi proboszcz parafii. Podczas agap po nabożeństwach na podłodze sali zborowej raczkowała, potem ćwiczyła chodzenie, a gdy podrosła rozpoczęła naukę religii w Szkole Niedzielnej. Tamten czas i to miejsce wspominała następująco: „Tu był niejako nasz drugi dom. Bardzo byliśmy zżyci”[2].

Concordia i wojna

Ojciec Ireny, naczelnik wydziału administracyjnego Banku Polskiego, wraz z kilkoma przyjaciółmi założył przed wojną Spółdzielnię Budowlano-Mieszkaniową „Concordia” i wybudował pięciopiętrową kamienicę przy ul. Narbutta 17 w Warszawie. Akt erekcyjny pod budowę wmurowano 6 kwietnia 1930 r. Dom został wyposażony w windę, centralne ogrzewanie, kuchnie gazowe i zsypy na śmieci. Były również pawlacze i służbówki. Właścicielami mieszkań byli wyżsi urzędnicy banku.

W czasie okupacji właściciele mieszkań, Polacy, pozostali u siebie, jednak dokwaterowano Niemców i volksdeutschów. „W naszym mieszkaniu zamieszkiwali: niemiecka urzędniczka zatrudniona na poczcie, osiłek – volksdeutsch Szweikert, kompletny prymityw oraz ukrywająca się sublokatorka Zofia Nowicka z polsko-żydowskiej, arystokratycznej rodziny. A na dodatek – w pokoju służbowym i w kuchni – produkowane było mydło toaletowe Olimpijskie, za co groziła kara śmierci” – wspominała Irena[3].

Gdy wybuchło powstanie warszawskie musiała z mamą uciekać. Opuściły mieszkanie w „Concordii” i udały się do Milanówka, gdzie zatrzymały się w willi przemysłowca i bankiera Leopolda Kronenberga, przekazanej warszawskiej parafii ewangelicko-reformowanej.

Dziewięcioro mieszkańców „Concordii” zginęło w obozach koncentracyjnych. Wśród nich znalazł się ojciec Ireny, 55-letni Ludwik Sander. Niemcy zamordowali go w Auschwitz 15 lipca 1942 r. Mama nie wyszła ponownie za mąż. Zmarła w 98. roku życia w Warszawie, w mieszkaniu na Narbutta odzyskiwanym po wojnie pokój po pokoju od zakwaterowanych w nich obcych ludzi.

Po wojnie Irena Sanderówna z matką na krótko zatrzymały się u cioci w Częstochowie, a następnie przeniosły się do Katowic. Tam Irena skończyła szkołę podstawową i średnią. W tamtych latach zwalczano mówienie gwarą, a osób z centralnej Polski, zwłaszcza mówiących polszczyzną literacką, było na południu kraju niewiele. Tak więc Irenka była hołubiona w szkole, gdyż w gronie jej rówieśników rzadko kto mówił tak jak ona. Z lat spędzonych w Katowicach zachowała wiele przyjaźni, które pielęgnowała do końca życia.

Dziennikarka

Po maturze Irena przyjechała do Warszawy, by studiować dziennikarstwo. Możliwe to było wówczas jedynie w Akademii Nauk Politycznych. „Na ANP staram się być zawsze przygotowaną na wszystkie ćwiczenia i proseminaria. Koledzy ze starszych lat podśmiewają się z nas, naiwnych fuksów, którzy tak pilnie uczęszczają na wykłady. Fuksem przestaje się być dopiero wtedy, kiedy się obleje jakieś kolokwium albo egzamin. Chciałabym więc wobec tego być fuksem przez całe studia!” – pisała do matki 1 listopada 1948 r.

Jak nietrudno się domyślić, studia kształtowały adeptów pióra w jedynie słusznym wówczas kierunku. Uczestniczyła więc w obowiązkowych obozach studenckich, będących swoistym praniem mózgu. Irena po latach opowiadała, że podczas jednego z takich wyjazdów w jej koleżance podkochiwał się kierownik obozu – osobnik bardzo zaangażowany politycznie. Wszędzie za koleżanką chodził, chciał wszystko o niej wiedzieć, czytał nawet listy, które jego ukochana pisała do rodziny. Jego miłość jednak skończyła się z chwilą, gdy przeczytał skargę dziewczyny do rodziców, iż na obozie „jest tak nudno, że nawet komary brzęczą o socjalizmie”. Koleżankę obdarzono więc wilczym biletem i jej kariera dziennikarska skończyła się zanim się w ogóle zaczęła.

„Wczoraj dostałam w banku pierwszą pensję. Pomyśl! Moje własne zarobione pieniądze. Czuję się jak zupełnie dorosła samodzielna kobieta” – pisała do matki 1 listopada 1948 r. – „Wykłady mamy tylko po południu, nie mam więc kłopotu, łączę doskonale studia z pracą”.

Irena jako młoda studentka początkowo zamieszkała u ciotki, a gdy jej mama kupiła w Warszawie mieszkanie – przeniosła się do niej. Dziennikarstwo stało się nie tylko jej zawodem, ale i pasją. Po studiach pracowała w redakcji związkowego dziennika „Głos Pracy” (1953–1957), gdzie zajmowała się tematyką budownictwa, korzystając z darmowych fachowych konsultacji u męża, inżyniera budowlanego. Chętnie wspominała czasy wspólnej pracy z Danutą Dunin-Wąsowicz i wspólne wspinanie się na czwarte piętro do redakcyjnego pokoju, w którym razem pracowały: „Moja wspinaczka stała się uciążliwa, gdy rósł mi w brzuchu Władek. Wtedy Danka mnie osłuchiwała, ale to były wesołe chwile. Zwłaszcza, że miała poczucie humoru i gdy Władek zaczął serwować solidne kopniaki, zamieniała się w sprawozdawcę z meczu piłkarskiego”[4].

Była również dziennikarką w tygodniku „Polityka” i w Krajowej Agencji Robotniczej. Autorką tekstów pozostała niemal do ostatnich chwil życia, pisząc do „Administratora” (od 2009 r.), gdzie publikowała wywiady oraz artykuły na temat budownictwa, zarządzania i administrowania nieruchomościami oraz przepisów prawnych dotyczących tej branży. Publikowała również w JEDNOCIE wydawanej przez Kościół Ewangelicko-Reformowany w RP oraz w „Biuletynie” Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie, wspominając ludzi, wydarzenia i miejsca ważne dla parafii i całego Kościoła[5]. Jej żywe i pisane ze swadą teksty były bardzo lubiane i popularne wśród czytelników, a stawiane przez Nią wnikliwe pytania pobudzały do myślenia.

Rodzina

W młodości Irena należała do Stowarzyszenia Polskiej Młodzieży Ewangelickiej (SPME) i w tamtym czasie jeździła na obozy młodzieżowe na Mazury. „Tu, w Orzyszu, jest tak przyjemnie, jak jeszcze na żadnym obozie SPME” – donosiła mamie. Swojego przyszłego męża, Zbigniewa Scholla, luteranina z Warszawy poznała na jednym z takich obozów. Pobrali się w 1952 r. w Warszawie – oczywiście w jej macierzystej parafii reformowanej. Odtąd Zbyszek towarzyszył jej co niedzielę w kościelnej ławie podczas nabożeństwa.

Mazurskie obozy młodzieżowe odbywające się w latach 1948–1956 w Rudziskach, Górznie, Wydminach, Orzyszu skojarzyły nie tylko to małżeństwo. Wśród lasów i jezior poznali i pokochali się Janina i Zdzisław Trandowie, Alicja i Bogusław Wittenbergowie, Rondiowie, Schrodtowie, Ewa i Piotr Weigle’owie, Hanna i Jan Bogusław Niemczykowie… Ewangelicy obu wyznań, luteranie i reformowani, byli wówczas bardzo otwarci na siebie nawzajem. Dzięki wspólnemu systemowi wartości budowali trwałe rodziny, które wiązały te same fundamenty wiary i ideały (jakże inne od obowiązkowych wówczas socjalistycznych!), a nawiązane w latach młodości przyjaźnie pielęgnowali przez całe życie…

„Kiedy poszłam na urlop macierzyński najpierw ustawowy, a potem bezpłatny, do zbudowanego przez moich rodziców przed moim pojawieniem się na świecie domu letniskowego [w Kobyłce – przyp. EJ], w którym zamieszkałam po ślubie, przyjeżdżała na letnie niedziele cała redakcyjna ferajna. Był piękny ogród, Zbyszek robił nalewki na owocach z naszych własnych drzew. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek i gdziekolwiek tak się śmiała, jak wtedy” – wspominała Irena początki swojego macierzyństwa[6].

Chętnie spędzała urlopy rodzinne z mężem i synem w Bułgarii wygrzewając się na plaży i kąpiąc w morzu. Świetnie pływała, jeździła też na nartach. Uwielbiała również wyjazdy z mężem i przyjaciółką Hanką Pawłowską. Wspólnie wyszukiwali zagubione w lasach leśniczówki i tam przepadali, by oderwać się od codzienności. Zwiedzali okolicę, zbierali grzyby, grali w brydża. Spotkania brydżowe organizowała również w domu.

Gdy na świat przyszły wnuki, lubiła z nimi przebywać. Z mężem, synem Władkiem i synową Ewą jeździła latem do Chmielewa, aby spędzać czas z Bolkiem i Przemkiem. Gdy owdowiała, kupiła mieszkanie w „Concordii” i zamieszkała blisko dzieci. Z młodszymi pokoleniami Schollów jeździła najpierw do „Betanii” w Wapienicy, by dać się ugościć przez imienniczkę, ewangelicką diakonisę siostrę Irenę, kierującą domem wypoczynkowym. Później wyjeżdżała na rodzinne zimowiska do Wisły, które organizowała Elżbieta Byrtek, katechetka z siostrzanej parafii luterańskiej. Doczekała się ślubu Bolka z Agnieszką i dwóch wspaniałych prawnuczek Emilki i Ali.

Działaczka parafialna

Irena chętnie pracowała społecznie na rzecz swojej parafii. Gdy Jerzy Waldorff w 1974 r. założył Społeczny Komitet Opieki na rzecz Ochrony Starych Powązek i organizował coroczne pierwszolistopadowe kwesty na ten cel, Irena zainicjowała również takie działania na warszawskim Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym znajdującym się przy ul. Żytniej. Chciała dopomóc w ratowaniu zabytków założonego w 1792 r. cmentarza. W 1988 r. z pomocą Waldorffa opracowała statut Społecznego Komitetu Opieki nad Zabytkami Cmentarza Ewangelicko-Reformowanego w Warszawie, zaprosiła znane osoby i zaangażowanych parafian do współpracy. Ówczesny proboszcz, ks. Bogdan Tranda, pomógł zarejestrować stowarzyszenie w sądzie. Irena stanęła na czele Komitetu, a jej przyjaciółka, Danuta Dunin-Wąsowicz, została jego sekretarzem.

Nie zawsze praca Komitetu była łatwa, prosta i przyjemna. „Dwadzieścioro troje założycieli [Komitetu] zdawało sobie od początku sprawę z tego, że nie będą w stanie zająć się prawie stoma dziewiętnastowiecznymi pomnikami, które mają znaczną wartość artystyczną i historyczną, dzięki czemu cmentarz jako całość znalazł się w rejestrze zabytków kultury miasta stołecznego Warszawy. Zwłaszcza że początek działalności Komitetu przypadł na okres szybkiej wędrówki w górę »uwolnionych cen«, kiedy to usługi konserwatorskie znacznie zdrożały, a kieszenie parafian – schudły. Finansowe problemy nie ominęły też kas urzędników państwowych dysponujących środkami na konserwację zabytków. Tak więc zdobywanie pieniędzy stało się jednym z najważniejszych i najtrudniejszych zadań Komitetu” – napisała Irena o początkach tej działalności[7].

„Siedzibą komitetu jest moje mieszkanie” – wspominała. – „Tak z ręką na sercu, my obie [z Danutą Dunin-Wąsowicz – przyp. EJ] przez kilkanaście lat »ciągnęłyśmy« Komitet. Tych różnych formalności było sporo, parafia pomagała, gdy żył Bogdan, potem różnie bywało. Nie będę opisywała naszych osiągnięć z tamtego okresu. Można je odczytać na naszym cmentarzu. Zostało odrestaurowanych 26 najbardziej zniszczonych, pięknych nagrobków, w których spoczywają prochy naszych słynnych przodków. Pomocą finansową wspierało nas miasto dzięki wystąpieniom o dotacje stołecznego konserwatora zabytków, któremu przekazywałyśmy uzasadnione wnioski”[8]. Irena co roku umiała zaprosić duże grono aktorów do udziału w kweście i zawsze podkreślała, że bez nich zbiórka nie przyniosłaby aż takich efektów.

Chór

Uwielbiała muzykę. Chór Kameralny Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Warszawie był dla niej miejscem, gdzie mogła pielęgnować swoją muzyczną pasję i spotykać się z ludźmi, których lubiła i ceniła. To zespół, który jest otwarty dla wszystkich. Razem z ewangelikami jednym głosem śpiewali w nim prawie od początku katolicy, prawosławni, bahaitka i osoby niewierzące.

Irena należała do chóru niemal od pierwszych chwil jego istnienia. Była „duszą towarzystwa” podczas wspólnych chórowych wyjazdów na koncerty i Letnich Spotkań Wokalnych organizowanych przez Pawła Hruszwickiego, założyciela zespołu i jego wieloletniego dyrygenta. Lubiła ciężką pracę podczas tych wyjazdów, cieszyła się też z nieformalnych wieczornych „śpiewanek”. Gdy w 2019 r. chór obchodził swoje 25-lecie, dziękowano jej za wieloletnią działalność koncertową i wielkie zaangażowanie w promocję zespołu[9]. Paweł Hruszwicki, choć już nie prowadzi zespołu, do dziś podkreśla, że chór pozostałby jedynie parafialnym, gdyby nie Irena, działająca w jego zarządzie. To ona szukała nowych miejsc na koncerty i je organizowała. Również ona była rzeczniczką prasową chóru. Dostarczała informacje o koncertach m.in. do Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego, „Gazety Wyborczej” i „Życia Warszawy”, aby słuchaczy przybyło jak najwięcej. Nawet wtedy, gdy już nie śpiewała w zespole, zależało jej na występach chóru i jego rozwoju.

Irena tak pisała o chórze: „Cieszą nas słowa uznania wyrażane przez słuchaczy po koncertach, dobre recenzje (bez poklepywania po ramieniu) w prasie codziennej i fachowej, a także odznaki za zasługi w pracy społecznej od Polskiego Związku Chórów i Orkiestr. Ale dla większości z nas radosne jest przede wszystkim śpiewanie na chwałę Boga o ludzkiej wdzięczności za to, co Chrystus dał innym, poświęcając siebie. Jak dobrze znaleźć się w takim świecie!”[10].

Dinozaury

Dawni uczestnicy obozów ewangelickich odbywających się na Mazurach po latach zaczęli znów się spotykać i co roku wyjeżdżać latem do Sorkwit. Znów wspólnie zbierali grzyby w lasach i grali w brydża. Grupa przybrała żartobliwą nazwę „Dinozaury”.

Irena chętnie pisała i o Dinozaurach, i o Sorkwitach, jakie znała[11]. Wspominając jubileuszowe 30. spotkanie Dinozaurów w Sorkwitach w 2017 r. napisała: „Prawda jest taka: ubywa nas. Na przykład Tadzio Dyszkiewicz z Łodzi, zamiast być z nami na jubileuszowym spotkaniu, był wspominany przez ks. Krzysztofa [Mutschmanna] podczas jubileuszowego nabożeństwa. Umarł 30 sierpnia. To już trzeci z sorkwickich brydżystów. Tadziu, zapewne brakuje Wam czwartego: jestem gotowa”[12]. Ale wtedy jeszcze nie był Jej czas. Odeszła „syta dni” 4 lipca 2021 r. Spoczęła w grobie rodzinnym obok męża na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim w Warszawie. Pożegnali ją najbliżsi oraz licznie przybyli przyjaciele i znajomi.

Na wieść o śmierci Ireny Piotr Weigle nadesłał do redakcji w imieniu całej grupy Dinozaurów krótkie słowa pożegnania: „Z wielkim żalem i głębokim smutkiem dowiedzieliśmy się, że dwie nasze Koleżanki: Lilka Hofert-Karczewska i Irena Scholl z domu Sander – odeszły prawie równocześnie. Znaliśmy się jeszcze z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, z ewangelickich młodzieżowych obozów wakacyjnych. Po latach poświęconych życiu zawodowemu, związki nasze ponownie się zacieśniły wraz z powstaniem nieformalnego klubu »Dinozaurów«, a szczególnie po sierpniowych pobytach na obozie w Sorkwitach. Tym razem Was już tam nie zobaczymy. Żal. Ale w sercach nadal będziemy razem”.

* * * * *

Ewa Jóźwiak – doktor teologii ewangelickiej, redaktor naczelna JEDNOTY

*

Syn Ireny Scholl, Władysław, zachęcił Rodzinę Zmarłej, Przyjaciół i Znajomych, aby zamiast kwiatów na grób Ireny wpłacili datek na JEDNOTĘ, której była Autorką. Zebraliśmy z tego tytułu 3 150 zł. Bardzo za ten dar dziękujemy. Na łamach naszego czasopisma poinformujemy, w jaki sposób ta kwota została spożytkowana.

 

Zdjęcia (fot. Archiwum rodzinne):

  1. Irena Scholl w czasach studenckich
  2. Konfirmacja w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym 1 grudnia 1946 r. Druga od lewej Irena Scholl
  3. Irena i Zbigniew Schollowie podczas gry w brydża
  4. Irena i Zbigniew Schollowie na obozie SPME na Mazurach
  5. Irena Scholl z mamą i synem Władkiem. Kobyłka, czerwiec 1954
  6. Irena Scholl, Zdzisław i Janina Trandowie podczas obozu SPME na Mazurach
  7. Irena Scholl na nartach w Dolinie Kościeliskiej
  8. Irena Scholl podczas jubileuszu chóru

 

 

____________________

[1] Oba cytaty z: I. Scholl, „Stare fotografie”, JEDNOTA 3 (2012), s. 23–24.

[2] I. Scholl, „Danuta Dunin-Wąsowicz”, http://www.dziennikarzerp.pl/necrology/danuta-dunin-wasowicz/ (dostęp: 17.08.2021).

[3] Jerzy S. Majewski, „Warszawa nieodbudowana – Narbutta 17. Concordia inteligentów”, „Gazeta Stołeczna”, dodatek do „Gazety Wyborczej”, 16.10.2009, s. 14.

[4] I. Scholl, „Moja długoletnia psiapsiółka”, JEDNOTA 4 (2018), s. 31.

[5] Na przykład: I. Scholl, „Uroczystość przy polnej drodze”, JEDNOTA 3 (2015), s. 15–16.

[6] I. Scholl, „Moja długoletnia...”, s. 31.

[7] I. Scholl, „Od dwustu pięciu lat…”, JEDNOTA 11 (1997), s. 5–7.

[8] I. Scholl, „Moja długoletnia…”, s. 32.

[9] O chórze pisywała też artykuły, np.: I. Scholl, „Wspólne śpiewanie”, JEDNOTA 12 (1996), s. 16–17; I. Scholl, „Czytając Kronikę… 25 lat Ekumenicznego Chóru Kameralnego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Warszawie”, JEDNOTA 4 (2016), s. 33–36; I. Scholl, „Czytając Kronikę… – część 2. 25 lat Ekumenicznego Chóru Kameralnego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Warszawie”, JEDNOTA 1 (2017), s. 33–36.

[10] I. Scholl, „Słuchaj też innych”, JEDNOTA 11 (2001), s. 23.

[11] I. Scholl, „Integrator”, JEDNOTA 2 (2017), s. 34–37.

[12] I. Scholl, „Sorkwity po raz trzydziesty pierwszy”, „Biuletyn” Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie 2–3 (2018), s. 12.