Drukuj

NR 11 / 1993

Niekiedy trudno jest w pełni zrozumieć swoje dziedzictwo: w jaki sposób stało się nasze? Co mamy z nim począć? Jak ma zostać wykorzystane; czy zgodnie z życzeniem naszych nieznanych przodków, czy według naszych najlepszych pomysłów? Wydaje się, że dylematy wielu współczesnych mieszkańców Ameryki Północnej, którzy wciąż uważają się za członków rodziny ewangelicko-reformowanej, są zupełnie zrozumiałe. Sytuacja wymaga od nas praktykowania wiary w otoczeniu, które – pod względem kulturowym, społecznym, politycznym i ekonomicznym – zdecydowanie różni się od warunków, jakie panowały w Europie w okresie Reformacji.
Rozmaite aspekty pytania o tożsamość ewangelicko-reformowaną wyłaniają się na różnych płaszczyznach Kościoła. Przyjrzenie się Kościołowi – jako denominacji istniejącej na kontynencie północno-amerykańskim, jego naczelnym organom, oświadczeniom zgromadzeń dorocznych i synodów – odsłania wyraźne napięcia między płaszczyzną krajową a miejscem, gdzie żyje większość parafian. Rzut oka na uczelnie teologiczne i wykładowców związanych z danym wyznaniem pozwoli szybko odkryć, że wielu nauczycieli akademickich jest członkami innych Kościołów, a mniej więcej połowa studentów pochodzi z innej rodziny wyznaniowej. Podobnie ok. połowy studentów, którzy zostają duchownymi, odbiera wykształcenie w seminariach nie należących do ich wyznania, a autorzy rekomendowanych do czytania książek wywodzą się z najrozmaitszych Kościołów.
Jeśli spojrzy się na wyższe poziomy Kościoła, znaleźć można podobne i inne świadectwa mieszania się tego, co jasno niegdyś określano jako tożsamość wyznaniową. Wiele zadań zaprojektowanych przez synody, okręgi i parafie jest realizowanych wspólnie z innymi wyznaniami protestanckimi. Mniej więcej połowa parafian uczęszczających do danego zboru, pochodzi z innego Kościoła protestanckiego, a pewien procent zapewne również z Kościoła rzymskokatolickiego. Podobnie członkowie naszych zborów przyłączają się do innych denominacji, kiedy np. przenoszą się do innego miasta.
Indywidualna pobożność była wyraźnym znakiem dziedzictwa reformowanego kilka pokoleń temu, kiedy nasze wyznanie pojawiło się w Ameryce wraz z europejskimi emigrantami, i często wymagało odrzucenia wielu elementów narodowych kultur. Obecnie w niekwestionowany sposób akceptujemy ów kulturowy ekwipunek.
Najistotniejsze jest to, że bardzo się różnimy od naszych przodków – Szwajcarów, Holendrów, czy Szkotów – którzy ukształtowali tradycję ewangelicko-reformowaną, ale jesteśmy też zróżnicowani wewnętrznie. Przyjmujemy bowiem wiele kulturowych i etnicznych „rozmaitości” z tradycji afrykańskiej, azjatyckiej i latynoskiej. Na przykład w wielkomiejskiej parafii na wschodnim wybrzeżu USA można wybierać pomiędzy dwudziestoma dwoma językami, w których odprawiane są niedzielne nabożeństwa.
To, co określane jest mianem życia Kościoła ewangelicko-reformowanego, by użyć tradycyjnej nazwy, obejmuje teraz wielką różnorodność kulturowych środków wyrazu. Współczesna dyskusja na temat tożsamości ewangelicko-reformowanej, jaka toczy się w Ameryce Północnej, musi rozpocząć się od uznania, że istnieje rozziew między historycznym dziedzictwem teologicznym i wiarą a dzisiejszym życiem zboru.
Z łatwością można by to uznać za obraz postępującego rozpadu instytucjonalnego. Z pewnej perspektywy może się wydawać, że istotnie tak się dzieje. Istnieje obszerna dokumentacja dotycząca schyłku tzw. głównych denominacji, do których należy większość północno-amerykańskich Kościołów ewangelicko-reformowanych i prezbiteriańskich. Wymieniano wiele przyczyn tego zjawiska, związanego z socjoekonomiczną analizą ludności Ameryki Północnej i wyłonieniem się pokolenia o zdecydowanie świeckim światopoglądzie, nastawionego niemal wyłącznie na sferę materialną.
Pytanie o szansę przetrwania tradycji jest dziś bardzo ważne, ale najpierw należałoby odpowiedzieć na pytanie, jak i w jakim kształcie tradycja ewangelicko-reformowana ma być kontynuowana. Trzeba rozważyć niektóre cechy charakterystyczne z przeszłości, które dodają siły w pełnej niepokoju teraźniejszości i napawają nadzieją w obliczu niepewnej przyszłości.
Chociaż obraz Kościołów tradycji reformowanej w Ameryce Północnej jest zróżnicowany, niemniej jednak da się zaobserwować pewne cechy wyróżniające je spośród innych Kościołów historycznych. Przyjrzyjmy się na przykład, w jaki sposób północno-amerykańskie Kościoły rozwiązują problemy eklezjologiczne. Pozwoli nam to dostrzec zarówno silne strony, jak i napięcia, które rozdzierają stare struktury. Nasza wizja ludu Bożego jest wyraźnie zakorzeniona w starej tradycji europejskiej, ale znajduje nowe formy na glebie północno-amerykańskiej. Klasyczny ustrój naszego Kościoła, ze starszymi wybieranymi spośród członków zboru, posiada niezwykłą zdolność odnawiania się, ale jednocześnie stwarza często w zborach poważne napięcia wewnętrzne.
Przyjrzymy się kilku istotnym składnikom eklezjologii Kościoła Prezbiteriańskiego USA (największej pod względem liczby członków denominacji ewangelicko-reformowanej w Ameryce Północnej), pamiętając zarówno o jego znaczeniu ekumenicznym, jak i o wewnętrznych zaletach i słabościach.
Przekonanie, że Kościół Powszechny jest o wiele większy od któregokolwiek z poszczególnych instytucji zostało wyrażone w sposób następujący: „Poszczególne Kościoły (zbory) są... lokalnymi przejawami Kościoła Powszechnego”1. Pociąga to za sobą dwojakie skutki.
Z jednej strony Kościół (lub zbór), który nie uważa się za jedyny prawdziwy wyraz Ciała Chrystusowego, może przywiązywać mniejszą wagę do sprawy członkostwa niż instytucja, która rości sobie prawa do zajmowania bardziej wyjątkowego miejsca w historii zbawienia. Znaczącą cechą prezbiterian jest przyznanie, że nie jesteśmy jedynymi ludźmi, na których Bogu zależy. Dlaczego więc tkwić w tradycji, jeśli coś nam w niej nie bardzo odpowiada?
Z drugiej strony takie rozumienie Kościoła doprowadziło do wniesienia niebywale ważnego wkładu w życie całego ludu Bożego, a mianowicie do konsekwentnego zaangażowania w ekumenizm i do wyraźnego przewodzenia ruchowi ekumenicznemu w ciągu stu ostatnich lat.
Rzut oka na organizację i działalność ekumeniczną wyraźnie wskazuje, że procent osób wywodzących się z tradycji ewangelicko-reformowanej, które w nich uczestniczą i im przewodzą, jest dużo większy, niż można by sądzić na podstawie liczby członków tych Kościołów. Ale ta cecha również ma dwie strony.
Życie w przekonaniu, że Boży plan nie ogranicza się tylko do naszego Kościoła, prowadzi nie tylko do częstego publicznego wyrażania wspólnej wiary, ale także do powstawania nowych organizacji kościelnych, które nie wszystko z naszej tradycji przyjmują bez wahania. Zjednoczone i jednoczące się Kościoły są tego przykładem, podobnie jak stowarzyszenia i rady ekumeniczne. Czy jednak te nowe ciała, które przecież nie mają już wszystkich cech właściwych tożsamości ewangelicko-reformowanej, nie zagrażają naszej tradycji?

Margarethe B.J. Brown

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl