Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 9 / 1993

Podręcznikowy kalwinizm i poszukiwanie tożsamości reformowanej

Niedawno pewien luteranin wyjaśnić mi różnicę pomiędzy luterańskim i reformowanym nurtem ewangelicyzmu. Powiedział, że istotę luteranizmu można wyrazić za pomocą dobrego filmu kryminalnego: nie wiadomo, kto jest przestępcą, każdy mógł popełnić zbrodnię, również ludzie porządni mogą być winni, a zdemaskowanie zbrodniarza następuje dopiero na końcu. Tak więc luteranizm twierdzi, że nie można odróżnić ludzi „dobrych” od „złych”. Nie ma nikogo, kto nie byłby zależny od łaski jako zdumiewającego Bożego aktu justificatio impii (usprawiedliwienia bezbożnych), jedynie na podstawie wiary, nie zaś uczynków.
A ewangelicyzm reformowany? Ten, według mojego luterańskiego rozmówcy, przypomina raczej słaby western: istnieje wyraźny podział na złych i dobrych facetów, od samego początku wiadomo, kto jest przestępcą, a kto stoi po stronie sprawiedliwości, no i sprawiedliwość zwycięża. Reformowany ewangelicyzm głosi więc, że owocem usprawiedliwienia jest prawdziwe uświęcenie, widoczna odnowa życia, które w wyraźny sposób różni się od życia grzesznego.
Ta charakterystyka jest oczywiście żartem. Niemniej jednak pozwala ona zobaczyć, co na temat ewangelicyzmu reformowanego myślą inni. A sami ewangelicy reformowani? W gruncie rzeczy do pewnego stopnia powyższa opinia przystaje do wizerunku kalwinizmu, jaki można znaleźć w podręcznikach. Czy „uświęcenie” nie jest sprawą podstawową? Czyż wszystkich „cech charakterystycznych” ewangelicyzmu reformowanego nie da się wyprowadzić z wagi, jaką przywiązuje się do prawdziwej odnowy życia? Można by tu wskazać również znaczenie Słowa Bożego, nie tylko jako początku poznania naszego grzechu i nędzy, ale także ? a raczej przede wszystkim ? jako wskazówki, by żyć z wdzięcznością za otrzymane zbawienie, i jako zachęty, by oddawać cześć Bogu przez posłuszeństwo Jego woli. Można by wspomnieć zagadnienie dyscypliny kościelnej, jako jednej z cech Kościoła, wraz z właściwym usługiwaniem Słowem i sakramentami. Można by też zaznaczyć centralną pozycję, jaką w strukturze Kościoła ewangelicko-reformowanego zajmują „starsi” czy „prezbiterzy”, którym ? ze „sługą Słowa” włącznie ? zarzuca się albo brak baczenia, albo zbytni nadzór nad lokalnym zborem, jego wiarą i stylem życia. Można by zwrócić uwagę na zagadnienie „teokracji”, traktowanie życia publicznego jako powołanego do tego, by je prowadzić w posłuszeństwie Bożym przykazaniom, i władzy cywilnej jako takiej, która na swoim terenie i środkami sobie dostępnymi ma obowiązek zachęcać ludzi do szczerej służby Bożej.
Tak, to jest kalwinizm podręcznikowy. Ale czy taka jest dzisiejsza rzeczywistość ewangelicyzmu reformowanego? Wątpię, czy można nawet powiedzieć, że taki powinien (znowu) być reformowany ewangelicyzm. W rzeczywistości jest, moim zdaniem, bardzo wątpliwe, czy istnieje dziś coś w rodzaju rozpoznawalnej „tożsamości ewangelicko-reformowanej”. A jeszcze bardziej wątpliwe jest to, czy powinniśmy dążyć do odkrycia na nowo lub do ponownego naszkicowania takiego obrazu „prawdziwych ewangelików reformowanych”. Pozwólcie mi to wyjaśnić. Po pierwsze, Reformatorzy nigdy nie zamierzali tworzyć własnego typu Kościoła. Chcieli reformacji, odnowy Kościoła jako takiego. Dotyczy to zarówno Lutra, jak i Zwingliego czy Kalwina. Jednak z czasem stwierdzili, że ich dążenie do fundamentalnej, ewangelicznej odnowy Kościoła nie zostało zaakceptowane. Odkryli, że są podzieleni, że ich dzieło doprowadziło do powstania odrębnych Kościołów. Ale być to efekt nie chciany. Nigdy się z nim nie pogodzili. My również nie powinniśmy. To znaczy, że nie powinniśmy starać się o zdefiniowanie „specyficznie” protestanckiej czy nawet ewangelicko-reformowanej tożsamości. Taki wysiłek nieuchronnie oznaczałby podkreślanie różnic. Jakże inaczej da się określić tożsamość niż za pośrednictwem definicji? Można więc wskazać to, co jest „typowe” dla ewangelików reformowanych, dla odróżnienia od np. anglikanów, prawosławnych, rzymskich katolików itp. ? każdej chrześcijańskiej tradycji z własną specialité de la maison . Należy unikać takiego podejścia. To nie „tożsamość ewangelicko-reformowana”, ale „tożsamość chrześcijańska” powinna być naszym głównym tematem (jak dla Kalwina i Lutra). Nie mamy pytać, co to znaczy być ewangelikiem reformowanym (czy protestantem), ale co znaczy być chrześcijaninem dzisiaj.
Po drugie, kiedy rozważamy to pytanie, znajdujemy się pod wpływem duchowego klimatu, w jakim sami przyjęliśmy ewangelię. To prawda, że nas sposób myślenia został ukształtowany przez tradycję reformowaną. Ale teraz mamy do czynienia z innymi zagadnieniami i wyzwaniami, niż te, wobec których stawali nasi poprzednicy. Zmusza nas to więc do porzucenia tradycyjnych schematów. Podręcznikowy obraz, od którego wyszliśmy, jest w pewnym sensie odbiciem „protestantyzmu reformowanego”, jakim on tradycyjnie być, i wskazuje, jak bardzo skupiać się on dawniej na sprawach grzechu i przebaczenia, winy i sprawiedliwości. Dziś to tło „moralne” już wszystkiego nie rozstrzyga. Na czoło wysunęły się problemy życia lub śmierci, zniszczenia lub przetrwania, rozumu i bezrozumności, nadziei i jej braku. Może gdzieś w głębi w grę wchodzą te same podstawowe sprawy, ale jeśli nawet tak jest, to tło się zmieniło. Tradycyjne (nawet tradycyjnie reformowane) odpowiedzi i podejście do problemów nie wystarczają już do znalezienia drogi. Nie mogę przestać myśleć o słowach Jezusa: „kto by chciał życie swoje zachować, utraci je, a kto by utracił życie swoje dla mnie, odnajdzie je” (Mat. 16:25). Czy brak chęci do zachowania własnego życia jest tożsamy ze skupianiem się na własnej tożsamości? Słowa Jezusa nie tylko więc rzucają wyzwanie wysiłkom znalezienia „tożsamości ewangelicko-reformowanej”, ale stawiają pod znakiem zapytania wszelkie starania o wymodelowanie „chrześcijańskiej tożsamości” jako takiej! Wydaje się, że „tożsamość chrześcijańska” jest sama w sobie sprzeczności. Ani chrześcijanin, ani Kościół nie może i nie powinien dążyć do zachowania siebie, bo jesteśmy powołani do naśladowania naszego Pana, który nie szukał własnej tożsamości, ale przeciwnie -zaryzykował ją, poświęcił ją dla dobra ludzkości.

Tożsamość pielgrzyma

Jestem świadom, że mówienie tego może być właśnie „typowo reformowane”. Holenderski teolog reformowany Oepke Noordmans w eseju pt. „Kalwinizm i ruch ekumeniczny” (opublikowanym w 1946 r.) wskazać celnie punkt, którym kalwinizm różni się wyraźnie od katolicyzmu. Oto kilka cytatów w moim przekładzie z holenderskiego (proszę zwrócić uwagę na powtarzające się słowo tożsamość). „Rzym zakłada ciągłą inkarnację (wcielenie). Kalwinizm opiera się na powtarzającym się działaniu Ducha Świętego. [...] Rzymska droga do oikumene (ekumenii) ma charakter konkretnohistoryczny. Rzym nigdy się nie cofa. Musi głosić swą nieomylność. [...] Kościół rzymskokatolicki, jeśli chodzi o uwielbienie i organizację, przybrał tak masywne, konkretne formy, że powrót, prawdziwa reformacja, zagrażałby jego tożsamości.” Kalwinizm zaś zdąża jak Abraham, który opuścił swój kraj, nie wiedząc, dokąd idzie, i trzymając się jedynie Bożej obietnicy. Kalwinizm wszedłby w konflikt z samym sobą, ze swoim początkiem, gdyby zrobił to, co Rzym, to znaczy, „jeśliby ? za względu na przyszłość ? szukał bezpieczeństwa we własnej tożsamości jako konkretnym zjawisku historycznym. [...] Rzym przez cały czas strzeże wyraźnej tożsamości. Zachowuje siebie, w pewnej mierze, w sensie biologicznym. Kalwinizm łączy przeszłość z przyszłością raczej w sensie teologicznym. [...] Rzym i Genewa są sobie radykalnie przeciwne [w tym względzie]. Okazuje się, że Rozważania biologiczne i teologiczne, nauka o wzroście Kościoła i o rozwoju przez wielokrotne powtarzanie, przez reformację, przez nawrócenie się nie pasują do siebie”.
Noordmans napisał te słowa w 1946 r. Wiele się od tego czasu wydarzyło, także z katolicyzmem rzymskim. Papież Jan XXIII i Sobór Watykański II wzbudzili oczekiwania na szersze otwarcie umysłu, otwartość na współczesne życie i ekumenię. Może w latach 60. i na początku lat 70. protestanci byli zbyt optymistyczni co do możliwości zmian w rzymskim katolicyzmie. Wydaje się, że późniejsze działania i oficjalne wypowiedzi, szczególnie za pontyfikatu Jana Pawła II, zmierzają skrupulatnie do zachowania ? albo przywrócenia ? sytuacji sprzed Vaticanum II. Należy unikać zbytniego optymizmu. Ale powinniśmy także wystrzegać się zbyt łatwego, zbyt oczywistego pesymizmu. Zawsze grozi nam niebezpieczeństwo przywiązania się do stereotypów i uprzedzeń, a przez to ślepota na przykłady ekumenicznego otwarcia i możliwości na przyszłość obecne w dzisiejszym katolicyzmie. Poza tym, nie da się unieważnić Soboru Watykańskiego II.
Równie dobrze może być tak, że cytowana wyżej Noordmansowska charakterystyka katolicyzmu rzymskiego nie da się już zastosować do obecnej rzeczywistości Kościoła rzymskokatolickiego. Ale nie o to tutaj chodzi ani nie sprawia to, że rozważania Noordmansa stały się nieaktualne. Słysząc jego opis „kalwinizmu”, powinniśmy sobie uwiadomić, że ? w tym samym kontekście ? odrzuca on wszelką tendencję do absolutyzowania kalwinizmu. Słyszeliśmy jego ostrzeżenie, że kalwinizm zderzy się sam ze sobą, „jeśliby ? ze względu na własną przyszłość ? szukał bezpieczeństwa we własnej tożsamości jako konkretnym zjawisku historycznym”. Noordmans mówi następnie: „Idąc w tym kierunku, w XIX wieku, praktykowano bałwochwalstwo” i „Kalwinizm nie może stać się prądem, nie bardziej niż chrześcijaństwo”. Szuka on więc nie tyle kalwinizmu, co chrześcijaństwa. Podkreślając rolę Ducha Świętego dla Kościoła, jako przeciwieństwo jakiejkolwiek poglądu o „biologicznym” wzroście, Noordmans zasługuje na pełną uwagę. Akcentowanie roli Ducha Świętego należy do autentycznych składników tradycji reformowanej. Zwłaszcza od ewangelików reformowanych można oczekiwać, że będą świadomi niebezpieczeństwa, jakie niesie skupianie się na „tożsamości”, choćby nawet „reformowanej”. Fakt, że „tożsamości wyznaniowe”, jak nasza, są ciągłym przedmiotem zmian, nie stanowi prawdziwego problemu dla takiego studium na temat „tożsamości”, jak niniejsze. Główna trudność to zwierzchnictwo Ducha Świętego, który ciągle na nowo poddaje nas (jak wszystkie konfesje i tradycje) osądowi Słowa Bożego. Jest to ta wyższość, która nauczyliśmy się wyznawać. Bycie chrześcijaninem i bycie Kościołem to nie żaden „status”, ale dar łaski i powołanie, wskazanie i wymóg, oba te elementy naraz. Problematyczne jest mówienie o „chrześcijańskiej tożsamości”, jeśli ? używając tego terminu ? nie weźmiemy w rachubę tych wszystkich rozważań i nie przyznamy, że nasza „tożsamość” jako chrześcijan i jako Kościoła oznacza, że wyrzekamy się zachowywania samych siebie, kiedy naśladujemy Chrystusa... Mówiąc innymi słowy, póki nie ujrzymy naszej tożsamości jako tożsamości pielgrzymów, ludzi będących w drodze, którzy zostawili za sobą „swoją ziemię” jak Abraham, którzy nie wiedzą, dokąd zmierzają, którzy powierzają siebie jedynie Bożej obietnicy. Wspomnijcie słowa Jezusa: „kto by utracił życie swoje dla mnie, odnajdzie je”. Znajdujemy naszą tożsamość, porzucając ją!

Ks. dr Karel Blei

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl