Drukuj

NR 2/2020, s. 7–8

Buty (fot. Pexels/pixabay)
(fot. Pexels/pixabay)

 

Kontynuujemy rozpoczęty w poprzednim numerze JEDNOTY cykl poświęcony ewangelickiej tożsamości. O tym, jak ją rozumieją, opowiadają Elżbieta Jóźwiak z Łodzi i Krzysztof Dorosz z Warszawy. Zapraszamy do współtworzenia tej rubryki.

 

Elżbieta Jóźwiak (Parafia Ewangelicko-Reformowana w Łodzi): Pochodzę z domu, którego najgłębsze korzenie religijne sięgają prawosławia, a te trochę płytsze – protestantyzmu. Ojciec mój w przedwojennym dowodzie osobistym w rubryce wyznanie miał wpisane „prawosławne”, chociaż nigdy nie słyszałam i nie widziałam, żeby był osobą praktykującą. Mama, mieszkająca do kwietnia 1944 r. w Wilnie, wspominała, jak chodziła do cerkwi na nabożeństwa, szczególnie te, które prowadził ks. Lew Sawicki, w którym podkochiwały się wszystkie jej koleżanki.

Co wpłynęło na zmianę przez nią wyznania? Nigdy mi o tym nie opowiadała. W każdym razie w czasie wojny zaczęła uczestniczyć w nabożeństwach zboru zielonoświątkowców, a po przyjeździe do Łodzi stała się jego członkinią. Pamiętam ze swojego dzieciństwa dwugodzinne nabożeństwa w sali, w której w czasie zimy siedzieliśmy w płaszczach, bo piec nagrzewał się dopiero przy ostatnim zwiastowaniu Słowa Bożego, co dla nas – dzieci – było korzystne, bo po nabożeństwie mieliśmy jeszcze szkółkę.

Jak sięgam pamięcią, zasady: „Sola scriptura”, „Sola fide”, „Sola gratia”, „Solus Christus” i „Soli Deo Gloria” towarzyszyły mi od zawsze. Od zawsze też towarzyszyły mi modlitwy – głośne, zarówno te dziękczynne i chwalące Boga, jak i te bardzo osobiste, zawierające prośby.

Chrzest przyjęłam już jako osoba dorosła, ale rozbieżności, z jakimi się spotkałam między ewangeliczną nauką a praktyką, z biegiem czasu spowodowały potrzebę znalezienia takiego miejsca, gdzie takich rozbieżności nie spotkam.

Dlaczego zostałam ewangeliczką reformowaną? Mnie samej trudno tak do końca na to pytanie odpowiedzieć. Myślę, że w dużej mierze przyczynili się do tego ludzie, z którymi miałam wtedy pierwszy kontakt, a szczególnie pani Barbara Stahl, której mąż w tym czasie administrował parafią łódzką. Chłodne, wręcz ascetyczne wnętrze budynku kościoła, kazania oparte na słowach z Biblii – to było to, co towarzyszyło mi wcześniej. Różnica była w rozumieniu relacji człowiek–Bóg i relacji człowiek–człowiek. To tutaj uświadomiłam sobie, że...

 

Pełny tekst artykułu (po zalogowaniu w serwisie)

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl

 

Czytaj też: