Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1992

NIE MAM CZŁOWIEKA

Nie ma kaleki, jest człowiek.
Maria Grzegorzewska

I tak oto rok 1992 dobiega końca. U jego zarania, w styczniowym numerze naszego pisma napisałam, ze „ogłaszam go rokiem poznawania tu, w tym moim zakątku »Jednoty«, ludzi, którym winni jesteśmy głęboką wdzięczność [...]. Wdzięczność za to, że są wśród nas, że swoim życiem dają nam nieustającą lekcję człowieczeństwa”. Dziś mam pełną świadomość, że postawione sobie zadanie wypełniłam w niewielkiej części i w niezadowalający sposób. Wielu obszarów niedoli i problemów spowodowanych niepełnosprawnością zaledwie dotknęłam lub nie dotknęłam wcale. Z ogromnej rzeszy ludzi codziennie dających dowody zwycięstwa ducha nad ciałem ukazałam zaledwie kilkoro, a i to w skrócie, który wymaga uruchomienia skwapliwej wyobraźni, jeśli chce się w pełni zrozumieć, czym okupione są te zwycięstwa i jakiego hartu ducha wymagają. Bohater na polu walki jednym zrywem sięga do rezerw siły i odwagi, zużywa je w krótkim czasie, zaskarbiając sobie podziw współczesnych i pamięć potomnych. Bohaterstwo łudzi niepełnosprawnych trwa przez całe ich życie. Kto, prócz na/bliższych, pamięta o nich, gdy odchodzą?

To ich bohaterstwo, ciche i nieefektowne, zamiast podziwu wywołuje często niechęć i wzgardę. W ogóle wiele jest w ludziach niechęci do bliźnich. Najłatwiej akceptują przeciętność. Ktoś bardzo urodziwy, bardzo zdolny, bardzo bogaty wzbudza wprawdzie podziw, ale zarazem niechęć, tyle tylko, że towarzyszy jej zawiść, a nie pogarda. Chętnie bowiem sami wyróżniamy się z tłumu, ale pod warunkiem, że jest to wyróżnienie dla nas korzystne, wywyższające Widocznie wtedy chętniej przyjmujemy na swoje barki uciążliwość bycia innym.

Uroda, zdolności, bogactwo rzucają się w oczy. Kalectwo – również. Ci hojnie obdarowani, i ci obarczeni kalectwem różnią się od reszty ludzi. Cóż takiego paskudnego jest w naturze człowiecze/, że przed jednymi płaszczy się, a drugich nie akceptuje, a na dodatek tych, przed którymi się płaszczy, obrzuca zza węgla błotem podejrzeń, tym zaś, których nie akceptuje, rzuca w twarz epitety „kulas”, „garbus”, „pokraka”?

No nic, może kiedyś pewne jednostki w naszym społeczeństwie dojrzeją do człowieczeństwa. A na razie z dużą satysfakcją notuję fakt, ze wreszcie zaczyna dojrzewać do tego nasze państwo: ma powstać Karta Praw Osób Niepełnosprawnych. Będzie to „swoista konstytucja niepełnosprawnych” – powiedziała wiceminister pracy, pani Joanna Staręga - Piasek. Nareszcie sformułowana zostanie definicja niepełnosprawności zgodna ze standardami europejskimi. Nareszcie ktoś będzie koordynował pracę resortów zdrowia, edukacji, łączności, budownictwa i komunikacji pod kątem potrzeb inwalidów. Poszczególne ministerstwa będą odpowiadały za wykonanie zawartych w Karcie postanowień. I tak na przykład MEN odpowiadałoby za zapewnienie ludziom niepełnosprawnym prawa do bezpłatnej nauki we wszystkich placówkach oświatowych, a Ministerstwo Budownictwa za dostosowanie wszelkich nowo powstających budynków do ich potrzeb.

Sądzę, że takie gwarancje ze strony państwa, oprócz wymiernych korzyści dla ogromnej rzeszy samych zainteresowanych (umożliwienia im pełnego uczestnictwa w życiu), będą miały również wpływ na stosunek do nich tej części społeczeństwa, która dotychczas nie akceptowała inwalidów. A ponieważ Komitet Społeczny Rady Ministrów wnikliwie rozpatrywał także problem integracji niepełnosprawnych dzieci i młodzieży z ich zdrowymi rówieśnikami, można mieć nadzieję, że wyrośnie nam pokolenie przystające do Europy nie tylko znajomością komputerów i umiejętnością robienia interesów.

Według przewidywań Głównego Urzędu Statystycznego, do końca pierwszego dziesięciolecia nowego wieku ludzie niepełnosprawni będą stanowili dwanaście procent polskiego społeczeństwa. Dziś jest ich dziewięć procent, co niektórzy specjaliści uważają za szacunek zaniżony. Ci, którzy na swoje szczęście znajdują się dziś w większości, czyli w tych dziewięćdziesięciu jeden procentach, zrobiliby dobrze, gdyby zdali sobie sprawę, ze każdego dnia, w każdej chwili, każdy z nich może ulec wypadkowi, ze może mieć niepełnosprawne dziecko, itd., itd. A wtedy okaże się, ze nagle znaleźli się po przeciwnej stronie bariery, którą pomagali budować swoim stosunkiem do ludzi kalekich. Czy nie zawołają wtedy z przerażeniem i rozpaczą: „W tym społeczeństwie nie da się żyć!”? Chcę jednak wierzyć, ze przyjdzie niedługo taki czas, ze bariery znikną, a ludzie zmienią się na lepsze. Czyż nie usiłujemy wierzyć w to od zarania ludzkości?

Odwracam się, by raz jeszcze spojrzeć na ludzi, którzy towarzyszyli mi tu przez minione miesiące odchodzącego już roku, i pożegnać ich w imieniu swoim i Czytelników. Lecz oto widzę jedynie olbrzymi plac zapełniony mnóstwem wózków, kul, protez, gorsetów, szyn, ortopedycznych aparatów, butów, kołnierzy... I ani jednego człowieka. Gdzie są ci, dla których przeznaczone jest to wszystko? Wiem. I Wy wiecie. Siedzą w czterech ścianach swoich domów – samotni, odcięci od życia, którym my żyjemy, które toczy się za ich oknami na ulicach, w ogrodach i lasach, na po/ach, łąkach, jeziorach. Nie mają człowieka. Ani do rozmowy, ani do pomocy na zbyt stromych schodach, w zbyt ciasnych windach, przy zbyt wysokich stopniach autobusu, tramwaju, pociągu. I boją się. Bardziej niz samotności i pustych dni pozbawionych nadziei boją się naszych spojrzeń, naszej pogardy, litości, odrzucenia. Jeśli znów zarzucicie mi, że przesadzam, to proszę – policzcie choćby przez jeden tydzień, ilu inwalidów spotkaliście we wszystkich miejscach, w których przebywaliście w tym czasie: w kościołach, teatrach, sklepach... Policzcie, ilu ich było w tłumach przelewających się ulicami waszego miasta. Policzcie... A przecież takich ludzi są w Polsce miliony. Miliony tych, którzy nie znają szaleństwa wichrów, smaku deszczu i śniegu, smaku życia.

Ci moi znajomi i przyjaciele, o których pisałam tu przez rok, to osoby o wyjątkowym charakterze i sile woli. Ukształtowali oni swoje życie sami i dokonali tego nie „dzięki” komuś czy czemuś, ale „wbrew”. Wbrew własnemu ciału, wbrew stosunkowi do nich struktur komunistycznego państwa, wbrew społeczeństwu. Owszem, spotykali się również z życzliwością, zrozumieniem i serdeczną pomocą. To prawda. Ale za rzadko. Instytucje i osoby o takim nastawieniu do niepełnosprawnych są nieliczne w porównaniu ze wszystkimi władzami odpowiedzialnymi za jakość życia społeczeństwa i w porównaniu ze wszystkimi ludźmi, którzy to społeczeństwo tworzą.

Gdy wejdzie w życie Karta Praw Osób Niepełnosprawnych, wielu z nich będzie mogło włączyć się w normalne życie. Zaczniemy częściej spotykać ich na naszych drogach. Patrząc na naszych kalekich Braci i na nasze kalekie Siostry, przypomnijmy sobie słowa proroka Izajasza o Tym, który kochał wzgardzonych, opuszczonych, chorych i bezradnych:

„Wzgardzony był i opuszczony przez ludzi, mąż boleści, doświadczony w cierpieniu jak ten, przed którym zakrywa się twarz, wzgardzony tak, ze nie zważaliśmy na Niego” (Iz.53:3).

Wanda Mlicka