Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1992

NIE MAM CZŁOWIEKA

Ci, co mnie widzą na ulicy, uciekają ode mnie.

Ps. 31:12.

Czy spojrzenia mogą zabijać? W Objawieniu czytamy: „Oczy zaś Jego jak płomień ognia...” (Obj. 19:12). Spojrzenie tych oczu niewątpliwie mogłoby zabić. Ale ja pytam, czy zwykły człowiek, który ucieka „widząc na ulicy” swojego okaleczałego bliźniego, może – zanim ucieknie – zabić go jednym spojrzeniem? „Ależ skąd!” – odpowiecie. Zgoda, jedno spojrzenie tylko zrani. Ale jeżeli w człowieka niepełnosprawnego godzą przy każdym wyjściu na ulicę dziesiątki spojrzeń wyrażających politowanie, odrazę, obraźliwą ciekawość, drwinę, obawę? Spojrzenia mają pewne niebezpieczne właściwości, o czym świadczą takie obrazowe zdania: „spiorunował go wzrokiem”, „jej oczy miotały błyskawice”, „przygwoździł go spojrzeniem”... Są spojrzenia „kłujące”, „przeszywające”, „mordercze”, „paraliżujące” lub dla odmiany „pałające gniewem”. Patrzymy też szyderczo, kpiąco, wyzywająco, lodowato i tak dalej. Każde z tych określeń przywołuje nam natychmiast przed oczy atakującego i ofiarę.

Myślę, że jest to sprawa, nad którą warto się zastanowić. Na ogól ludzie panują nad swoimi gestami, wydają się natomiast nie zauważać, że spojrzenia są „gestami oczu” i że mogą one wyrażać uczucia i opinie równie dobitnie jak wygrażanie pięścią czy pokazanie komuś języka. A przy tym jakże są wygodne – nie do udowodnienia. Czy ktoś potraktuje poważnie skargę: „spojrzał na mnie tak, że poczułam się zraniona”? Obdukcja lekarska nie wykaże nawet zadraśnięcia. Wziąwszy więc to pod rozwagę przypomnijmy sobie jeszcze własne odczucia, gdy zdarzyło nam się paść ofiarą niemiłego spojrzenia i pomyślmy teraz chwilę nad następującym tytułem: „Kalectwo jest tylko w oczach ludzi”.

Jest to tytuł, który p. Anna Trojanowska dała swoim bardzo interesującym rozważaniom na temat psychologicznych, społecznych i kulturowych aspektów postrzegania osób niepełnosprawnych. Pierwszy odcinek tych rozważań można znaleźć w czasopiśmie „Człowiek” (nr 10/36/ z 28 października 1990). Jest to dwutygodnik społeczny, niemal w całości poświęcony sprawom łudzi niepełnosprawnych, a wydawany przez Fundację Stowarzyszenia PAX i Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem (zainteresowanym podajemy adres: ul. Wspólna 25, 00-519 Warszawa, teł. 21 64 71 w. 285).

Autorka, powołując się na badania przeprowadzone w USA, stwierdza, że zazwyczaj wolimy osoby atrakcyjne zewnętrznie, nawet jeśli nie wiemy o nich nic bliższego. Mimo że kanony piękna są zmienne, inne w różnych epokach i kulturach, to dla większości ludzi żyjących pod różnym niebem i w różnych czasach fizyczna atrakcyjność łączy się zdecydowanie ze zdrowiem. Stąd odruchowo negatywne postrzeganie kalectwa. Do tego pierwszego odruchu dołączają się później spekulacje na temat stosunków „ja – inwalida”. Pani Trojanowska podaje (za Sillerem i Chipmanem) uzasadnienia negatywnych postaw społeczeństwa: obawa przed odpowiedzialnością w przypadku utrzymywania kontaktów z inwalidą (sprawa ewentualnego małżeństwa), łęk przed nabyciem inwalidztwa, cierpienie wywołane wczuciem się w sytuację osoby kalekiej, poczucie winy wobec inwalidy, ze samemu jest się zdrowym... Ponadto często osobie niepełnosprawnej przypisuje się automatycznie i bez jakiegokolwiek uzasadnienia negatywne cechy emocjonalne i charakterologiczne, na przykład złośliwość czy egoizm.

W minionych miesiącach wspominałam tu o tym, jak niektórzy ludzie patrzą na moich przyjaciół poruszających się o kulach lub w wózkach. Z badań wynika, że nie jest to bynajmniej problem marginesowy. Pominę więc zagadnienia dotyczące obaw przed nawiązywaniem znajomości i bliższych kontaktów z ludźmi niepełnosprawnymi i pozostanę przy kwestii patrzenia.

Pani Trojanowska przytacza dane z badań nad tym, jak osoby niepełnosprawne odbierają ludzkie spojrzenia, takie, jakimi obrzuca się przechodniów mijanych na ulicy. W ankiecie zadano pytanie, co jest cięższe do zniesienia i do pokonania: czysto fizyczny aspekt kalectwa, to znaczy trudności, jakie powoduje ono w życiu codziennym, czy spojrzenia ludzkie. 55,9 procent odpowiedziało, że spojrzenia, 25,4 procent – że trudności natury fizycznej, a 18,7 procent – że jedno i drugie na równi. Aż 72,7 procent kobiet odpowiedziało, że ciężej jest znieść to, jak ludzie patrzą.

Spytałam na początku, czy spojrzenia mogą zabijać. Myślę, że nie zadając śmierci fizycznej są w stanie zabić w człowieku to, bez czego niezmiernie trudno jest żyć: wiarę w drugiego człowieka, radość z własnych osiągnięć, zaufanie do otoczenia, chęć zdobywania wiedzy i kwalifikacji, poczucie, że jest się potrzebnym i pożytecznym członkiem społeczeństwa. Patrząc na człowieka niepełnosprawnego współczująco, patrząc z zaciekawieniem, wystawiamy sobie złe świadectwo. Okazujemy bowiem, że widzimy w nim tylko to, czego mu brakuje; widzimy nogi, których nie ma, widzimy szpetotę zdeformowanej twarzy – widzimy wyłącznie to, co w żadnej mierze o nim nie świadczy, o czym on sam usiłuje nie myśleć, z czym pogodzi! się po długiej walce, co zaakceptował jako fakt nieodwracalny, bo musi bez tego lub z tym żyć. Tymczasem nasze spojrzenia nie pozwalają mu zapomnieć.

Człowiek, który zdołał przezwyciężyć swoje kalectwo psychicznie i fizycznie tak dalece, że może i chce włączyć się w normalne życie, ma prawo oczekiwać, że będzie przez ludzi zdrowych oceniany na podstawie swoich zdolności, wiedzy, chęci do pracy, uczynności, słowem – na podstawie swoich rzeczywistych wartości i możliwości, a nie ograniczeń.

Nie wątpię, że ci, którzy patrzą na człowieka niepełnosprawnego współczująco albo z ciekawością, nie zdają sobie po prostu sprawy z tego, że ich spojrzenia zwielokrotniają jego kalectwo. Jakże trudno jest wczuć się w uczucia bliźniego, jak mało zadajemy sobie trudu, aby zrozumieć czyjeś położenie, jak rzadko staramy się wyobrazić sobie, co my byśmy czuli na miejscu człowieka, któremu się przyglądamy.

Nie będę tu rozważała przyczyn i skutków spojrzeń tych, którzy z kalectwa szydzą i pyszniąc się własnym zdrowiem oraz sprawnością fizyczną uważają się za „coś lepszego”. Tacy ludzie stali ongiś pod Krzyżem, bluźnili Temu, który na nim wisiał, podawali Mu ocet do picia, naśmiewali się i drwili. Dwa tysiące lat później nadal są wśród nas. Nie mam nadziei, by jakiekolwiek słowa zdołały ich poruszyć, skoro wtedy, patrząc na Krzyż nie widzieli. Obronić się przed nimi można tylko powtarzając z wiarą za Psalmistą: „Wybaw mnie. Panie, od człowieka złego, od ludzi okrutnych ustrzeż mnie” (Ps. 140 :2).

Wanda Mlicka