Drukuj

1 /1992

Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście...

[Mat.25:40]

„Cóż to, przestałaś myśleć nocami?" – spytał z niedowierzaniem wierny Pierwszy Czytelnik moich tekstów, patrząc na nie zachęcający, jak zawsze, rękopis pełen skreśleń i piętrowych zapisków. O, nie! Po prostu czuję tylko nieodparty i wewnętrzny przymus skierowania tych rozmyślań przez pewien czas w jeden nurt i w głąb.

Zaczął się Rok Nowy. Ogłaszam go rokiem poznawania tu, w tym moim zakątku „Jednoty", ludzi, którym winni jesteśmy głęboką wdzięczność za to, że odrzucani, zaszczuwani, pogardzani przez zdumiewająco dużą część społeczeństwa – są tacy, jacy są, że nie znienawidzili nas za okazywaną im na każdym kroku odrazę, lekceważenie, niezrozumienie, że nie wyrzekli się nas tak, jak my wyrzekliśmy się ich. Wdzięczność za to, że są wśród nas, że swoim życiem dają nam nieustającą lekcję człowieczeństwa.

Niepełnosprawni.W swojej śmiesznej pysze przylepiliśmy im tę etykietkę dlatego, że członkami tej ogromnej społeczności są ludzie poruszający się na wózkach lub o kulach, albo ci o nie skoordynowanych ruchach, albo ci z trudem mówiący, niewidomi, głusi, bez rąk, bez nóg, słowem – ludzie kalecy. Osobliwe, że nie określa się tym mianem nieudolnego urzędnika, bezdusznego biurokraty, niekompetentnego ministra czy durnia zabierającego publicznie głos na tematy, o których nie ma pojęcia. Ale dobrze, zostańmy przy tym określeniu, skoro zostało już przyjęte także przez tych, których w swojej ignorancji tym mianem określamy. A jest to ignorancja wręcz przerażająca. Kogo bowiem ośmielamy się tak nazywać? Dziewczynę, która od 14 roku życia chodziła i biegała siedząc na stołku, którego cztery drewniane nogi zmuszała ruchami swojego tułowia i kikutów ud do przemieszczania się, a gdy przystosowano ją operacyjnie do powodowania protezami– nauczyła się samodzielnie chodzić. A później, już jako wychowawczyni w Ośrodku, w którym spędziła dzieciństwo, studiowała zaocznie, a na kolokwia i egzaminy jeździła samodzielnie ze Świebodzina do Torunia. (Świebodzin to miasteczko oddalone o 100 km na zachód od Poznania. Popatrzcie na mapę!) A może człowieka, któremu amputowano obie ręce na wysokości barku, gdy miał dziewięć lat? W dwadzieścia lat później, po skończeniu wyższych studiów, był on zastępcą dyrektora w spółdzielni inwalidzkiej i za swoją działalność społeczną został obwołany katowiczaninem roku. To tylko dwa, wybrane na chybił-trafił, spośród dziesiątków znanych mi życiorysów i podane tu w największym skrócie. Być może zresztą powrócę do nich jeszcze.

Niepełnosprawni. A może, gwoli dania świadectwa prawdzie, będziemy ich tu, u nas w kraju, nazywali niepełnoprawnymi? Na uzasadnienie tej propozycji mam aż nadto dowodów z wielu dziedzin życia, od architektury począwszy na obyczajowości kończąc. Może zresztą w odwrotnej kolejności? Dziś poprzestanę tylko na zacytowaniu pełnego uznania stwierdzenia cudzoziemca o oczach bystrych, nie na tyle jednak, by w ciągu paru dni pobytu w Polsce poza skutkiem dojrzały przyczynę: „Zadziwiające, jak niewielu u was widać inwalidów!" Rzeczywiście, zadziwiająco niewielu, zwłaszcza gdy się wie, ilu ich jest naprawdę.

Sądzę, że winna tu jestem wyjaśnienie, dlaczego od tego numeru „Jednoty" będziemy się spotykali pod takim właśnie zawołaniem: „Nie mam człowieka..." Wiemy, kto to powiedział, i sprawa może wydawać się zupełnie jasna. Człowiek ten, od trzydziestu ośmiu lat chory, leżący przy Owczej Bramie nad sadzawką zwaną Betezda, powiedział te straszliwe słowa do Jezusa. A patrzył przy tym na tłum szczelnie otaczający cudotwórczą wodę. Na nas patrzył. Jemu jednak wtedy chodziło tylko o to, by ktoś go wrzucił do sadzawki, gdy Anioł Pański poruszy w niej wodę. By raz zdążyć przed innymi, jako że ozdrowieć mógł tylko ten, kto wejdzie pierwszy. Natomiast ludziom, z którymi pragnę Was tu zapoznać, chodzi nie tylko o samą fizyczną pomoc, choć w wielu wypadkach jest im ona rzeczywiście niezbędna. Chodzi im nie tylko o te – tak samo przez się zrozumiale i praktykowane w innych krajach – ułatwienia w robieniu zakupów, wejściu do autobusów i tramwajów, dostaniu się do biur, urzędów, sal koncertowych i teatralnych, korzystaniu z publicznych automatów telefonicznych czy toalet. Wszystkim naszym niepełnosprawnym Siostrom i Braciom, jak każdemu człowiekowi, potrzebna jest przede wszystkim i ponad wszystko – akceptacja. Słowa: „Nie mam człowieka..." są więc zarówno apelem do tych, którzy planują, projektują i budują, jak i próbą dotarcia do tych, którzy odpowiadając fizycznie „przyjętym normom", duchowo nie dorastają do kreski. Dlaczego? – Nie wiem. Może z umysłowego lenistwa, bezmyślności, obojętności, może dlatego, że są „letni", jak ów zbór w Laodycei, któremu Jezus zagroził: „wypluję cię z ust moich" (Obj.3:16); a może dlatego, ze ich wrażliwość została kiedyś amputowana i – sami o tym nie wiedząc – chodzą po świecie okaleczali. Tyle tylko, że tego ani w lustrze przy goleniu lub robieniu makijażu, ani przy spotkaniu na ulicy na pierwszy rzut oka nie widać. Nad tą dziwną sprawą trzeba się będzie jeszcze wspólnie zastanowić.

Ogrodziliśmy murem wrogości i obojętności świat ludzi, którzy mają nam do zaofiarowania o wiele więcej niż my, tak zwani ludzie zdrowi, możemy zaofiarować im. Za tym murem znajduje się bogactwo, świat, w którym słowa: „solidarność", „miłość bliźniego", „miłosierdzie", „uczynność" – zachowały swoje prawdziwe znaczenie, a treści, jakich są wyrazem, wciela się w życie nie z nakazu, nie na pokaz, nie od święta, ale ochoczo, rzetelnie i na co dzień. Spróbujmy wspólnie zburzyć ten mur, spróbujmy przyjąć to bogactwo, którym ludzie niepełnosprawni tak szczodrze dzielą się ze sobą. Ale mimo iż dostaniemy je od nich za darmo, to jednak będziemy musieli zapłacić okup. Nie im. Sobie samym. Ten okup to odczucie głębokiego wstydu za innych i – być może – niekiedy za nas samych. Za tych, którzy grzeszą wobec niepełnosprawnych Sióstr i Braci mową i uczynkiem, ale i za tych również, którzy grzeszą jedynie zaniechaniem. Nie będzie to cena zbyt wygórowana. Świat za tym murem ukazuje, jakim powinien i jakim może być człowiek – w najgłębszym, chrześcijańskim znaczeniu tego słowa.

Nam wszystkim życzę gorąco, abyśmy w rozpoczynającym się właśnie Roku Nowym zdołali z pokorą i radością przekonać się, że ludzie niepełnosprawni, tak ciężko przez Boga doświadczeni, są tymi, którzy mają światu najwięcej do zaofiarowania.

Wanda Mlicka