Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 2000

MYŚLANE NOCĄ

On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach Jego;
On, gdy Mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał,
nie groził, lecz poruczał sprawę Temu, który sprawiedliwie sądzi...

I Ptr. 2:22.23

Przysłuchuję się krytycznie samej sobie – chrześcijance, baczę na słowa ludzi – chrześcijan, z którymi często się spotykam, czytam wypowiedzi polityków mieniących się chrześcijanami i tak sobie myślę: co nas właściwie uprawnia do nadawania sobie tego zobowiązującego miana? To, że zostaliśmy ochrzczeni? „Ile razy przechodzę obok kościoła, zawsze do niego wstępuję. Przestrzegam też wszystkich postów” – mówi katolik. „Co niedziela jestem na nabożeństwie i codziennie się modlę” – mówi ewangelik. Z kolei dobrze prosperujący biznesman nie żałuje grosza na potrzeby swojego Kościoła, bardzo zajęta w domu matka i żona znajduje czas, by działać w diakonii, poseł należy do partii, która ma w nazwie człon „chrześcijańska...” – lista uprawnień jest długa.

Dziś, rozmyślając nad życiem Tego, który „grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy obumarłszy grzechom dla sprawiedliwości żyli” (I Ptr. 2:24), zastanowiłam się głębiej nad sprawą, o której raczej rzadko się słyszy i mówi, a która wydała mi się nagle niesłychanie ważna. Przyznaję, że bezpośrednim bodźcem była kolejna pyskówka między politycznymi idolami narodu.

W Liście do Hebrajczyków napisane jest: „Nie mamy bowiem arcykapłana, który by nie mógł współczuć ze słabościami naszymi, lecz doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu” (Hebr. 4:15). „Doświadczonego we wszystkim”, a więc również wystawianego na pokusy, co możemy zresztą stwierdzić, czytając rozdział czwarty Ewangelii św. Mateusza, gdzie opisane jest kuszenie Jezusa na pustyni przez diabła. Pospolite to były zresztą pokusy, jakie diabeł stawiał przed Jezusem. Takie same, na jakie – choć w mniejszej skali i nie w tak dramatycznej formie – bywamy i my narażeni: pokusa nasycenia głodu, wystawienia na próbę mocy Boga, otrzymania władzy i bogactwa w zamian za odstąpienie od zasad. Diabeł na pustyni spotkał się z krótką odprawą:„Idź precz, szatanie!” (Mat. 4:10). A co ten osobnik słyszy od nas? Hm... No, właśnie.

Chcąc iść śladami Chrystusa, człowiek wybiera różne drogi. Nieliczni zostają misjonarzami, narażając się świadomie na męczeństwo i utratę życia. Również nieliczni poświęcają się medytacjom i modlitwą wstawiają się za światem. Są zakony o bardzo surowych regułach, są pustelnicy umartwiający swoje ciała i nie stykający się z ludźmi, są opiekujący się trędowatymi, dziećmi upośledzonymi umysłowo lub umierającymi na nieuleczalne choroby... Ale w sumie są to małe wysepki w oceanie ludzi, którzy uważają się za chrześcijan, bo urodzili się w chrześcijańskim kraju, w chrześcijańskiej rodzinie, ale tak naprawdę chyba w ogóle nie uświadamiają sobie, co to znaczy być chrześcijaninem – że tak powiem – na co dzień.

Bóg z pewnością wie, a i my sami chyba w gruncie rzeczy też zdajemy sobie sprawę, jak słabym i chwiejnym stworzeniem jest człowiek. Nie wymagamy więc od siebie ekstremalnych ofiar, niezwykłych poświęceń, żelaznych charakterów i, być może, Bóg też wcale nie spodziewa się tego po nas. Czy jednak jesteśmy aż takimi mizerakami, że nie potrafimy, na przykład, powściągnąć naszego języka? Wprawdzie zdaniem św. Jakuba właśnie język „jest wśród naszych członków swoistym światem nieprawości” (Jak. 3:6), ale zawsze to wstyd, by taki ochłap mięsa miał nade mną taką władzę. Wydaje mi się, że Jakub też był tego zdania, pisząc: „Bo wszelki rodzaj dzikich zwierząt i ptaków, płazów i stworzeń morskich może być ujarzmiony i został ujarzmiony przez rodzaj ludzki. Natomiast nikt z ludzi nie może ujarzmić języka, tego krnąbrnego zła, pełnego śmiercionośnego jadu” (Jak. 3:7). Mocno powiedziane.
Po przemyśleniu całej sprawy w różnych jej aspektach można dojść do wniosku, że może zbyt wiele się od nas w kwestii opanowania języka wymaga. Bo duża pokusa, choć trudna do odparcia, przysporzy chwały, gdy się jej nie uległo, i poprawi samopoczucie – proszę, oto jaka we mnie siła! (tym bardziej, że gdzieś w środku żal skowyczy za niewykorzystaną okazją). Ale utrzymanie języka za zębami, gdy ktoś mnie niesłusznie oskarża, nieodpowiadanie złorzeczeniem na złorzeczenie, cierpienie w milczeniu i powierzanie Bogu sprawiedliwego osądu – to już najczęściej przekracza moje siły.

Jezus, będąc na ziemi Człowiekiem, i to, zgodnie z biblijnym przekazem „doświadczonym we wszystkim”, z pewnością odczuwał też pokusę odpowiedzenia na niesprawiedliwe i fałszywe zarzuty i oskarżenia. Ponadto, będąc Synem Bożym, wiedział, jaka śmierć Go czeka. Czy Jego ludzka strona nie była pełna lęku przed męczarnią? Czy wolno nam domyślać się, jak wielkiej siły woli musiał użyć, by nie ulec pokusie odparcia oskarżeń i tym samym poprawienia swojej sytuacji przed arcykapłanem i Piłatem, mimo iż jako Syn Boży wiedział, że niczego nie może uniknąć, by – zanim odda ducha – mógł powiedzieć „Wykonało się!” (Jn 19:30)?

Może więc, rozpamiętując dzień po dniu również to, co Jezus przeżył, zanim wstąpił na ostatnią drogę, prowadzącą już prosto na Golgotę, mogłabym postanowić nie grzeszyć przynajmniej językiem? Tym samym, którym – jak pisze Jakub – „wysławiamy Pana i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże” (Jak. 3:9).

Tak sobie myślę, że wszystko, czym usprawiedliwiam siebie i mój krnąbrny język, jest nędznym wykrętem. Własną osobę postawiłam na piedestale i sterczy tam, zadzierając nosa, ot co! Mam tylko nadzieję, że skoro już zrobiłam to odkrycie, uda mi się też znaleźć odpowiedź na słowa św. Jakuba z następnego wiersza. Jakub mówi, że „z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo”, i dodaje: „Tak, bracia moi, być nie powinno” (Jak. 3:10). Wiem, bracie Jakubie. I odpowiadając: rzeczywiście nie powinno – ufam, że tę odpowiedź uda mi się uwiarygodnić postępowaniem, że może chociaż na tyle mnie stać...

Wanda Mlicka