Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7 / 1999

MYŚLANE NOCĄ

Stary porządek zmienia się, ustępując miejsca nowemu. Bóg osobiście czuwa nad tym,
by zachował się bodaj jeden zwyczaj, który uchroni świat przed zniszczeniem.

Alfred Tennyson (1809-1892)

Tak więc już ponad sto lat temu ludzie obdarzeni wrażliwością przeczuwali, że świat skręcił na złą drogę. Zresztą – każde pokolenie wzrasta w odmiennym „starym porządku” i, buntując się, usiłuje wprowadzić „nowy porządek”. Przy tej okazji wszystko się trzęsie i starym bardzo się to nie podoba. Ale świat zmienia swoje oblicze, nie bacząc na nic. Tennyson, największy obok Browninga poeta angielski epoki wiktoriańskiej, mimo że bliska mu była tematyka baśniowo-legendarna, nie mógł jednak chyba wyobrazić sobie tak dziwnych i niesłychanych przygód, jakie dziś dane na jest przeżywać. Nie tylko w kosmosie. I nie tylko wybrańcom, zdatnym zdrowotnie i szkolonym latami. Bo na przykład ja znalazłam się niedawno w wirtualnej rzeczywistości, czyli w miejscu, które jest, ale go nie ma (albo odwrotnie: którego nie ma, a przysięgłabym, że jest, bo w nim byłam). Nader dziwne to przeżycie, i nie powiem, nawet mi się tam podobało.

Wirtualność bywa różna. Taka, że można ją samemu kształtować, i taka, której jest się podporządkowanym. Poznałam właśnie tę drugą. Wiem już zatem, jak to jest, gdy człowiek zostaje nagle zawłaszczony, wciągnięty, porwany, wessany przez niewidzialne moce, które jego zdrowy rozsądek i świadectwo zmysłów mają za nic i zmuszają go do idiotycznych odruchów, na przykład do uchylania się przed roztrzaskaniem o nie istniejący przecież, olbrzymi głaz. Pomost, na którym staliśmy, trzymając się kurczowo metalowych barierek, trząsł się i telepał nam zgodnie z zakrętami tuneli, wąwozów, schodów, po których gnaliśmy z ogromną prędkością. I ta potężniejąca z każdą chwilą muzyka... Słowem coś, czego nie da się opisać.

A działo się to wszystko w Holandii, gdzie w tym roku obchodzone jest stulecie urodzin grafika-wizjonera, który w moim odczuciu widział drugie dno rzeczywistości i umiał je pokazać. Co zresztą nie ma nic wspólnego z wirtualną rzeczywistością, do której w tak nieudolnie przeze mnie opisanym pokazie użyto właśnie jego grafik. Maurits Cornelis Escher (1899-1972) zafascynowany był tajemnicami natury i w drugiej połowie życia, mając już do perfekcji opanowaną technikę, zaczął tworzyć „obrazy myśli” (jego własne określenie).

Wracając do wirtualnej rzeczywistości, sądzę, że niewiele upłynie czasu, a w takiej czy innej postaci znajdzie się ona w bardzo wielu domach. I dlatego mam nadzieję, że Tennyson nie mylił się, twierdząc, iż „Bóg osobiście czuwa nad tym, by zachował się bodaj jeden zwyczaj, który uchroni świat przed zniszczeniem”. Uważacie, że przesadzam, że to przejaw starczej niechęci do nowomodnych wymysłów? Może. Ale czy wyobrażacie sobie, jak wielu ludzi w bogatych krajach skorzysta z tej drogi ucieczki przed życiem? I jakie będą tego skutki dla nich samych i dla świata? (Czarna wrona bez ogona | smętna siedzi i labiedzi, | już nie fruwa ani skacze, | czarno widzi, czarno kracze, | wszystko wszystkim za złe ma. | Oj! Nie mówcie, że to ja!).

Wirtualna rzeczywistość wciąga, bo można ją kształtować bez żadnego wysiłku. Wszystko dzieje się tak, jak tego chcemy. Nikt nas do niczego nie zmusza. Niepotrzebna staje się wszelka wiedza i umiejętności za wyjątkiem nauczenia się, który klawisz do czego służy. A i one będą, być może, oznakowane kolorami, jak pierwsze tramwaje w Łodzi, gdzie było ongiś tylu analfabetów, że musiano użyć takiego wyróżnika tras. Bo chyba nie sądzicie, że mogąc za naciśnięciem klawisza przenieść się z realnej, szorstkiej rzeczywistości do aksamitnej krainy wiecznego zadowolenia, ktoś będzie jeszcze chciał czytać książki, co wymaga nie tylko nauczenia się trudnej sztuki czytania, ale i sztuki myślenia...

Większość wynalazków, w które tak obfitują ostatnie dziesięciolecia, stanowi fundament rozwoju nauki i wielu dziedzin życia i niewątpliwie może przynieść ludzkości ogromne korzyści. Myślę tu przede wszystkim o medycynie i oświacie. Zapominamy jednak o tym, że każdej rzeczy należy używać zgodnie z jej przeznaczeniem i w poczuciu odpowiedzialności za to, co się robi. A mam tu na myśli zarówno tych, którzy rządzą tymi wynalazkami i decydują o tym, czemu mają one służyć i czego są nośnikiem, jak i tych, którzy bezkrytycznie z nich korzystają. Patrząc wokół, mam wrażenie, że widzę rodziców, którzy dali dzieciom zapałki i wyszli z domu.

Koleiny, którymi toczy się teraz świat, są – jak koleinom przystoi – dwie i zgodnie prowadzą do punktu, z którego trudno będzie zawrócić: niszczymy przyrodę i ingerujemy w Boże kompetencje (to jedna koleina), niszczymy więzi między ludźmi (koleina druga). Człowiek ucieka w sztuczny świat: w komputer, w Internet, w telewizję, w wirtualną rzeczywistość, a zarazem chce zarabiać i mieć coraz więcej bez konieczności i potrzeby dzielenia się z bliźnim. Z połączenia tych dwóch trendów powstaje świat nieludzki, podzielony nieprzekraczalną barierą. Świat, w którym nie my wykorzystujemy wynalazki, ale one wykorzystują nas, w którym inny człowiek przestaje dla mnie cokolwiek znaczyć, nie jest mi potrzebny, nie znam go, nie obchodzi mnie, co myśli i czuje, jak żyje. Jesteśmy edukowani, by umieć posługiwać się techniką. Ale nikt nie wychowuje nas, byśmy umieli współżyć z innymi nie za pośrednictwem ekranu. Sprzyja to wielkim interesom, wielkim finansom, wielkiej władzy tych, którzy z mównic na międzynarodowych konferencjach, kongresach, sympozjach uprawiają wielkie wodolejstwo, nijak nie przekładające się na działanie, które przyniosłoby istotną ulgę i poprawę życia tej drugiej, większej części świata, nie posiadającej komputerów, telewizji, Internetu, przebywającej w rzeczywistości, która zaiste wydałaby się wirtualną tym wszystkim od wielkich słów... Gdyby kiedykolwiek udali się tam osobiście oraz incognito.

Boże czuwanie niewątpliwie pomoże nam zachować „bodaj jeden zwyczaj, który uchroni świat przed zniszczeniem”. I może wystarczyłoby, żebyśmy przestrzegali zalecenia Pawła: „Weselcie się z weselącymi się, płaczcie z płaczącymi” (Rzym. 12:15)? Byle nie za pośrednictwem Internetu.

Wanda Mlicka