Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 5-6 / 2009

Umilkł już zgiełk, jaki wywołały obchody rocznicy wyborów z dnia 4 czerwca 1989 roku. Te wyjątkowe wybory, w których Polacy zdecydowanie wypowiedzieli się przeciw staremu porządkowi, były ostatnim akordem w całej sekwencji zdarzeń prowadzących do zmiany ustroju. Rozpoczął się wtedy trudny proces reformowania kraju. Jak zwykle, spełnione marzenie okazało się niedoskonałe i inne od tego, które ludzie nosili w sercach. Trzeba było uczyć się wszystkiego od początku, bo doświadczenia wyniesione z PRL-u nie znajdowały zastosowania. Odzyskana wolność nie przynosiła ze sobą automatycznie dobrobytu, dawała tylko społeczeństwu prawo do własnych decyzji, do obrania drogi, na którą godzi się większość. Praktyki demokratyczne okazały się mozolne, nieefektowne, wymagające uciążliwego uzgadniania stanowisk i godzenia się na kompromisy. Entuzjazm tamtych czerwcowych dni powoli znikał, wyparty przez rozczarowanie i polityczne przepychanki. W tym roku rocznica 4 czerwca została potraktowana przez wiele politycznych środowisk w sposób cyniczny, jako karta przetargowa w grze o własne interesy.
    A jednak 4 czerwca 1989 roku to data szczególna. Wynik wyborów w Polsce pokazał, że komuniści muszą przegrać wszędzie i że jest to tylko kwestia czasu. Jednocześnie droga przemian ustrojowych w naszym kraju była wzorcem przejęcia władzy przez opozycję w sposób pokojowy. To jednak, co dziś jest oczywiste, wtedy, w 1989 roku oczywiste nie było. Nawet po pierwszych informacjach o wynikach wyborów z 4 czerwca, nie było pewne, czy władze raz jeszcze nie spróbują czegoś po swojemu zmanipulować. To były w pewnym sensie pionierskie czasy, w których przyszłość nie dawała się przewidzieć. Strona solidarnościowa podjęła ryzyko, wykazując odwagę i wygrała. Przemiany w Polsce uruchomiły przemiany w innych krajach bloku wschodniego, prowadząc do jego demontażu.
   W porównaniu z wyborami 4 czerwca 1989 roku w Polsce zburzenie muru berlińskiego wydaje się czymś w rodzaju happeningu politycznego. Jednak w rywalizacji na symbole przegrywamy z Niemcami. Przegrywamy głównie dlatego, że sami nie cenimy swoich prawdziwych osiągnięć i w związku z tym nie potrafimy ani ich przeżywać , ani promować. Wielkie tragedie narodowe, których nie szczędziła nam historia, stanowią pryzmat, który wyznacza miarę rzeczy. Zwycięstwo solidarnościowego zrywu wraz z jego swoistym, pokojowym etosem, jest odmienne od wszystkiego w przeszłości. Dlatego tak trudno toruje sobie drogę w powszechnym rozumieniu do niekwestionowanej wielkości.

Dorota Niewieczerzał

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl