Drukuj

7 / 1999

CO WY NA TO?

Niektóre powiedzenia, jak kawały, mają drugą brodę. Ich żywotności sprzyja samo życie. Weźmy np. „Lepiej być młodym, zdrowym i bogatym niż starym, chorym i biednym”. Na pierwszy rzut oka truizm, a jednak wciąż kłują nas nim w oczy oferty pracy. Nie pisze się już w nich, że poszukiwane są osoby w wieku „do 35 lat” (anonse te spotkały się parę lat temu z krytyką obrońców praw człowieka jako przejaw dyskryminacji), jednak bez oporów przyjmujemy do wiadomości, że mowa jest teraz o osobach „dynamicznych” – a przecież w pewnym wieku trudno już o dynamiczność – i że pracę otrzymują ludzie młodzi, rzutcy, pewni siebie, z dobrą prezencją.

„Trzeba być zdrowym, żeby chorować”. Tę sarkastyczną opinię można rozumieć dwojako. Po pierwsze, że „chory” zdrowy kupuje zwolnienie lekarskie, by zyskać czas na prawdziwą, tj. dającą godziwy zarobek pracę (np. na czarno albo handlując), a nie dofinansowany pracownik służby zdrowia podreperuje dzięki temu rodzinny budżet.

Ale pozorny paradoks, iż „trzeba być zdrowym, żeby chorować” oznacza przede wszystkim, że chory musi mieć dobrą kondycję i nielichą odporność, by przezwyciężyć wszystkie przeszkody stojące na drodze do uzyskania pomocy lekarskiej. Wedle mającej ułatwić dostęp do usług medycznych procedury obowiązującej w zreformowanej Służbie Zdrowia (znów truizm: „Nie jesteśmy niczyją służbą – żachnęła się pewna pielęgniarka. – Jesteśmy pracownikami »Służby Zdrowia«!”), chory musi ze swoim problemem zgłosić się do tzw. lekarza pierwszego kontaktu. Ponieważ na zgłoszenie telefoniczne rejestratorka odpowiada, przynajmniej w Warszawie, że na wizytę trzeba czekać miesiąc, pozostaje zastosować się do rady: „Proszę przyjść jutro przed siódmą [rano]”. Jeśli nie mamy silnej gorączki, bólów lub kogoś bliskiego, kto może nas zastąpić w kolejce, to stając w ogonku na ulicy (rejestracja czynna od 730), uzyskamy upragniony numerek – choć może go zabraknąć – na, powiedzmy, godz. 17. Otrzymawszy od LPK skierowanie do specjalisty, bo po to przyszliśmy, zgłaszamy się następnie np. do okulisty i zapisujemy na najbliższy termin wizyty, który przypada... za miesiąc. Jeśli ktoś ma pecha i okaże się, że konieczna jest konsultacja u innego specjalisty, np. kardiologa, to wracamy do naszego LPK, stając przed siódmą rano... I tak dalej.

Kto nie ma zdrowia do Służby Zdrowia, a ma pieniądze (nie dotyczy większości emerytów, „budżetówki” itp.), raz jeszcze potwierdza słuszność powiedzenia nr 1 „Lepiej być...”. Chory na serce? Nie ma sprawy – każdy ubezpieczony ma prawo do leczenia. Problem tylko: kiedy? Słuszne stwierdzenie „Jak się da, to się zrobi” i dysponujący doświadczeniem bliźni informują, że wystarczy 2 tys. zł i skierowanie na koronarografię przed operacją by-passów gotowe w ciągu dwóch tygodni. Ponieważ chory już wie, że na zabieg trzeba czekać w kolejce 10-12 miesięcy, lekarze zaś dają mu 2-3 miesiące życia, bogaty płaci od ręki, biedny zbiera pieniądze wśród rodziny i przyjaciół, najbiedniejszy umiera. A gdzież troska o wartości chrześcijańskie, gdzie obrona życia, poczętego, niestety, pół wieku temu z okładem?

Reforma finansowania Służby Zdrowia miała takim procederom, i wielu innym nagannym albo po prostu i absurdalnym zjawiskom, zapobiec. Kiedy czytamy o zleceniach na roboty publiczne bez przetargu lub z pogwałceniem procedury, o rodzinno-przyjacielskich powiązaniach w gospodarce i polityce, wydaje się, że fala korupcji wzbiera, i tracimy zaufanie do tych, których wybraliśmy do różnych władz. Ludzie z coraz większym przekonaniem powtarzają, że „tylko ryba nie bierze”, że „pierwszy milion musi być ukradziony”, a za bogoojczyźnianymi frazesami dopatrują się źle skrywanej żądzy pieniądza. W rozgoryczeniu zapominamy, że przywary ludzkie, np. skłonność do korumpowania się tych, którzy mają jakąkolwiek władzę, to zjawisko odwieczne – chociaż licha to, doprawdy, wymówka. „A gdy się Samuel zestarzał, ustanowił swoich synów sędziami nad Izraelem. (...) Lecz jego synowie nie chodzili jego drogami, gonili raczej za zyskiem, brali datki i naginali prawo” (I Sam. 8:1.3). To było dużo wcześniej, nim Rzymianie ukuli powiedzenie Pecunia non olet (dosł. pieniądze nie śmierdzą; zysk jest zawsze dobry, niezależnie od źródła, z jakiego pochodzi); dla wielu istotnie mają one upajający, narkotyczny wręcz zapach.

Dlaczego mówimy o tym, choć to również truizm? Bo powiedziano wyraźnie i nie jest to bynajmniej truizm, choć wydaje się wołaniem na puszczy: „Nie możecie Bogu służyć i mamonie” (Łuk. 16:13).