Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1998

CO WY NA TO?

Każdemu zapewnia się wolność sumienia i religii.

Wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie... – głosi Konstytucja RP i jesteśmy temu radzi. Jak i temu, że: Wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie na drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób.

Od ustawy zasadniczej oczekujemy, że zapewni nam fundamentalne prawa: wolność słowa, sumienia, zgromadzeń itd., będące zdobyczą i probierzem demokracji, oraz obroni przed dyskryminacją m.in. za wiarę i przekonania – takie gwarancje prawne są słuszne i sprawiedliwe. Oczekując równouprawnienia i tolerancji dla siebie, nie nazbyt skwapliwie jednak godzimy się na to, by korzystali z nich inni, zwłaszcza ci, którzy są „innego ducha”.

Świadczy o tym długotrwałe polowanie na sekty, w ramach którego stosuje się odpowiedzialność zbiorową: poszczególne przypadki nadużyć zostają uogólnione, wywołują myślenie kategoriami spiskowymi i żądanie zakazu działalności wszystkich stowarzyszeń. Odrębne umowy z państwem posiada 12 Kościołów oraz karaimi, muzułmanie i żydzi, oficjalnie działa też ok. 150 związków wyznaniowych i stowarzyszeń (prawo o stowarzyszeniach zostało niedawno znowelizowane, podniesiono wymagania dotyczące rejestracji, obecnie konsultowany jest projekt kolejnej nowelizacji). Wrzucanie przez katolickie ruchy antysekciarskie do jednego worka organizacji religijnych, parareligijnych i niereligijnych rozmaitej proweniencji wywołuje pomieszanie pojęć i grozi prawną dyskryminacją. Np. pozarządowe grupy zajmujące się ochroną środowiska obawiają się, że ponieważ objęto je nieoficjalnie mianem „nowych ruchów religijnych” (czytaj: sekt), zostaną pozbawione dotacji, bo urzędnicy będą bali się ich udzielać „podejrzanym” organizacjom. Z podobnych powodów odwołano Festiwal Życia, zorganizowany za aprobatą władz przez licealistów z Zielonej Góry (zob. Ewa Siedlecka: Sekty i antysekty, „Gazeta Wyborcza” z 30 listopada br.).

A oto przykład dotyczący granic wolności przekonań. Wrocław, lipiec ub.r., słoneczne południe na dzień lub dwa przed początkiem pamiętnej powodzi. Pewny siebie młodzieniec przegląda pisma w EMPiK-u przy pięknie odnowionym Pl. Kościuszki. Co w tym szczególnego? Drobiazg: okrągły, biało-czarno-czerwony znaczek przy kołnierzyku nieskazitelnie białej koszuli. Hitlerowska swastyka.

Biały dzień, centrum wielkiego miasta, sklep pełen ludzi. I nic. Tolerancja? Obojętność? Obawa? Może on tylko czeka na zaczepkę? Powiedzieć mu, że nosi niedozwolony symbol? Że prowokacyjnie dając wyraz własnym przekonaniom, obraża cudze uczucia?

Jedyną granicą wolności jest naruszenie praw i wolności innych osób. Demokratyczne państwo nie może jednak nikomu ani zakazać, ani narzucić przekonań. Zakazane natomiast jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową lub narodowościową... (art. 13 Konstytucji). Choć przedstawiciele takich środowisk lub inne osoby publiczne z mównic, a czasem nawet z ambony (o słowie drukowanym nie mówiąc) dopuszczają nienawiść rasową lub narodowościową, lekceważy się je jako populistów apelujących do niskich instynktów lub traktuje pobłażliwie jako ludzi niezrównoważonych. Można wprawdzie złożyć skargę do prokuratury, ale postępowania te umarza się „ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu”. Wszyscy nader chętnie powołują się na wolność słowa, rzadziej pamiętając, że musi jej towarzyszyć odpowiedzialność za słowo. Jeśli więc toleruje się publiczne wypowiedzi lżące ludzi z przyczyn etnicznych i narodowościowych, to nie ma co mówić o delegalizacji skrajnych organizacji. Czy wynika to z indolencji aparatu państwowego, czy też z założenia, że delegalizacja wywoła wzrost ich popularności (efekt owocu zakazanego) albo stworzy niebezpieczny precedens? A może to Temida zapada w drzemkę?

Tak czy owak, tropiciele sekt demaskują demoniczność wegetarianizmu i jogi, za to stare, aż za dobrze znane demony mogą spokojnie robić swoje. Nawet w biały dzień. Czyżby dlatego, że nie są „kulturowo obce”, lecz swojskie?