Drukuj

10 / 1997

CO WY NA TO?

Ostatnie tygodnie minęły w Polsce pod znakiem negocjacji poprzedzających powołanie nowego rządu. Gdy ten numer „Jednoty” trafi do Czytelników, wszystko zapewne będzie już rozstrzygnięte i wyjaśnione. Tymczasem jednak to, co dzieje się na scenie politycznej, budzi wiele niepokoju i – jak można sądzić po tytułach prasowych – skłania do zadawania pytań o sprawy podstawowe dla życia publicznego w naszym kraju. W prasie powtarzają się nagłówki: Polityk prawdy nie powie („Rzeczpospolita”), Ochrona przed kłamstwem („Res Publica”), Po pierwsze jasność („Tygodnik Powszechny”), Klęska („Wprost”).

Niepokój budzi zarówno postawa znacznej części społeczeństwa, jak i polityków. Prof. Jacek Kurczewski we „Wprost” przypomina tryumfatorom wyborów, że uczestniczyło w nich zaledwie 48 proc. uprawnionych. Dla połowy Polaków – pisze – państwo już obumarło. Zaaferowani rozdziałem tek politycy nie zwrócą na to uwagi, w końcu są to zawodowcy od polityki, a nie ludzie od poruszania ważnych zagadnień życia publicznego. Sprawa zaś nie jest błaha, bo odmowa udziału w wyborach ponad połowy społeczeństwa podważa sens demokracji jako zasady życia zbiorowego. Wyborcza absencja stanowi przejaw toczącego społeczeństwo polskie procesu rozpadu wspólnych wyobrażeń moralnych. A właśnie z powodu tych wyobrażeń ludzkie zbiorowości stają się zdolne do podejmowania wspólnych zadań, a poszczególni ludzie – odpowiedzialności za ich realizację.

Niewątpliwie atmosfera, w jakiej powoływany jest nowy rząd, nie sprzyja umacnianiu pośród niedawnych wyborców postaw odpowiedzialności za państwo ani poczucia udziału w kształtowaniu wspólnego bytu. Publicyści „Rzeczpospolitej” konstatują: Ludzie władzy zapominają o prawie społeczeństwa do informacji. Omawiane przez nich na tajnych spotkaniach kwestie to nie prywatne rozmowy na temat tego, kto złowił większą rybę, ale decyzje o losie ludzi, którzy ich wybrali. A przecież w wielkich zmianach 1989 r. nie o to chodziło. Adam Szostkiewicz przypomina w „Tygodniku Powszechnym”: Polityka demokratyczna (...) jest dokładnym przeciwieństwem polityki totalitarnej polegającej na zakulisowych grach frakcji i koterii monopartii. Tam społeczeństwo ma pozostać odcięte od wszelkiej wiedzy o „kuchni” władzy. Ma czekać na moment intronizacji i złożyć hołd Wodzowi.

A jednak, mimo wszystkich tych rozsądnych i w gruncie rzeczy dość oczywistych uwag, rzeczy mają się właśnie tak, jak widzimy. Ludzie, którzy podejmują się odpowiedzialności za bieg spraw publicznych, powtarzają najgorsze wzory niedawnej przeszłości, zwykli zaś zjadacze chleba objawiają całkowity brak zainteresowania tym, kto i w jaki sposób będzie decydował o sprawach państwa.

Co więc stało się ze świeżo odzyskaną wolnością? Jaka choroba trawi zbiorową moralność Polaków? Wszystkim, którzy zastanawiają się nad tym, warto przypomnieć słynną rozprawę Marcina Lutra O niewolnej woli. Luter polemizuje w niej z Erazmem z Rotterdamu, który twierdził, iż wolność polega na tym, że człowiek może wybierać dobro albo zło. Gdyby tak było – odpowiada Luter – człowiek byłby wolny jak Bóg. Tymczasem, zostawiony samemu sobie, człowiek wybiera zło i wpada w szatańskie sidła. Tylko Boża łaska pozwala mu wybierać dobro. Nie jest więc wolny w swych wyborach, jak być może mniema. I nie wolno mu ani na chwilę zapomnieć, że zdolność do wybierania dobra nie jest jego zasługą ani potwierdzeniem jego wolności – tylko dziełem łaski i potwierdzeniem ludzkiej słabości. Luter uczy nas, że nie wolno ulegać złudzeniom wolności. Nie ma powodu, by sądzić, że nasze sukcesy są naszą wyłączną zasługą, że można się nimi chełpić i lekceważyć innych.

Dobrym komentarzem do poglądów Lutra są uwagi Dietricha Bonhoeffera na temat życia odpowiedzialnego. Jego strukturę – pisze Bonhoeffer – określają dwa aspekty: związanie własnego życia z drugim człowiekiem i z Bogiem – oraz wolność życia. Wolność tę nadaje życiu fakt związania go z człowiekiem i z Bogiem. Związanie z człowiekiem polega na zastępczości, na wzięciu na siebie odpowiedzialności za drugiego.

Trudno nie dostrzec, że od tej odpowiedzialności uchylają się zarówno ci, którzy uważają, że skoro są wolni, to nie muszą się czuć odpowiedzialni za bieg wspólnych spraw nawet raz na cztery lata, jak również połowiczni – jak się okazało – zwycięzcy tych wyborów. Postawa jednych i drugich stanowi przejaw rozpadu spajających zbiorowość wspólnych wyobrażeń moralnych. Wbrew przestrogom Lutra, ulegają aroganckiemu złudzeniu wolności w przekonaniu o pełnej autonomii i trafności własnych wyborów. Tylko bowiem ci, którzy rozumieją swoją słabość, szukają w drugich wsparcia. I tylko oni są zdolni do wytyczania wspólnych celów i brania za nieodpowiedzialności.