Drukuj

6 / 1996

CO WY NA TO?

Jesteśmy tym, co jemy, twierdzą makrobiotycy. Można rozszerzyć to stwierdzenie i powiedzieć, że jesteśmy tym, co konsumujemy. To, co oglądamy w telewizji, czego słuchamy w radiu, co czytamy w popularnej prasie, kształtuje nasz światopogląd, widzenie świata, mentalność, choć sobie tego nie uświadamiamy, nawet gdy uważamy, że jesteśmy odporni i nic nie zmieni naszego systemu wartości. Tym bardziej dotyczy to ludzi młodych, którzy są jeszcze nie ukształtowani, podatni na wpływy, pozbawieni mocnego oparcia, jakie dorosłym dać może ugruntowany system wartości, wiara i doświadczenie. Najbardziej jednak narażone są dzieci. A konsumują one przedziwne i nie zawsze dorosłym znane „potrawy”. Czy naprawdę wiemy, czym karmią się nasze dzieci?

Po pierwsze – wchłaniają agresję i przemoc, którymi naszpikowane są nawet tak bezpieczne niegdyś i tchnące ciepłem „dobranocki” oraz filmy rysunkowe i fabularne, przeznaczone wprawdzie dla dorosłej widowni, ale oglądane często przez dzieci bez sprzeciwu dorosłych.

Po drugie – obraz świata, w którym wygrywa cwaniactwo i siła, w którym nie opłaca się uczciwość, pracowitość i lojalność.

Po trzecie – materializm i konsumpcjonizm jako styl życia, a – co gorsza – jako cel życia. Tu pierwszeństwo przypada reklamom. Są one tym bardziej niebezpieczne, że przez dzieci bardzo lubiane i na pozór niewinne: ładne i na ogół pogodne, ze zgrabnie skomponowanymi tekstami, łatwo wpadającymi w ucho. Często więc obecnie zamiast popularnych niegdyś wierszy Brzechwy czy Tuwima, na których wychowywały się starsze pokolenia, kształcone na telewizji maluchy recytują teksty reklam. Reklamy narzucają modę i sugerują, że rzeczą najbardziej upragnioną w życiu jest posiadanie domku, samochodu lub choćby określonego proszku do prania. Świat w mediach wydaje się piękny, kuszący i na pozór dostępny dla wszystkich. Kolejną trucizną jest wszechobecny w reklamach i filmach erotyzm.

Niegdyś pisemka, a także książki dla dzieci miały przygotowywać najmłodszych do dorosłego życia, uczyły więc szacunku dla pracy, poczucia obowiązku, umiejętności współżycia w społeczeństwie. A czego uczy recytowany przez kilkanaście minut (w II programie Polskiego Radia) wiersz, przeznaczony dla najmłodszych, którego autor bez żadnego powodu wymienia i rymuje trzydzieści synonimów słowa „więzienie” (nie zapominając o tiurmie, poprawczaku, kozie i pierdlu). Co zrozumie z tego małe dziecko i do czego je taki program przygotuje? Chyba, że założymy, iż każdy jest potencjalnym przestępcą i jak najwcześniej należy obywatela z instytucją więzienia i aresztu oswoić.

Niebezpieczny jest też rozpowszechniony obecnie przez media system konkursów. Dobra, które uszczęśliwiają uczestników tych konkursów, zdobywa się udzielając odpowiedzi na najbardziej przypadkowe pytania, które nie świadczą o wiedzy ani nie poszerzają zainteresowań młodzieży.

Wspomnieć trzeba o jeszcze jednym zagrożeniu – o tworzeniu świata wirtualnego, na pozór zbliżonego do tego, w którym żyjemy, lecz rządzącego się odmiennymi prawami. Tutaj prym wiodą filmy i gry komputerowe. I tak np. w filmie animowanym bohater przejechany przez walec, zgnieciony w drzwiach, pokrajany na kawałki, podnosi się za chwilę cały i zdrowy. Jeszcze dalej posuwają się twórcy gier komputerowych, którzy swoich bohaterów obdarzają wielokrotną liczbą istnień. „Zabiłem się – woła grające dziecko – ale nie szkodzi, mam jeszcze trzy życia”. W podświadomości młodego człowieka powstaje obraz życia, które nie jest dane raz, lecz które można odnawiać kilkakrotnie, jeśli coś się nie uda. Jak takie dziecko nauczyć odpowiedzialności za grzech, za zło, z których zdać będzie musiało sprawę u kresu życia? Czy w ogóle w tak przedstawionym świecie jest miejsce dla Boga, dobra, miłości? Jak wiarę w Chrystusa można łączyć z wiarą w horoskopy, które drukują już pisemka dla najmłodszych? Co może zdziałać każdy z nas, poza tym, że będzie starał się chronić i ostrzegać przed zagrożeniami swoje własne dzieci? Czy można je nauczyć, że szczęście polega nie tylko na braniu, lecz i na dawaniu? Jak się bronić przed tyloma realnymi zagrożeniami? U nas mówi się o nich półgębkiem, ale na Zachodzie istnieją już różne formy społecznej kontroli, której zadaniem jest ograniczenie pokazywania przemocy w programach telewizyjnych oraz sprawdzanie, czy reklamy nie przemycają treści niewidocznych dla oka, lecz oddziałujących na podświadomość. A u nas? Czy nie czas, aby w tej ważnej dla przyszłych pokoleń sprawie podjęły wspólne działania wszystkie istniejące w Polsce Kościoły? Czy ekumenizm nie powinien zaistnieć także i na tej płaszczyźnie – w dziedzinie walki o ochronę najmłodszych obywateli przed nieodpowiedzialnym coraz częściej działaniem mediów?