Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

 11 / 1992

CO WY NATO?

Niektóre środowiska gwałtownie domagają się wpisywania do wszelkich możliwych ustaw tzw. systemu wartości chrześcijańskich. Ostatnio najwięcej o tym słychać w związku z trzema sprawami: szkołą, ustawą o radiu i telewizji oraz projektem konstytucji. Jeśli chodzi o szkołę, żądania zostały uwzględnione i we wstępie do ustawy z dnia 7 września 1991 roku o systemie oświaty można przeczytać, że Nauczanie i wychowanie – respektując chrześcijański system wartości – za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki.

Należałoby przypuszczać, że źródłem tych żądań są szczytne ideały wynikające z głębokiej wiary chrześcijan, ukształtowanej na zasadach Ewangelii. Powinni byśmy więc przyklasnąć tym inicjatywom i z całej siły je popierać. Mamy jednak poważne wątpliwości. Główni rzecznicy wspomnianych inicjatyw pochodzą z ugrupowań partyjnych, które na swych szyldach wypisują przymiotnik chrześcijański i z tej racji czują się upoważnione do głośnego wołania o wartości chrześcijańskie.Zapewne nieświadomi są swego podobieństwa do uczonych w Piśmie i faryzeuszów (nota bene członków stronnictwa politycznego), obłudników, którzy zostali przyrównani do grobów pobielanych, które na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne kości i zgnilizny (Mat. 23:27).

Cóż można sobie pomyśleć o ludziach, którzy przy rozmaitych okazjach (zwłaszcza w wystąpieniach sejmowych) nie przebierają w słowach i posługują się w dysputach oraz polemikach metodami niewiele mającymi wspólnego ze zwykłą przyzwoitością, nie mówiąc już o kulturze chrześcijańskiej. Jeżeli państwo miałoby honorować system wartości chrześcijańskich,to wypadałoby, aby prawodawcy, czyli posłowie i senatorowie, a także członkowie innych władz państwowych tym systemem się kierowali. Jak zaś jest w rzeczywistości, każdy widzi i słyszy.

Wpisywanie systemu wartości chrześcijańskich do konstytucji byłoby zabiegiem niesłychanie ryzykownym, gdyby sprawę traktować poważnie. Prawodawcy i urzędnicy państwowi musieliby być stawiani przed Trybunałem Stanu, gdyby naruszali te wartości spetryfikowane w postać zasady konstytucyjnej. Dotyczyłoby to także zwykłych obywateli. Chrześcijańskie zasady sformułowane w Dekalogu i w Ewangelii stałyby się oficjalną ideologią, która przemieniłaby je w podporę nowego ustroju totalitarnego z inkwizycją oraz podobnymi przyjemnościami. Sprawy wchodzące w zakres duszpasterstwa stałyby się domeną policji i sądownictwa.

System wartości chrześcijańskich w ustawie o radiu i telewizji prowadziłby do równie niebezpiecznych skutków. Kto miałby oceniać filmy, sztuki, programy dyskusyjne, informacje pod kątem ich zgodności z owymi wartościami? Trzeba byłoby powołać nową cenzurę, aby orzekała na przykład, czy spódnica nie jest za krótka a dekolt za głęboki, czy wolno mówić o przyczynach zachorowań na AIDS i czy film kryminalny powinien być wyświetlany i o której godzinie. Zbyt świeżo mamy w pamięci wszechwładne panowanie cenzury, aby trzeba było przypominać, do czego to prowadzi. A przecież coraz częściej powstaje wrażenie, że niektórym ludziom brak czegoś, co odeszło: do niedawna wszędzie, gdzie się dało, dodawano przymiotnik socjalistyczny – teraz natomiast wielu chciałoby w to miejsce wpisać chrześcijański.

Owszem, wartości chrześcijańskie, sformułowane w Dekalogu i w Ewangelii, stanowią swego rodzaju konstytucję, konstytucję jedynie tych chrześcijan, którzy mają świadomość, że są listem Chrystusowym [...] napisanym nie atramentem, ale Duchem Boga żywego, nie na tablicach kamiennych, lecz na tablicach serc ludzkich (II Kor. 3:3). Tą konstytucją nie da się manipulować, nie doprowadzając równocześnie do jej zniekształcenia. Każdy wierzący ma ją wpisaną w swą świadomość i powinien kierować się nią w życiu. Odnosi się to także do przedstawicieli tych partii politycznych, które uważają się za chrześcijańskie.