Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5 / 1992

CO WY NATO?

Kiedy półtora roku temu pojawiła się sprawa wprowadzenia lekcji religii do szkoły państwowej, wypowiedzieliśmy się na łamach „Jednoty" przeciwko temu zamiarowi. Nie dlatego, żebyśmy podzielali obawy, że szkoła stanie się terenem dyskryminacji, prześladowań czy też „tylko" nacisków i przymusu. Patrzymy na życie w sposób realistyczny i dlatego byliśmy świadomi, że sporadycznych aktów nietolerancji nie da się uniknąć. Uważaliśmy więc, że należy raczej tak działać, aby nie dopuszczać do rozprzestrzeniania się nietolerancji w znaczniejszej skali oraz dążyć do kształtowania postaw szacunku dla cudzej odmienności.

Swój sprzeciw wyrażaliśmy natomiast ze względów zasadniczych: nie da się uczyć religii pod przymusem, nie jest to zwykły przedmiot szkolny, który sprowadza się do opanowania pewnej sumy wiadomości, chociaż – jak wywodzi Jan Kalwin – religia nie oznacza nieuctwa. Jej nauczanie ma pobudzać wiarę i kształtować sumienia. Włączenie lekcji religii do systemu szkolnego, który ze swej istoty jest obowiązkowy, a w dodatku bardzo niedoskonały, musi odbić się negatywnie na przekazywanych wartościach, może wywołać u młodzieży opór i rezultaty odwrotne do zamierzonych i obrócić się przeciw samemu Kościołowi, jak było to w okresie międzywojennym, gdy z takiej zbuntowanej młodzieży rekrutowała się duża liczba ateistów, wolnomyślicieli i ludzi indyferentnych religijnie. Niestety, liczne sygnały wskazują, że podobnie zaczyna się dziać teraz.

I oto rozgrywa się następny akt. Nasze zastrzeżenia wobec zastosowania przymusu usiłowano poprzednio rozproszyć zapewnieniem, że lekcje religii będą dobrowolne – jedynie na życzenie zainteresowanych. Tymczasem pan Andrzej Stelmachowski, minister edukacji narodowej, wystąpił z inicjatywą nowej instrukcji o nauczaniu religii (lub etyki) i umieszczenia na świadectwie stopnia z tego przedmiotu jako obowiązkowego. Pod wpływem protestów wielu środowisk wycofał się z postulatu obowiązkowości. Od przyszłego roku szkolnego na cenzurce uczniów nie uczęszczających na te zajęcia pojawi się kreska w rubryce „religia/etyka". Niektórzy w związku z tym wyrażają obawę, że ta „kreska" mogłaby pozostać na całe życie. Czy jednak można być pewnym, że nie nastąpi akt trzeci, to znaczy formalne wprowadzenie obowiązku nauczania religii lub etyki, zgodnie z wcześniejszym postulatem pana ministra? Czy pewnego dnia nie obudzimy się w innym kraju?

Rozporządzenie, które ma wejść w życie jeszcze w tym roku szkolnym (co za pośpiech!), było skonsultowane z przedstawicielami różnych Kościołów i pod względem formalnym nie budzi szczególnych zastrzeżeń. Niemniej jednak dokument ten został przedstawiony Polskiej Radzie Ekumenicznej w ostatniej chwili, co jej prezes, ks. bp Zdzisław Tranda, podkreślił w liście do Ministerstwa: „Jesteśmy zaskoczeni tym, że – podobnie jak niejednokrotnie w przeszłości w innych sprawach – otrzymaliśmy projekt Rozporządzenia w ostatniej chwili, wskutek czego brak było czasu na jego dogłębne i merytoryczne rozpatrzenie". W tym samym liście zamieścił dwanaście uwag, które wynikały z narady, jaką PRE odbyła 24 lutego br.

Zdziwienie wywołuje wszakże stwierdzenie wiceministra Tadeusza Pilcha w telewizyjnej „Panoramie" (13 kwietnia br. o godz. 21), jakoby Rozporządzenie wynikło z inicjatywy samych Kościołów, zaś rola Ministerstwa sprowadzała się jedynie do koordynacji i formalnego przeprowadzenia zmian. O ile nam wiadomo, żaden z Kościołów mniejszościowych z taką prośbą się nie zwracał. Inicjatywa wyszła od ministra, zapewne zainspirowanego przez hierarchię katolicką. Przedstawiciele innych Kościołów wyrazili w końcu zgodę, o co zresztą mamy do nich pretensję, gdyż swoją niewczesną uległością umożliwili wiceministrowi manipulację i zasłonięcie się poparciem dziesięciu czy jedenastu Kościołów. Wolelibyśmy, żeby z Ministerstwa Edukacji wychodziły pełne informacje, i to takie, do których można mieć zaufanie.