Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

CO WY NA TO?

1 /1992

Wspominając w 10. rocznicę śmierci ks. Jana Niewieczerzała, biskupa Kościoła Ewangelicko – Reformowanego, Jonasz w „Arce Przymierza" („Gazeta Świąteczna" nr 279 z 30 XI–1 XII 91, s. 17) pisze o pewnym lekarzu, który zapytał biskupa, czy ewangelicy wierzą w Chrystusa. Notatka kończy się zdaniem: „Smutno być mniejszością".

Jonasz znany jest z ekumenicznych przekonań i działalności na tym polu. Wiemy, że kieruje się szczerą życzliwością wobec ludzi innych wyznań, zdolny jest do obiektywnej oceny, ma również odwagę krytycznego spojrzenia na własne środowisko. W kręgach mniejszości wyznaniowych cieszy się więc uznaniem i zaufaniem. Zapewne więc chciał wyrazić współczucie ewangelikom, którzy nie znajdują wśród społeczeństwa nie tylko uznania ale nawet podstawowej o nich wiedzy.

Wszakże cytowane wyżej zdanie budzi zrazu odruch zniecierpliwienia i niezadowolenia, ponieważ wcale nie jest nam smutno z tego powodu, że należymy do mniejszości, wręcz przeciwnie, wielu ludzi ma z tego tytułu uzasadnione poczucie swej wartości. Po chwili zastanowienia trzeba jednak przyznać, że jest rzeczywiście coś smutnego w tej historii, ponieważ człowiek wykształcony, z cenzusem naukowym, który musiał przynajmniej w szkole na lekcjach historii coś słyszeć o Reformacji, o Kościołach chrześcijańskich poza katolickim, okazuje się w tych sprawach kompletnym ignorantem. Nie jest to przypadek odosobniony. Każdy ewangelik mógłby chyba przytoczyć podobne przykłady nieświadomości. Ze strony owego lekarza „nie była to żadna złośliwość – pisze Jonasz – ot, po prostu chęć zdobycia informacji".

Naprawdę smutne zjawiska obserwujemy wtedy, gdy niektórzy ludzie okazują wrogość i agresję, co mimo rozwijających się kontaktów ekumenicznych ciągle jeszcze się zdarza, zwłaszcza w chwilach bezpośredniego zetknięcia się osób różnych wyznań i konieczności podjęcia decyzji, jak na przykład w wypadku małżeństwa między partnerami o różnej przynależności kościelnej. Nie tylko zresztą my, ewangelicy, bywamy obiektem nieprzychylnych, a nawet wrogich poczynań. Odnosi się to do wszelkich „odmieńców" – religijnych, etnicznych, ideowych i różnych innych. Niejeden z nas przeto przyznałaby rację Jonaszowi, że „smutno być mniejszością". Zdarza się, że ludzie ukrywają swe wyznanie albo pochodzenie, bo chcą uniknąć związanych z tym przykrości. Niektórzy zaś po prostu wstydzą się swej inności, co można potraktować jako zjawisko naturalne, wynikające z chęci upodobnienia się do otoczenia.

Szczególnie ostre nasilenie nastrojów wrogości obserwujemy obecnie nie tylko w naszym kraju. Temu niesłychanie groźnemu zjawisku musimy się z całą mocą przeciwstawić. Bardzo ważna rola przypada tutaj Kościołowi, ponieważ ze swej natury jest on powołany do krzewienia między ludźmi pokoju. Niestety, my, chrześcijanie, zbyt często sprzeniewierzamy się temu powołaniu, sami wywołujemy różne napięcia i bardzo bolesne doznania, odczuwane zwłaszcza przez tych, których jest mało.

Problem jest niewątpliwie złożony i nie da się go rozwiązać w sposób prosty, ani nawet przedstawić w krótkim felietonie. Przyczyny tkwią głęboko w naszej świadomości i podświadomości, w obyczajowości, kulturze i historii, w doznanych negatywnych przeżyciach, we wspomnieniach własnych i przekazanych przez innych. Za jeden z głównych nośników wrogości uważamy ignorancję. Dlatego tak ważnym czynnikiem w dziele pojednania jest wzajemne poznanie się ludzi, aby mogli się osobiście przekonać, że „odmieńcy" są w gruncie rzeczy takimi samymi ludźmi, jak oni. Sprawy to nie rozwiąże, ale na pewno posunie ją o krok naprzód, a to już jest coś.