Drukuj

CO WY NA TO?

7/1991

Rozdział Kościoła i państwa stał się ostatnio tematem ożywionej dyskusji, istotnej ze względu na przygotowywanie nowej konstytucji. Duchowieństwo rzymskokatolickie i kręgi polityczne z katolicyzmem się identyfikujące w sposób jednoznaczny dążą do zniesienia zasady, która im się kojarzy z systemem komunistycznym.

Nie sądzimy, aby niedobre skojarzenia były usprawiedliwione stanem faktycznym. Jeśli chodzi o Polskę, to rzeczywiście komuniści gorąco propagowali teorię rozdziału Kościoła i państwa, wprowadzili też ją jako zapis do konstytucji z 1952 roku. Wiadomo jednak, że była to zasada jedynie papierowa, nie przestrzegana w praktyce, ponieważ posługiwano się jednostronnie teorią rozdziału, to znaczy odmawiano Kościołowi prawa do wypowiadania opinii w sprawach publicznych, sprowadzano jego rolę jedynie do sfery czysto prywatnej, do tak zwanej pogardliwie „kruchty”. Władza natomiast przypisywała sobie prawo do nadzorowania działalności Kościoła, wtrącania się w jego sprawy wewnętrzne, decydowania o powoływaniu osób na kierownicze stanowiska. Mimo zapisu konstytucyjnego, rozdział faktycznie nie istniał, ponieważ Kościół był uwiązany do władzy mocnym łańcuchem. Nie mamy więc właściwie żadnych doświadczeń w tej dziedzinie, nie możemy więc doznawać ani złych, ani dobrych skojarzeń.

Rozwiązania ustrojowe z okresu II Rzeczypospolitej i normy konstytucyjne w niektórych demokratycznych państwach zachodnich omówił bardziej szczegółowo Witold Brodziński w artykule pt. Państwo a Kościoły w konstytucji („Jednota” nr 5/91, s. 6-8). Wynika z niego, że sprawa wygląda rozmaicie. Nie chcemy tutaj ponownie tymi rozwiązaniami się zajmować, lecz jedynie krótko przedstawić konsekwencje wzajemnej zależności państwa i Kościoła, które tak dla jednej, jak i dla drugiej strony mogą być bardzo niewygodne a nawet niebezpieczne.

Już teraz można zaobserwować pewne symptomy zarysowującej się tendencji do klerykalizacji państwa. Kler wprawdzie od tego gwałtownie się odżegnuje, ale fakty świadczą o czymś przeciwnym. Nie jest to jeszcze sytuacja prawnie usankcjonowana, jedynie symptomy tendencji. Jakże inaczej rozumieć pozaprawne wprowadzenie lekcji religii do szkół? Jakże inaczej oceniać szukanie przez polityków poparcia u duchowieństwa czy wystawianie „chrześcijańskich” szyldów przez partie polityczne i uporczywe powoływanie się przez nie na „społeczną naukę Kościoła”? Cóż innego może oznaczać wymienianie przez spikerów radiowych i telewizyjnych jednym tchem prezydenta, premiera i prymasa jako przedstawicieli władz państwowych? Czy Czesław Miłosz, którego chyba nie można posądzać o złe intencje, bez powodu mówi o lęku ludzi świeckich przed duchowieństwem?

Ze względów zasadniczych jesteśmy przeciwni wiązaniu się Kościoła ze strukturami państwowymi. O obecności Boga w strukturach państwowych nie chcemy nawet mówić, bo wydaje się nam to czymś absolutnie niepojętym. Z Ewangelii wynika zupełnie jasno, że pokusa władzy została przez Jezusa stanowczo odrzucona. Jest On znakiem, któremu będą się sprzeciwiać. Swoim uczniom zapowiedział konflikty a nie ugodę z władcami.

Historia poucza natomiast o nieustannym dążeniu ludzi Kościoła do wchodzenia w struktury państwowe, do utożsamiania się z państwem, a nawet do tworzenia własnego państwa. Skutki tego bywają zupełnie jednoznaczne. Uwikłany w sojusz z władzą. Kościół traci swoje właściwości, staje wobec katastrofy i przestaje właściwie być Kościołem. Przyjrzyjmy się temu na przykładzie państw o większości ewangelickiej.

W Szwecji państwowy Kościół luterański jest prawie całkowicie obumarły, uczestnictwo wiernych w nabożeństwach jest minimalne. Natomiast Kościół kongregacjonalny (reformowany), który oderwał się od macierzystego i funkcjonuje jako wolny, czyli nie związany w żaden sposób ze strukturami państwowymi, charakteryzuje się prężnością, aktywnym zaangażowaniem wiernych i prowadzeniem szerokiej działalności misyjnej w kraju i za granicą. Podobnie w Wielkiej Brytanii przedstawia się sprawa z Kościołem anglikańskim i szkockim w przeciwieństwie do Kościołów wolnych, takich jak metodyści, baptyści i reformowani. Również w Szwajcarii reformowane Kościoły kantonalne są niemal martwe, zaś Kościoły wolne tego samego wyznania, które oderwały się od kantonalnych, prowadzą bardzo ożywioną działalność.

Mimo to nie upieralibyśmy się przy pojęciu rozdziału, zwłaszcza jeśli komuś ono się źle kojarzy. Zupełnie wystarczałoby wprowadzenie do konstytucji na przykład pojęcia suwerenności Kościoła wobec wszelkiej władzy politycznej przy zastrzeżeniu niezależności państwa od Kościoła.