Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

CO WY IMA TO?

4/1991

W marcu doszło do wydarzenia dużej miary w sferze stosunków kościelnych. Na zaproszenie prymasa Polski, ks. kard. Józefa Glempa, przybyła delegacja kościelna ze Szwecji z luterańskim arcybiskupem Uppsali i prymasem Szwecji, ks. Berilem Werkströmem, oraz katolickim biskupem Sztokholmu, ks. Hubertusem Brandenburgiem. Obszerniejszą informację o przebiegu wizyty zamieszczamy osobno. Tutaj zajmiemy się pewnymi szczegółami, dość niepokojącymi, jak się nam wydaje, na tle stosunków międzykościelnych w naszym kraju.

Wieczorem, w dniu przybycia delegacji do Warszawy, w kościele Św. Marcina przy ul. Piwnej odbyła się msza, koncelebrowana przez ks. prymasa J. Glempa i towarzyszących mu duchownych (katolickich, ma się rozumieć). Kazanie wygłosił arcybiskup B. Werkström. Luterańscy goście, tak Szwedzi, jak i towarzyszący im Polacy, zajęli miejsca w prezbiterium. Zgodnie z miejscowym zwyczajem duchowieństwo wkroczyło do kościoła procesjonalnie. Pochód zamykali obaj prymasi. Kiedy znaleźli się przed ołtarzem, dało się zauważyć małe zamieszanie, po czym kard. Glemp udał się na swe honorowe miejsce po prawej stronie prezbiterium, gdzie zasiadł wśród polskich i szwedzkich duchownych katolickich, zaś arcybiskupowi Werkströmowi wskazano miejsce po przeciwnej stronie, pośród gości ewangelickich. Pełna separacja.

Sposób potraktowania szwedzkich luteranów wzbudza zdziwienie. Można się bowiem było spodziewać, że goście zajmą miejsca u boku gospodarzy, jak wymagają elementarne zasady gościnności i grzeczności. Podczas nabożeństwa w kościele nie powinno być wprawdzie miejsc ważniejszych i mniej ważnych, ale skoro już stosuje się tego rodzaju etykietę, to można by oczekiwać odpowiedniego gestu dla podkreślenia szacunku dla gości. Nie wydaje się, aby względy liturgiczne wymagały izolacji „innowierców”.

Kolejne zdziwienie wywołuje sposób, w jaki gospodarz uroczystości przedstawił przybyłych. Niezbyt licznie zebrani w kościele wierni dowiedzieli się, że na czele delegacji przybył „przewodniczący szwedzkiego episkopatu protestanckiego”. I tyle. Nie padło ani nazwisko, ani właściwy tytuł arcybiskupa Uppsali, prymasa Szwecji. Zostało natomiast wymienione nazwisko sztokholmskiego biskupa katolickiego oraz biskupa warszawskiego, którego wszak wszyscy i tak znali. Drobiazg? Drobiazg, ale charakteryzujący pewną, coraz bardziej widoczną, tendencję, która przebiła się na powierzchnię i w jednym, i w drugim, opisanym tu, przypadku. Trudno jest pozbyć się zakorzenionych przez wieki przekonań, przełamać pewne nawyki i stanąć w jednym szeregu z tymi, którzy znajdują się jak gdyby piętro niżej. Wprawdzie mówi się już o nich uprzejmie jako o Kościele, ale w rzeczywistości nie uważa za prawdziwy Kościół, albowiem taki jest tylko jeden, to znaczy ten w łączności z Rzymem.

Na koniec rzecz trzecia, wagi – jak się wydaje – bez porównania większej. Jedna z miłych i wrażliwych sióstr franciszkanek, do nich bowiem należy kościół św. Marcina, aż do łez przeżyła incydent, o którym będzie mowa. A oto, co się stało. Główny celebrans wyszedł przed ołtarz, aby rozdzielić Komunię. Ku naszemu zaskoczeniu, w kolejce stanęli również duchowni luterańscy. Nie stało się jednak nic nadzwyczajnego. Ksiądz Prymas nie udzielił im Komunii, każdego przeżegnał tylko znakiem krzyża – wiadomo przecież, jakie jest w tej sprawie doktrynalne stanowisko Kościoła rzymskiego. Niemniej jednak wydarzenie to wywarło jak najgorsze wrażenie, bo ujawniło do czego prowadzi doktrynalna bez-kompromisowość wtedy, kiedy powinny decydować względy duszpasterskie i zasada miłości bliźniego. Ciśnie się na usta pytanie: jak się czuje człowiek głodny, któremu odmówiono przy stole chleba? Zapewne chodziło w tym wszystkim o coś zupełnie innego, ale – jak widać – rezultaty bywają odmienne od zamierzonych, zwłaszcza gdy dzieje się to w niesprzyjających okolicznościach. W obliczu dwu poprzednich zdziwień ta trzecia sprawa budzi bardzo niemiłe skojarzenia.