Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

CO WY NA TO ?

1/1991

Rumuni, a właściwie rumuńscy Cyganie, zniknęli z naszych ulic. Ale przez parę miesięcy te kobiety siedzące wprost na chodniku, te dzieciaki przedziwnie okutane, ci mężczyźni, jeszcze nie starzy i wyglądający na zdolnych do pracy, z tabliczkami w języku polskim: „Jestem chory i głodny. Proszę o pomoc. Bóg zapłać!” – stanowili widok dla nas wstrząsający. To my się bowiem mamy za biednych, za ledwie wiążących koniec z końcem, za „ubogich krewnych” bogatej Europy i o takiej nędzy zapomnieliśmy już dawno. Więc poczuliśmy się nieswojo i – podobnie, jak rok temu, kiedy w Rumunii dokonywał się krwawy przewrót – sięgnęliśmy skwapliwie do naszych portmonetek. Niektórzy przynosili żebrzącym coś do jedzenia czy coś z ubrania, ale te dary były przyjmowane mniej chętnie – Rumuni dawali do zrozumienia, że wolą pieniądze.

I chyba ofiarność Polaków była niemała, skoro z tygodnia na tydzień napływały kolejne fale rumuńskich rodzin okupujących już nie tylko rogi ulic i miejsca pod kościołami, ale także miejskie targowiska i – przede wszystkim – dworce, które zaczęły im służyć za miejsce stałego zakwaterowania. Gdy dworcowe poczekalnie zmieniły się w noclegownie, gdy żebrzący (niektórzy) zaczęli „dorabiać” drobnymi kradzieżami, gdy z kantorów zaczęły dochodzić sygnały o wielotysięcznych kwotach złotych polskich wymienianych na leje i marki niemieckie, ludzie zaniepokoili się i nastawienie do rumuńskich Cyganów zaczęło się szybko zmieniać na gorsze. Coraz głośniej zaczęto się domagać, by coś z tym problemem zrobić, zwłaszcza gdy rozeszły się pogłoski o chorobach zakaźnych wśród dzieci i o tym, że ich rodzice odrzucają pomoc, jaką im proponują nasze służby społeczne.

Jak wiemy, wprowadzone przez nasze władze rygory wizowo-wjazdowe zahamowały kolejny przypływ Rumunów, specjalny pociąg zabrał do ojczyzny koczujących na Dworcu Wschodnim w Warszawie, powoli opuszczają Polskę ci, którym skończyły się wizy. Sekretarz rumuńskiej ambasady oświadczył, że traktuje przebywających w Polsce obywateli swego kraju jako turystów, którzy, jeśli tylko chcą, mogą uzyskać pomoc ambasady. Specjalnie powołany w MSW pełnomocnik do spraw uchodźców, koordynujący pomoc udzielaną przez PCK i służby medyczne, zwrócił się też o pomoc do Episkopatu. Problem więc został opanowany. Czy został rozwiązany?

Dla naszego państwa, w pewnym sensie, tak. Dla rumuńskich Cyganów oraz dla innych Rumunów równie biednych, lecz mniej przedsiębiorczych niż Cyganie, na pewno nie. Wiemy, że ci, którzy zdążyli u nas użebrać pokaźne sumy, przy ich pomocy przeżyją lepiej tę zimę niż inni ich rodacy. Jednocześnie reportaż telewizyjny nadesłany z Sofii i niedawno u nas emitowany uświadomił nam grozę obecnego położenia Bułgarów. Sytuacją w Związku Radzieckim zaalarmowany jest cały Zachód, który już zasypuje Moskwę paczkami, co, jak wiadomo, jest kroplą w morzu potrzeb tego kraju o ponad dwustumilionowej ludności.

Wspominając świąteczne smakołyki, które przed paru tygodniami tak cieszyły nasze oczy i podniebienia, jesteśmy miotani sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony chrześcijański nakaz miłości bliźniego skłania nas do zrywów ofiarności. Jeśli chcemy, to mamy aż nadto możliwości bądź to dokonywania wpłat pieniężnych na różne charytatywne konta, bądź wysyłania paczek. Z drugiej jednak strony widzimy w TV, jak pod Moskwą stoją całe pociągi darów jeszcze nie wyładowanych a już rozkradanych, jak wyrzuca się chyłkiem tony zepsutego mięsa, jak zażarcie trzeba bronić transportów przed miejscowymi władzami (np. we Lwowie), które chcą same i wedle własnych kryteriów napływającą pomoc rozdzielać. Pamiętamy również z własnego, polskiego, podwórka, jak w okresie stanu wojennego po dary do kościołów nierzadko jako pierwsi zgłaszali się ludzie, których spiżarnie i portfele były dobrze wypchane.

Jak być dobrym, ale nie frajerem? Jak pomóc najbardziej potrzebującym, a nie najgłośniej krzyczącym? Gdzie kończy się miłosierdzie, a zaczyna „Święta naiwność”? Jak dmuchać na zimne, by nie zlodowacić swojego serca? Oto są pytania, na które każdy musi sobie odpowiedzieć. Zgodnie ze swym chrześcijańskim sumieniem i zgodnie z rozumem, który dał nam Bóg.